„DRZWI MOJEGO GABINETU BĘDĄ ZAWSZE OTWARTE”

Getting your Trinity Audio player ready...

Nauczycielka języka polskiego w III LO im. K. K. Baczyńskiego, była dyrektorka tej szkoły, instruktor teatralny, a od września 2019 roku – nowy dyrektor II LO im. St. Staszica w Starachowicach.
– Gratulacje, siostro… Ale chyba zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji. To niemal jakby przejść  z Legii do Lecha. Nawet przy założeniu, że po drodze był… dajmy na to Piast Gliwice. To i tak… brzmi ryzykownie.
– Zaczynamy rozmowę używając porównań do piłki nożnej, a więc zakładasz, że między trzema liceami starachowickimi istnieje walka? Rywalizacja? Jak między Legią a Lechem? Nie podchodzę tak do tej sprawy, do zmiany miejsca pracy. Faktem jest, że przepracowałam w III LO 27 lat i jestem z tym miejscem bardzo związana, ale po prostu przyszedł czas na zmiany. Chcę spróbować czegoś innego.
– 27 lat? W życiu bym nie pomyślał, że to tyle lat. III LO to było zawsze Twoje oczko w głowie. A pamiętasz, kto pierwszy napisał, że powstaje w Starachowicach nowe liceum?
– III LO jest dla mnie bardzo ważne. Poświęciłam tej szkole całe dotychczasowe życie zawodowe, mnóstwo energii, pomysłów. Budowałam tę szkołę ze swoimi koleżankami i kolegami właściwie od podstaw ze ś.p. dyrektorem, Edwardem Żłobeckim. Zawsze mówiłam, że „Baczyński” to mój drugi dom. Stworzyliśmy tam niepowtarzalną atmosferę, mam tam prawdziwych przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć, zarówno wśród pracowników jak i absolwentów szkoły. O III LO mogłabym mówić godzinami. I tak, doskonale pamiętam, kto pierwszy napisał artykuł o szkole bez dzwonków – oczywiście to byłeś Ty.
– Brawo. W nieistniejącym już „Słowie Ludu”… Mała szkoła. Niewielu uczniów. Można było odnaleźć satysfakcję?
– Satysfakcję z pracy nauczyciela można mieć w każdej szkole, niezależnie od jej wielkości. Kontakty z uczniami zawsze dawały mi wiele radości, zarówno w czasie lekcji, jak i zajęć teatralnych, które prowadziłam przez cały okres swojej pracy. Pozostawałam w dobrych relacjach z młodymi ludźmi, więc nie miałam większych problemów. Ja po prostu bardzo lubię młodzież i dlatego ta praca daje mi wielką satysfakcję.
– Bycie dyrektorem to chyba fajne zajęcie? Jak trener – możesz teraz dobrać tych, z których chcesz budować drużynę, pozbyć się tych, którzy kariery dalszej nie wróżą…
– Nie. Szkoła nie jest drużyną, a dyrektor nie jest trenerem. Nie może zmieniać zawodników, bo są zbyt słabi. Zadaniem dyrektora jest motywowanie i wspieranie, wydobywanie zarówno z nauczycieli jak i uczniów ich najlepszych cech, umiejętności i zdolności.
– Brzmi ambitnie, więc może wróćmy do ubiegłego wieku… Co było największym przekleństwem Twojego dzieciństwa?
– Swoje dzieciństwo wspominam bardzo dobrze. Nie przypominam sobie żadnych traumatycznych sytuacji, zdarzeń. Spokój, zabawy z rówieśnikami, gra „w gumę” na ulicy, bo samochodów na Orłowie było bardzo mało. Organizowałyśmy z koleżankami wyprawy w poszukiwaniu skarbów na …. wysypisko śmieci. No i grałam z Tobą w piłkę nożną. Huk uderzeń w ogrodzenie był ogromny,  ale jakoś wtedy sąsiadom to nie przeszkadzało. Przypomniało mi się jednak jedno przekleństwo z dzieciństwa – zupy mleczne z kożuchem na wierzchu. Straszne wspomnienie. Do dziś nie lubię mleka.
– A ja pamiętam, że w piłkę grałem zawsze… sam. A jeśli chodzi o przekleństwo, myślałem, że powiesz o corocznym zrywaniu czarnych i czerwonych porzeczek. W Kunowie u cioci Mieci… Gdy miałaś 7 lat, urodził Ci się braciszek. Zazdrosna byłaś?
