JAK NARODZIŁ SIĘ FRANZ FACTORY (I)

Getting your Trinity Audio player ready...

Gdy odwiedził mnie Franz K…
Głośna melodia naśladująca znany motyw muzyczny z filmu „Ojciec chrzestny” zwiastowała nadejście Gościa. Dzwonek nad drzwiami nierówno kończył grać dźwięki, baterie były na wyczerpaniu. Odruchowo, ale również z pewnym podnieceniem, spojrzałem w „judasza”. Moim oczom – a raczej oku – ukazała się postać co najmniej dziwna, dodatkowo zniekształcona przez szkło wizjera. Smukły, wysoki Pan, w długim pociągłym letnim płaszczu. Jedna ręka ponownie sięgała włącznika, tak jakby chciał jeszcze raz usłyszeć głośno melodię z „Ojca Chrzestnego”. W drugiej trzymał zgrabną, starą laseczkę – jakby przed chwilą zwinął ją Charlie Chaplinowi. Twarz zdominowana przez duże okulary, takie jakie nosili bohaterowie filmów Zanussiego w latach 70- tych. A na samym szczycie głowy widniał kapelusz. Z dużym rondem, o starym fasonie.
Dzwonek zadzwonił drugi raz. Powoli przekręcałem klucz i nie mogłem oderwać oczu od wizjera. Wszak za drzwiami stała postać niczym z powieści Franza Kafki. A może to on sam…?
Genius Loci…
Maciek Frankiewicz uśmiecha się z lekka pod nosem słysząc te wspomnienia o sytuacji sprzed 21 lat.
– Trochę to ukoloryzowałeś, z pewną nonszalancją. To była zwykła klatka, a ja nie mogłem być w płaszczu, bo to był lipiec… Ale Franz Kafka to autor, którego prace „przewiercają” mnie dreszczem emocji do dzisiaj – odpowiada.
Stoimy w październikowy wieczór w samym centrum Rynku, w Wierzbniku. Mieście w mieście. Opowieść dla dzieci w szkole o historii miasta Starachowice mogłaby się zaczynać słowami: „na początku był Wierzbnik”… Dla Maćka też wszystko zaczęło się tutaj. Wiele lat temu, kiedy jako młody człowiek, chodził po zaułkach starego Wierzbnika, odkrywając świat którego nie ma. Jak z opowiadań Bruno Schulza.
Pod koniec lat 80. Maciek odkrywa w sobie fascynacje światem „żydowskiego sztetla”. Wielowiekowej kultury i historii społeczności żydowskiej wpisanej w codzienne życie niemal każdego miasta i osady w Polsce.
Maciek zapala swojego świeżo skręconego papierosa.
– Zobacz, tutaj nie było tych domów. To wszystko nowe. Została kamienica Laskowskich i ten jeden budynek –wskazuje na jedną z pierzei zabudowań w Rynku.
– Fascynowała mnie kultura i świat zaginiony. Przejdźmy się w kierunku ulicy Spółdzielczej… Poprawiając kapelusz ruszyliśmy spod tablicy umieszczonej kilka lat temu w Rynku w Wierzbniku. Upamiętnia ona żydowskich mieszkańców miasta wymordowanych przez niemieckich hitlerowców w czasie II wojny światowej. Wrócimy tutaj jeszcze. Tymczasem podążamy w kierunku ulicy Krótkiej. Zatrzymujemy się niedaleko lodziarni. Maciek odwraca się w kierunku Rynku.
– Spójrz na plac, na budynki. Tylko powoli. Niech trajektoria tego miejsca przez chwilę utrwali się w głowie. Zamknij oczy, wyłącz dźwięki. Ale tylko na chwilę. Włącz płytę z gwarem przedwojennego targu, jakie się tutaj odbywały.
– Maciek, chcesz mnie wprowadzić w jakiś trans? – pytam z przekąsem.
– Tak, ha ha ha. Zaraz w trans byś chciał – śmieje się.
– Ale może uda ci się uruchomić trochę wyobraźni. W naszych umysłach, sercach są nieskończone pokłady wyobraźni, które wydobywają światy, o jakich nam się nie śniło….
Już wiem. Maciek nie tylko chce obudzić we mnie retrospekcje. To jest klucz do jego twórczości, osobowości, temperamentu, zainteresowań. Światy przeszłe i teraźniejsze mieszają się, a wyobraźnia rzeźbi nowe kształty. Budują je nie tylko dzisiejsza rzeczywistość, stare zdjęcia i filmy. To także książki, historie świadków, anegdoty – które Maciek uwielbia. To także opowieści dziesiątek jeśli nie setek ludzi, których spotyka na swojej drodze. „Starachowicki Chagall” przetwarza mocą swojej wyobraźni ten cały „materiał”. Rezultatem są pełne magii i surrealizmu obrazy, grafiki, wiersze, jak również działania praktyczne – tj. opieka nad kirkutem czy Izba Pamięci Żydów Wierzbnickich.
