„WIELU RZECZY NIE DA SIĘ ZAPLANOWAĆ…”

Getting your Trinity Audio player ready...

Dziennikarz rodem ze Starachowic, absolwent I LO im. T. Kościuszki, wieloletni  redaktor Telewizji Polskiej. Obecnie pracuje w Superstacji, kanale Polsat Rodzina, pisze do branżowego magazynu Press. Prowadzi także szkolenia oraz zajęcia ze studentami   dziennikarstwa, wśród których jest także młoda starachowiczanka…  Od Starachowic więc na pewno się nie uwolni, a przede wszystkim uwolnić nie chce.
– Co czujesz, kiedy słyszysz słowo „Starachowice”?
– Moje miasto. Miejsce, w którym się urodziłem i z którego wyjechałem tuż po zdaniu matury na studia do Warszawy.
–  Jakie obrazy tego miasta pojawiają się w Twoich wspomnieniach?
– Obrazy przeróżne – ludzie, miejsca, zdarzenia. Górka na ulicy Strzelniczej, z której zjeżdżaliśmy na sankach. Nasi sąsiedzi – państwo Majewscy, którzy byli dla mnie jak dziadkowie. Sam żadnego dziadka nie znałem, gdyż zmarli przed moim urodzeniem. Wiem tylko z opowieści, że jeden z nich, Julian, tak pięknie przemawiał, że wszyscy go słuchali. Pamiętam sklep na „placyku”, przed którym w latach osiemdziesiątych, z wtorku na środę, wyrastało miasteczko namiotowe, a w nim ludzie, którzy ustawiali się w kolejkę… Bo w środy była dostawa towarów do sklepu spożywczego. A obok był kiosk Ruchu.
– I ta mała budka stanowiła dla Ciebie niezwykłe miejsce?
– Niesamowite, tajemnicze, pachnące papierem i farbą drukarską. W soboty rano biegłem  po gazety. „Panorama”, „Razem”, „Dziennik Ludowy”, „Zarzewie”, „Nowa Wieś” – a w każdej z nich plakaty zespołów muzycznych, które zbierałem. No i oczywiście tygodnik „Piłka Nożna”, a potem „Polityka”. Jest co  wspominać…
– Ciekawe, czy już wtedy wiedziałeś, że Twoje zawodowe życie będzie związane  z dziennikarstwem?
– Myślę, że tak. Mam zdjęcie klasowe ze szkoły podstawowej, na którym moja ulubiona polonistka – pani Zofia Janiec – napisała, żeby spełniły się moje marzenia o byciu dziennikarzem.
– Ale chyba w podstawówce jeszcze nie pisałeś?
– Nie. Dopiero w liceum redagowaliśmy gazetkę „Vates”. Zacząłem też pisać do kieleckiego „Słowa Ludu”. Pierwszy tekst był poświęcony wojennym wspomnieniom druhny Miłki, przez lata prowadzącej 111 Artystyczną Drużynę Harcerską w I LO, do której należałem. To niepowtarzalne wrażenie, kiedy po raz pierwszy widzisz w gazecie pod tekstem swoje nazwisko.
– „111” i licealne czasy? Dobrze je wspominasz?
– Byłem typem samotnika, wiecznie i nieszczęśliwie zakochanego. Nie miałem zbyt wielu kolegów, więc nie chodziłem na imprezy. Z dyskoteki kończącej szkołę podstawową najbardziej zapamiętałem… mecz Włochy – Bułgaria otwierający mundial w Meksyku w 1986 roku, który oglądaliśmy wtedy w szkole. Było 1:1… Nie tańczyłem raczej… Nie jeździłem ze „111” na obozy harcerskie do Gib. Ale ten czas wspominam bardzo dobrze.
– To co robiłeś w artystycznej drużynie, skoro byłeś taki wstydliwy?
– Występowałem. Jeździliśmy na przeglądy. I nawet byliśmy w telewizji, gdzie zarejestrowano nasz spektakl „Bankiet” oparty na twórczości Gombrowicza. Wystąpiliśmy wtedy w programie „Luz”.  Wydawało mi się, że bycie na scenie musi być fascynujące. Gitara. Perkusja. Tyle, że zdolności mi zabrakło. Mama zawsze chciała, żebym nauczył się grać na jakimś instrumencie, a babcia kupiła mi nawet gitarę. Ale do szkoły muzycznej nigdy się nie dostałem, choć próbowałem. Kierowali mnie do ogniska muzycznego, ale bez słuchu nawet tam pewnie bym sobie nie poradził.
– I pasja dziennikarska wygrała. Skończyłeś studia na Uniwersytecie Warszawskim, ale już  w ich trakcie rozpocząłeś pracę w Telewizji Polskiej. Mógłbyś na pewno opowiadać o swoich doświadczeniach godzinami. Co przyniosło Ci największą satysfakcję zawodową?
– Szczytem spełnienia marzeń było na pewno wydawanie „Wiadomości” przez ponad 5 lat, było to trochę jak zdobycie Mont Everestu. Wielką satysfakcję zawodową i osobistą przyniosła mi praca przy beatyfikacji i kanonizacji Jana Pawła II oraz Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Niezwykle ważne były także „Wieczory Wyborcze” oraz debaty z udziałem kandydatów na prezydentów czy posłów, których byłem wydawcą. To niezwykłe doświadczenia.
– Pracowałeś przy bardzo istotnych wydarzeniach. Dużo było przy tym stresu?
– Uważam, że trzeba profesjonalnie wykonywać swoje obowiązki. Ale nie można dopuszczać do siebie myśli, że praca w mediach to najważniejsza rzecz na świecie, bo tak nie jest. Dziennikarz nie operuje na otwartym sercu. Na szczęście od tego, czy zrobi lepszy, czy trochę mnie dobry program, nie zależy ludzkie życie. Trochę dystansu się przydaje, choć jakaś dawka stresu zawsze jest. Ważne jednak, by się z tym stresem zaprzyjaźnić, by objawiał się on tym, że jesteśmy bardziej zmobilizowani i skoncentrowani. Najgorszy jest stres, który paraliżuje. Zwłaszcza, że wielu rzeczy nie da się zaplanować.
– Masz na myśli jakiś konkretny przykład?
– 10 kwietnia 2010 roku. Byłem wtedy wydawcą programu w TVP INFO. Spokojny, sobotni poranek. Aż do godziny 9, gdy okazało się, że jest to dzień, który zapisze się w każdym podręczniku historii. Wtedy zdecydowanie trudno było tego stresu uniknąć.
– A kiedy rzeczywiście bywasz zmęczony czy zdenerwowany potrafisz odpoczywać?
– Niestety, za bardzo nie potrafię. Najlepiej się czuję, gdy mam zaplanowany cały dzień. Nie lubię biegać, nie chodzę na siłownię, ale raz w tygodniu gram z kolegami w piłkę. Futbol to moja pasja. Tak było, jest i będzie. Z piłką wiąże się jedno z moich najwspanialszych wspomnień. Dwa razy zagrałem w reprezentacji TVP przeciw drużynie TVN na stadionie Legii Warszawa. Strzeliłem nawet gola w konkursie rzutów karnych. To były niesamowite emocje.
– No właśnie, emocje. Podobno najwięcej dostarcza Ci ich Twoja ukochana drużyna – Legia Warszawa? I nie zawsze są to uczucia pozytywne?
– Oczywiście. Gdy jestem na meczach Legii, potrafię w jednej chwili wyjść z siebie. Ja – podobno oaza spokoju. Nieraz także na meczach, w których grają moi synowie, nie panuję nad emocjami. Potem trochę mi wstyd, ale uczucia przecież trzeba z siebie wyrzucać…
– Żeby później, wracając do pomeczowej rzeczywistości, być spokojnym?
– O, tak. Spokój w głowie to moja największa radość. Bo przecież to, co czujemy, zaczyna i kończy się w naszej głowie. Jeśli tam jest wszystko poukładane, to można mieć nadzieję, że wszystko wokół nas także się ułoży.
– Spokojne życie w Warszawie? Czy to możliwe? Lubisz to miasto?
– Kiedyś nie lubiłem, ale teraz już lubię. Tu mam dom, żonę, tu urodzili się moi synowie. Tu mam swoje miejsca, które lubię. Mogę powiedzieć, że Warszawa mnie wciągnęła. Ale lubię odkrywać starachowickie ślady w stolicy. Ostatnio rozpocząłem współpracę  z telewizją Superstacja i okazało się, że dwaj reporterzy, którzy tam pracują, pochodzą  ze Starachowic.
– Widziałeś trochę świata. Czy mógłbyś żyć w innym miejscu?
– Na pewno tam, gdzie jest ciepło. Myślę, że odnalazłbym się we Włoszech. Niezwykle ciekawe są – Tokio i Szanghaj. Ale absolutnie wyjątkowe miejsce to Ziemia Święta, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
– Wydaje Ci się, że któreś z tych miejsc byłoby idealne na emeryturę?
– Ale ja myślę, że nigdy nie będę na emeryturze. Zawsze uważałem, że idealna praca to taka, która jest pasją, bo wtedy nigdy nie chodzi się do pracy. Ja tak miałem i tak mam. A skoro nie chodzę do pracy, nie będę – mam nadzieję – na emeryturze.
– A nawet gdybyś się na niej znalazł, możesz napisać drugą część książki „Korzenie i skrzydła, czyli historie osób związanych ze Starachowicami”.
– Gdyby znalazł się jakiś sponsor, jestem gotowy. Rozmowy z wybitnymi starachowiczanami dały mi wiele satysfakcji. To wspaniali ludzie, pełni pasji i pomysłów, osiągający sukcesy.
– Można powiedzieć, że te 33 osoby, które przedstawiłeś w swojej książce to autorytety. Czy Ty miałeś kogoś, kogo mógłbyś określić takim mianem?
– Moja siostra, która wyjechała na studia, gdy byłem jeszcze w szkole podstawowej, a ja bardzo za nią tęskniłem. I nie mówię tego tylko dlatego, że rodzice, a zwłaszcza tata, zawsze mi powtarzali, że trzeba być uprzejmym dla ludzi, zwłaszcza dla tych, z którymi się akurat rozmawia…  A teraz zdarza mi się tęsknić za żoną, gdy musi gdzieś wyjechać. Ważną rolę w moim życiu odegrał też ks. Jan Wojtan, proboszcz w parafii brata Alberta na Orłowie. Dziś, gdy tyle mówi się o różnych grzechach księży, ks. Jan tym bardziej jawi się jako ktoś wyjątkowy.
– Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?
– Akceptować to, kim jesteś. I choć trochę lubić siebie. I dziękować za tych, których ma się wokół siebie. Niby proste, a jednak trudne.
– Czego unikać w życiu?
– Sytuacji, gdy trzeba robić coś wbrew sobie. Mimo wszystko to ważne mieć poczucie, że nie zrobiło się nigdy rzeczy, których należy się wstydzić.
– Życzę Ci, żeby tak było zawsze. Dziękuję  za rozmowę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewijanie do góry