– Zupełnie nie pamiętam, żebym odczuwała zazdrość o Ciebie. Cieszyłam się, że się urodzisz i przecież sama wybrałam Ci imię. Natomiast doskonale pamiętam, że byłeś dzieckiem, które nie lubiło spać. Ja, na szczęście, miałam swój pokój na piętrze, więc nie słyszałam Twoich wrzasków. A poza tym, od małego było widać, że piłka nożna będzie Twoją pasją. Leżąc w wózku, cały czas kopałeś nogami, aż swój wózeczek popsułeś.
– Polonistyka to nie było Twoje marzenie. Marzeniem była?
– Tak, o dziwo polonistyka nigdy nie była moim marzeniem. Chciałam studiować psychologię, japonistykę, historię, germanistykę. Ale zawsze też interesowała mnie kultura – teatr, film, muzyka.  I w końcu uznałam, że studiując polonistykę, połączę większość swoich zainteresowań. Choć psychologia zawsze pozostanie moim niespełnionym marzeniem.
– No i chyba japonistyka. Pamiętam, że tylko dlatego nie zdawałaś na ten kierunek, że akurat w tym roku nie było naboru. Gdyby był, rozmawialibyśmy pewnie w Tokio. Ale wróćmy na ziemię. Strasznie szary był ten okres Twojej młodości. Lata 80…. Było coś, co było jakimś światełkiem  w tunelu?
– Szary? Absolutnie nie! Najpierw powstanie „Solidarności”, strajki, stan wojenny. Mnóstwo rozmów o polityce. Nam, licealistom, wydawało się, że wszystko wiemy. Interesowaliśmy się literaturą, tą niedostępną. Nazwiska – Miłosz, Hłasko, Gombrowicz wywoływały niesamowite emocje. Chodziłam do I LO, należałam do „111”. Ileż tam działo się niesamowitych rzeczy. W harcówce działał klub muzyczny „Zielone ucho” (o ile mnie pamięć nie myli). Słuchaliśmy wieczorami płyt przywożonych z Zachodu, niedostępnych w Polsce. Czuliśmy się jak wybrańcy bogów. Potem przyszedł czas studiów. Ileż koncertów, przeglądów filmowych, wizyt w teatrze. Bilety studenckie były tak tanie, że zdarzało mi się być w kinie dwa razy w ciągu… dnia. Wspaniali wykładowcy na Uniwersytecie Warszawskim. Miało się wrażenie, że uczestniczy się w czymś niesamowitym, w przełomowych wydarzeniach. I przyjaźnie z tamtych lat, które trwają do dziś. To absolutnie nie były szare czasy. Nieraz odnoszę wrażenie, że pomimo tylu barw, dzisiejszy świat jest bardziej szary.
– Pamiętam, że należałaś do pewnego fan clubu. „Rudy Kot”. Pamiętasz?
– O, zupełnie o tym zapomniałam. W czasach licealnych byłam fanką Izabeli Trojanowskiej, jak  na tamte czasy drapieżnej i ocierającej się o muzykę rockową piosenkarki. Pamiętam swoje ostre kłótnie z koleżanką z klasy o to, kto lepiej śpiewa: Izabela Trojanowska czy Anna Jantar?
– Ja odpowiem, że Irena Jarocka. Naprawdę…  Od zawsze chciałem mieszkać w Starachowicach. Ty zostać po studiach w Warszawie. Dlaczego? No i czy pogodziłaś się już z faktem, że to jednak nie stolica? Że wszystko jest na odwrót?
– Tak, zawsze chciałam mieszkać w Warszawie. Spędziłam tam dziewięć pięknych lat, a po urodzeniu mojego pierwszego syna, wróciłam do Starachowic. Warszawa to było miejsce, gdzie studiowałam, gdzie poznałam swojego męża, znalazłam wielu przyjaciół. Poza tym – teatry, kina, sale koncertowe. Kochałam Warszawę, ale życie potoczyło się inaczej. Powrót do Starachowic był bardzo ciężki, nie wyobrażałam sobie, że mogę tu spełniać swoje marzenia. Pamiętam słowa koleżanki, która widząc mnie załamaną, powiedziała: „Tu też możesz znaleźć swoje miejsce, jeśli masz w sobie jakieś pasje”. Te słowa okazały się prawdziwe. Spełniam się w Starachowicach jako nauczyciel, instruktor teatralny, piszę do lokalnych gazet, a psychologię na co dzień mam w szkole, w kontaktach z uczniami.
– Jak pisałem książkę „Korzenie i skrzydła. Historie osób związanych ze Starachowicami” zadawałem kilka obowiązkowych pytań. Zadam i Tobie. Dom rodzinny…
– Najpierw malutkie mieszkanko przy ulicy Spokojnej i mieszkająca tam pani Gienia, która była jak babcia a potem dom przy Perłowej, gdzie spędziłam większość swojego życia.