Nie przypadkiem zamykamy oczy skierowani w stronę Rynku. To Genius Loci Macieja Frankiewicza – Jego miejsce na ziemi.
Atlantyda odkryta i na nowo opowiedziana
Frankiewicza od młodych lat fascynowała przeszłość. Jednak nie tak bardzo ta z książek. Oczywiście one też są dla niego bardzo istotne. Ale w opowieściach o przeszłości są tylko tłem dla indywidualnych doświadczeń.
– W pierwszej klasie szkoły zawodowej – Maciek wspomina czasy nauki w Technikum w Bałtowie, które ukończył jako technik ogrodnictwa – uczyliśmy się w salach pałacu Druckich-Lubeckich. To było niesamowite! Z kumplem „Dżabą” poznawaliśmy zakamarki pałacu, hi hi… Wyraźnie śmieją się jego oczy na wspomnienia sprzed  prawie 35 lat.
– To było miejsce magiczne. Zniszczone, nieremontowane, ale ciągle miało w sobie magię i jednocześnie wspomnienie dawnej wielkości! Te schody, piwnice, sale, lustra, no i kamienne lwy. Niestety, kiedy którejś nocy w jednej sal oberwało się pół sufitu, budynek zamknięto. I stoi tak do dzisiaj…
Maciek jawi mi się czasem jako komiwojażer podróżujący pomiędzy czasoprzestrzenią. To handlarz przeszłością. To facet co wsiadł kiedyś na stacji w Wierzbniku, może 100 lat temu i wysiadł dzisiaj. Ciągle przesiada się w swojej podróży i opowiada nam swoimi obrazami i anegdotami zasłyszanymi i opowiedzianymi przez ludzi, których już nie ma – świadków historii. Wielu z nich Maciek poznał. Od starszych ludzi, z którymi jeszcze w latach 80. rozmawiał w podwórkach i bramach Wierzbnika. Gdzieś na ulicy Spółdzielczej albo Krętej. W podwórkach ul. Iłżeckiej. Dzisiaj niewiele z tych miejsc zostało albo nie zachowało swojego pierwotnego wyglądu. Maciek dobrze pamięta te czasy, w których rozmawiał godzinami z mieszkańcami Wierzbnika o ich przeżyciach z młodości. O tym jak wyglądał ślub żydowski, gdzie były sklepy, zakład fotograficzny, kino, synagoga, czy sklep bławatny. Frankiewicz ma łatwość nawiązywania kontaktów. On kocha ludzi, a oni odwzajemniają mu to uczucie. Dzięki temu szybko zdobył sympatię i zaufanie starszych obywateli Wierzbnika. Wiele rozmów udało mu się nagrać na kasety magnetofonowe. Słychać w nich świat, który jest dla nas dostępny już w zasadzie tylko z książek.
Maciek łączy minioną epokę ze światem dzisiejszym. Nie daję umrzeć zasłyszanym i wyczytanym historiom. Te stare klisze i jego bohaterowie ożywają na nowo. To paliwo, z których powstają obrazy, grafiki i rysunki. Jeśli ma okazję, opowiada te historię nie tylko przez swoją sztukę. Bardzo plastycznie opowiada podczas różnych okazji. Czuje się zobowiązany jako łącznik pomiędzy światem utraconym a dzisiejszą rzeczywistością do przekazania świadectw przeszłości młodym pokoleniom. On nie pozwala na odejście i zamknięcie go w księgach!
Kustosze Pamięci
Siedzimy na ganku przed domem Maćka i Anity – jego małżonki. Bez niej nie da się opowiedzieć Jego historii. Lata 90- te. Razem są zafascynowani kulturą żydowską i czują, że muszą coś zrobić w temacie zachowania pamięci o społeczności, której już nie ma. Anita wspomaga męża w jego działaniach. Nawiązują kontakt z Ocalałymi z Zagłady obywatelami Wierzbnika, szybko budząc u nich szacunek i wsparcie dla swoich działań. A pracy było bardzo dużo. Maciek i Anita stali się pionierami w zachowaniu pamięci o społeczności żydowskiej naszego miasta. Zainicjowali i przeprowadzili prace porządkowe na kirkucie na os. Trzech Krzyży. Gromadzili wokół siebie coraz większą grupę osób – wolontariuszy, zapaleńców, znajomych – wspomagających ich w niektórych działaniach.
-Tak, to były ciekawe czasy – zamyśla się Maciek.
– Wyobraź sobie, ludziom świat się wali, zakłady pracy stoją, nie wiesz czy jutro będziesz pracował, a my chcemy usunąć chwasty na cmentarzu, postawić obalone macewy, poprowadzić wycieczkę po starych miejscach. Ludzie pukali się w głowę…
– Ale Maciek, wielu ludzi było z nami. Mamy szczęście, że pojawili się na naszej drodze- odpowiada Anita. Wspomina dalej:
– To był łańcuszek. Poznawaliśmy żydowskich mieszkańców Wierzbnika na zasadzie kierowania do kolejnych osób. Wspierali nas w wysiłkach na rzecz zachowania pamięci i rozpalenia zainteresowania tematyką żydowską lokalnej społeczności.
Dzięki staraniom Maćka i Anity uprzątnięto cmentarz i dokonano inwentaryzacji nagrobków. Jednocześnie w domu przy Śląskiej było centrum dowodzenia. To tutaj spływała korespondencja, dzwoniły telefony – z Warszawy, Izraela, Kanady, Krakowa i innych miejsc. W krótkim czasie wiadomo było, że jeśli ktoś chce dowiedzieć się coś o Żydach, to w Starachowicach jest jeden adres, pod który trzeba się udać. Dom Anity i Macieja. Tak jest zresztą do dzisiaj, pomimo tego że istnieją instytucję, które zajmują się tym zagadnieniem niejako „zawodowo”. Zainteresowanie kulturą żydowską wzrosło w ostatnich 20- latach w skali całego kraju. Lokalnie to jednak Anicie i Maćkowi zawdzięczamy spopularyzowanie tematu żydowskiego współistnienia.
Do opieki nad cmentarzem możemy dołożyć drugie, a może i pierwsze gatunkowo działanie, jakim było otwarcie Izby Pamięci Żydów Wierzbnika – Starachowic w 2002 roku. Zgromadzono tam nieliczne pamiątki oraz przedmioty kultu podarowane przez wierzbniczan mieszkających na całym świecie, a zwłaszcza zrzeszonych w nieistniejącym już Ziomkostwie Wierzbnika w Izraelu. W Izbie znalazły się także kopie dokumentów, planów obozów oraz inne papiery. Była także mała, ale bardzo ciekawa biblioteczka z judaikami – książkami o tematyce żydowskiej. Były tablice ręcznie zrobione przez Maćka i Anitę z historią społeczności żydowskiej w Starachowicach. Ekspozycje wzbogacały obrazy i grafiki autorstwa Frankiewicza.
– Pomogło miasto, SCK, ale także Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Izraelskiej, Ziomkostwo. Przede wszystkim ludzie, którzy działali w tych instytucjach i osoby indywidualne. Nie sposób dziś wszystkich wymienić. Nikogo nie chcę pominąć. Wielu z nich już dzisiaj nie ma z nami. Niech odpoczywają w pokoju… – Maciek zawiesza głos i chowa na moment twarz w dłoniach, jakby widział tych, o których myślał przed chwilą.
Do Starachowic zaczęły przyjeżdżać grupy z żydowską młodzieżą. Pod SCK, gdzie mieściła się Izba, podjeżdżały kilka razy w roku autokary z izraelską młodzieżą. Z czasem, oprócz obowiązkowej wizyty w Izbie, na cmentarzu oraz spacerze śladami pamięci, pojawiły się także integracyjne spotkania z młodzieżą ze starachowickich szkół. Ostatnia taka wizyta miała miejsce w czerwcu tego roku. Gospodarzem spotkania był prezydent Marek Materek, a z grupą przyjechał Howard Chandler – Ocalony z Zagłady, rodowity wierzbniczanin. Frankiewiczowie utrzymują serdeczne relacje z Howardem i Jego rodziną cały czas.
– My rozruszaliśmy jakoś ten temat. Izba była i grupy zaczęły przyjeżdżać. A dzisiaj nie uchylamy się od niczego, robimy ile się da, pomagamy. Dobrze, że inni zaangażowali się w te działania, bo jeśli coś ma się rozwijać, to wymaga większego zaangażowania, większych środków, współdziałania wielu osób i instytucji. A my przecież nie żyjemy w próżni, wiesz…
W tym momencie wypowiedź Anity przerywa wołający na całe gardło syn: „MAMO!!!!” . Anita znika szybko w drzwiach domu. Patrzę na Maćka w oczekiwaniu dokończenia myśli małżonki. On jednak uśmiecha się z lekka i powoli mówi patrząc prosto w oczy:
– No. I tak to właśnie jest.
Papieros z Kuroniem
Indywidualista i humanista. Co to oznacza? Dla mnie to stosunek Maćka do ludzi, do otoczenia. Zawsze ciekawy świata, ale również gotowy nieść pomoc i dzielić się ostatnią miską ryżu. Niejednokrotnie, pomimo niedostatków jakie musiał znosić, dzielił się z innymi w potrzebie. Jego humanistyczne podejście do rzeczywistości wyraża się w codziennych czynnościach. Jeśli usłyszy głos wołający o pomoc, biegnie.
– Denerwuje mnie ta kalkulacja opłacalności, jaka opanowała nasze umysły. Jeśli ktoś się topi i walczy o życie, to się nie zastanawiam, tylko skaczę do wody w całym rynsztunku i próbuję go wyciągnąć – irytuje się Franz.
Zawiesza głos, a po chwili śmieją mu się oczy i prawie szeptem dodaje:
– Tylko że ja nie umiem pływać. No… żartowałem.
Przypomniałem sobie anegdotę jaką przed laty opowiadał mi Maciek. W pierwszej połowie lat 90-tych udał się do Warszawy na obchody rocznicy wybuchu Powstania w Getcie.  Pod pomnikiem Bohaterów Getta stał w tłumie, kiedy oficjalne delegacje i znane osobistości składały wieńce i prowadzili okolicznościowe przemowy. Po uroczystościach na placu został m.in. Jacek Kuroń, który podszedł do grupy zwykłych uczestników. Wśród nich był Maciek. Kuroń zapalił nieodłącznego papierosa, a kiedy zobaczył, że Maciek szuka po kieszeniach paczki od razu go poczęstował i przeszedł do długiej rozmowy ze zgromadzonymi. Wydaje mi się, że w analogicznej sytuacji Maciek zachowałby się identycznie. Mieli wspólną płaszczyznę patrzenia na świat, na człowieka i potrzebę niesienia pomocy w każdej sytuacji, bez względu na okoliczności.
Od Franza K. do Franz Factory
W niedzielny wieczór, 7 października tego roku Maciek otworzył w Starachowickim Centrum Kultury wystawę swoich prac. Zgromadził na niej blisko 100 rysunków, grafik i kolaży. Wszystkie z ostatniego okresu twórczości. Widać w nich nadal potęgę wyobraźni zaklętą w surrealizm i symbolizm. Jest wiele odniesień do kulturowych kluczy, do otaczającej rzeczywistości, także tej z dziennika telewizyjnego.
Tę wystawę warto zobaczyć ze względu na jej wielowymiarowość. W czasie wernisażu goście przyjęli prezentowane prace z zaciekawieniem. Jednak kilka rysunków i kolaży wzbudziło kontrowersje i głosy krytyki.
– Nie, to nie są prace o wydźwięku politycznym! – oburza się, kiedy pytam go o te kilka prac, które nieraz w ostry sposób są autorskim komentarzem na rzeczywistość serwisów informacyjnych.
– Żyję tu i teraz. Widzę, słucham i dyskutuję. Bo kocham ten kraj, to miasto. Chcę lepiej zrozumieć co się dzieję, ale czasem nie da się tego zamknąć w takiej przestrzeni. Moja wypowiedź to obraz, rysunek. Moim manifestem niezgody na działania niszczące są wtedy te, na wpół satyryczne, rysunki. To taka tragikomiczna refleksja nad naszym politycznym grajdołem.
Ta argumentacja nie przekonuje tych, którzy widzą w każdej sytuacji kolejny front walki politycznej i okopy partyjnych wojen. Maciek patrzy szerzej. Jego prace są wielowymiarowe, wieloznaczne i zaszczepiają w nas wątpliwość i zastanowienie. Mają moc. Nie przejdziemy obok nich obojętnie. A to już wiele znaczy.
Tytuł wystawy, którą można oglądać w SCK jest prosty- FRANZ FACTORY. To od pewnego czasu znak artystyczny, pseudonim Maćka Frankiewicza. Jego logo.
– Tak wyszło, nic nie planowałem. Gdzieś kilka lat temu to określenie weszło mi do głowy. Chyba zostanę przy nim dłużej…
Franz Factory to artysta Maciej Frankiewicz dzisiaj. Jego twórczość ewoluowała, od monumentalnych pastelowych obrazów, które mogłyby przykryć wielką ścianę, po szkice piórem na kartce A4. Trwająca do 8 listopada wystawa w SCK obejmuje ok. 1/5 wszystkich prac artysty. Bardzo wiele z nich znajduje się w posiadaniu osób prywatnych na całym świecie. Maciek wystawia swoje prace w Starachowicach stosunkowo rzadko. W ostatnim dniu wystawy Maciek opowie Wam o swoich pracach i o sobie samym. Czekamy od godziny 18.00.
Z Franza K, który pojawił się w drzwiach 21 lat temu, narodził się FRANZ FACTORY. I przyszłość należy do Niego.
Za całokształt twórczości artystycznej oraz działania na rzecz zachowania pamięci o społeczności żydowskiej Wierzbnika , Maciej Frankiewicz otrzymał z rąk Anety Kordasiewicz nagrodę dyrektora SCK.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewijanie do góry