– Kiedy byłam małą dziewczynką…
– Niewiele pamiętam z tamtych czasów. Na pewno nie chciałam być nauczycielką. Ale zapamiętałam swoje dwie lalki – obie były piękne. Żałuję, że nie wiem, co się z nimi stało.
– Nauczyciele, których pamiętam…
– Ze szkoły podstawowej pani Krystyna Łabudzka, niezwykle ciepła, delikatna osoba. W liceum – zdecydowanie ś.p. Juliusz Sekita, historyk, mój wychowawca. Niezwykle oryginalny, charyzmatyczny, fantastycznie uczący historii, wymagający. Dla mnie autorytet, który wyzwolił we mnie umiłowanie wolności.
– Kiedy myślę Starachowice… A kiedy myślę Warszawa…
– Starachowice – dzieciństwo, dojrzałość, praca, dom, rodzina… Warszawa – młodość, studia, mąż, przyjaźnie, beztroska.
– Koleżanki i koledzy…
– Moje przyjaciółki jeszcze z czasów „podstawówki” – Agnieszka Zielińska, Iwona Głowacka, z czasów licealnych – Nela Niewadzi – Bargiełowska, z czasów studenckich – Dorota Dąbrowska. Wszystkie przyjaźnie trwają do dziś, choć nie ze wszystkimi mogę się tak samo często spotykać ze względu na odległe miejsca zamieszkania. Ale mam ogromne szczęście w życiu, że do grona przyjaciół mogę zaliczyć swoje koleżanki i kolegów z III LO. To wcale nie jest tak często spotykane, żeby mieć przyjaciół w miejscu pracy. Dlatego na pewno będzie mi bardzo trudno rozstać się z nimi od września, ale przecież nie wyjeżdżam daleko, tylko na ulicę Szkolną.
– Mały wtręt… To zawsze budziło mój podziw, że Iwona Głowacka pojawia się w naszym domu na Perłowej odkąd pamiętam.  Jest zawsze i bardzo dobrze. Jak rodzina… A propos rodziny… Jak się prezentuje?
– Moja rodzina dziś to czterej mężczyźni i … ja jedna. Moja ostoja, wspierający mnie we wszystkich moich poczynaniach – mąż Paweł oraz trzech fantastycznych synów – Kacper, Kajetan i Filip. Kacper już od kilku lat w Warszawie, pozostali jeszcze na miejscu. Wszyscy mają ponad 1,80 cm wzrostu, więc czuję się przy nich bezpiecznie.
– Wróćmy na koniec do bycia dyrektorem. Myślisz, że sobie poradzisz?
– Poradzę sobie. Znam wiele osób z grona pedagogicznego II LO, wiem, że są dobrymi nauczycielami i dobrymi ludźmi, więc razem będziemy dbać o rozwój szkoły. Poza tym, gdybym nie wierzyła, że dam radę, to po co startowałabym w konkursie?
– I naprawdę myślisz, że ktoś, kto mi całe życie mówił o kulcie I LO i 111 ADH może być dobrym szefem najbardziej konkurencyjnej szkoły?
– To fakt, zawsze mówiło się o rywalizacji „jedynki” z „dwójką”. Ja jestem absolwentką I LO, uczyłam przez wiele lat w III LO, a teraz będę dyrektorem II LO. Moje serce dzieli się na trzy części. Ale czy to oznacza, że będę mniej dbać o moją nową szkołę? Jestem człowiekiem świadomym i odpowiedzialnym za to, co robię, więc na pewno będę się starała być jak najlepszym dyrektorem II LO i będę też chciała współpracować zarówno z dyrektorami „jedynki” i „trójki”. A wracając do piłki nożnej – czy zawodnik przechodzący z Legii do Lecha będzie grał na niekorzyść nowej drużyny?
– Czego się życzy nowemu dyrektorowi na starcie?
– Nie wiem, czego się życzy nowemu dyrektorowi, ale ja życzyłabym sobie: ludzkiej życzliwości   i uczciwości. Drzwi mojego gabinetu zawsze będą otwarte dla wszystkich pracowników szkoły, uczniów i rodziców. Chcę być blisko ludzi i rozmawiać z nimi, bo dzięki temu da się rozwiązać wiele problemów. I jeszcze życzyłabym sobie, żeby po zakończeniu kadencji moi współpracownicy powiedzieli: „Została takim człowiekiem, jakim była, zanim została dyrektorem”.
– No to ja życzę Ci Siostro tego samego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *