DOM KILKU POKOLEŃ

Getting your Trinity Audio player ready...

To będzie opowieść o rodzinie Imiela. O kilku pokoleniach, których łączy zamiłowanie do sztuki i miłość do ojczyzny. A przede wszystkim modrzewiowy dom…
Dziadek, Konstantyn Imiela, naczelnik poczty w Wierzbniku, w 1903 roku kupił 1/3 losu Krajowej Loterii Pieniężnej. Miał szczęście, na ten los padła główna wygrana, którą przeznaczył na budowę domu. W 1904 roku, przy ulicy Piłsudskiego w Wierzbniku stanął więc modrzewiowy, piękny dom, a w nim zamieszkała szczęśliwa rodzina Imielów.
Konstantyn Imiela był dziadkiem Edwarda Imieli, który będzie naszym przewodnikiem i który opowiedział nam o swoim rodzie.
Dziadek Konstantyn urodził się w 1860 roku, jego żona, Aleksandra z domu Du Chateau, na świat przyszła 6 lat później. Państwo Imielowie byli rodzicami ośmiorga dzieci. Po kolei na świat przychodzili: Eugenia, Anna, Janina, Stanisława, Wanda, Jerzy, Marychna i Michał. Opowieść ta będzie o dzieciach Konstantyna Imieli i jego żony Aleksandry oraz wnukach Michale i Jerzym Imielów.
BYŁY SOBIE DWA MICHAŁY
Michał Imiela, najmłodszy syn Konstantyna i Aleksandry był postawnym, wysokim i przystojnym mężczyzną. Urodził się w 1907 roku w Wierzbniku. Tu, w modrzewiowym domu na Marszałkowskiej się wychowywał. W młodości, w latach 30-tych, dzięki swym walorom fizycznym z powodzeniem uprawiał sport, lekkoatletykę. Był zawodnikiem KSZO Ostrowiec i gdyby nie kłopoty finansowe klubu, prawdopodobnie w swojej biografii miałby tytuł Mistrza Polski w pchnięciu kulą.
– Na ulicy Piłsudskiego mieszkali też państwo Grabowscy – zaczyna swą opowieść Edward Imiela.
– Nasza rodzina była z tą rodziną zaprzyjaźniona. Państwo Grabowscy szukali nauczycielki dla swoich dzieci i zamieścili w prasie informację na ten temat. Wpłynęło kilka ofert kandydatek z ich zdjęciami. Pani Grabowska podczas jednej z wizyt mojego ojca pokazała mu te oferty chcąc poradzić się, którą wybrać. Gdy ojciec zobaczył zdjęcia, to już nie miał wątpliwości. Zdecydowanie ta, powiedział wskazując na zdjęcie i ofertę Michaliny Wojtusiak z Krakowa.
Była piękną filigranową kobietą, przemiłą osobą. I tym sposobem pani Michalina znalazła się w Wierzbniku. Krótko była nauczycielką u państwa Grabowskich, bo Michał z Michaliną przypadli sobie do gustu na tyle, że w 1936 roku stanęli na ślubnym kobiercu.
– Mamie bardzo podobał się nasz dom położony na wzgórzu pośród dwóch zadbanych ogrodów, rodzina Imielów no i oczywiście Michał. Później wprawdzie często wspominała z tęsknotą swój ukochany Kraków, ale resztę życia spędziła z nami w Imielówce. Mama urodziła się w 1911 roku. W Krakowie ukończyła Konserwatorium Muzyczne w klasie fortepianu. Za mamą do Wierzbnika, do rodzinnego domu przybył jej piękny wiedeński fortepian, który swym dźwiękiem wypełniał odtąd przez długie lata cały nasz dom. Dwa lata po ślubie moich rodziców przyszedł na świat syn pierworodny Aleksander (1938 r.). W rok później urodził się Tomasz i wybuchła II wojna światowa. W czasie wojny urodziła się nasza siostra Elżunia ( 1942-1943 ), lecz nie dane jej było długie życie, umarła na czerwonkę.
Po wojnie, w 1947 roku, jak z uśmiechem wspomina pan Edward urodził on się, jako „owoc powojennej radości rodziców”.
Podczas wojny Michał Imiela wstąpił do Armii Krajowej, tam znalazł miejsce w Sztabie Obwodu Baszta. Pani Michalina zajmowała się domem i dziećmi. Był to trudny czas dla rodziny, jak i dla większości polskich rodzin.
Udało się przetrwać wojenną zawieruchę, choć po wojnie władza ludowa nie rozpieszczała rodziny.
CIOTECZKI
W Imielówce, w domu rodzinnym do końca swoich dni mieszkało pięć sióstr Michała i Jerzego Imielów, pięć cioteczek Edwarda, jego braci i Jacka, brata stryjecznego – syna Jerzego Imieli.
– Wszystkie nasze cioteczki były pannami, mieszkając z nami młodymi rozpieszczały nas maksymalnie, ale też pięknie wpływały na nasze wychowanie i edukację.
Eugenia, Anna, Janina, Stanisława, Wanda – bo takie nosiły imiona siostry, miały ogromny wpływ na wychowanie dzieci Michała, w tym również na Edwarda. A najdłużej żyjące, trzy cioteczki zostały zapamiętane i opisane we wspomnieniach przez syna pana Edwarda, Konrada.
„Moi rodzice chodzili do pracy, a ja spędzałem długie godziny w towarzystwie ciotek. Uzbroiły mnie, kilkuletniego chłopca w tak wiele pozytywnych emocji, że starczy mi do dziś. Właściwie mogę powiedzieć, że wychowałem się przed wojną. W „starym domu” (tak się w rodzinie mówi o tym drewnianym gigancie) czas mocno zwolnił i w latach siedemdziesiątych wciąż było „przed wojną”. O pełnej godzinie bił przedwojenny zegar, sikaliśmy do metalowych, przedwojennych nocników, jedliśmy przedwojenne potrawy gotowane na przedwojennej kuchni, a ciotki wciąż żyły przedwojennymi historiami” – tak w pięknej opowieści o cioteczkach na łamach wrocławskiej Gazety Wyborczej pisał Konrad Imiela (cyt. pochodzi z Magazynu Wrocław Gazety Wyborczej, z dn. 23 grudnia 2016 r.).
Cztery ciotki Imielówny urodziły się jeszcze w XIX wieku, najmłodsza Wanda na świat przyszła w 1901 roku. Ich mądrość życiowa kształtowała kolejne pokolenia w rodzinie pana Edwarda. Żyły pięknie i długo. Choć najstarsza Eugenia żyła najkrócej, zmarła w 1952 r. na serce, po utracie swojej apteki, którą zabrała jej władza ludowa. Anna zmarła w 1971, Janina i Stanisława w 1982 r., najmłodsza Wandzia rok wcześniej, w 1981 roku.
Rok 80-ty rozbudził wśród ciotek wielkie nadzieje, jednak potem stan wojenny załamał je całkowicie.
CZASY POWOJENNE
– Śmialiśmy się w domu, że jestem dzieckiem powojennej radości moich rodziców – mówi Edward Imiela, rocznik 1947.
– Jednak zaraz po moim urodzeniu, ojca spotkały prześladowania ze strony UB, został aresztowany i ciągle, nawet po wyjściu z więzienia miał problemy. Pod domem spotykali się jacyś dziwni ludzie zaglądający przez okna, podsłuchujący. Ciągle były jakieś doniesienia na milicję, że u nas słucha się Radia Wolna Europa, Londyn, Głosu Ameryki. Ciągle jakieś podejrzenia zmuszały dorosłych dla nas dzieci – niezrozumiałej ostrożności. Po śmierci Stalina trochę się uspokoiło, ale też niezupełnie. Radość powojenna była więc poważnie zmącona tymi prześladowaniami, które sprawiały wrażenie, że znów nie jesteśmy wolnym narodem. A najbardziej przykre było to, że żołnierze AK po wojnie byli nękani przez władzę ludową tylko dlatego, że tak ofiarnie walczyli z okupantem, a czasami też nie zgadzali się na kolejną okupację.
Michał Imiela po wyjściu na wolność miał duże problemy w znalezieniu pracy więc pani Michalina dalej utrzymywała rodzinę lekcjami muzyki, oczywiście przy dużym wsparciu cioteczek.
– Wreszcie, po kilku krótkich epizodach zatrudnienia, ojciec dzięki temu, że był lubianym człowiekiem z wielkim poczuciem humoru, bardzo towarzyskim, znalazł pracę w przedsiębiorstwie Miejski Handel Mięsem. Po jakimś czasie został tam głównym księgowym. Po likwidacji MHM -u w Starachowicach powstał ORS (Obsługa Ratalnej Sprzedaży) i to było kolejne miejsce pracy mojego ojca, gdzie też był głównym księgowym. W ORS-ie pracował już do do końca życia.
Michalina Imiela przez całe swoje życie była nauczycielką muzyki.
– W domu cały czas rozbrzmiewały dźwięki fortepianu. Nasz dom, jak pamiętam, zawsze wypełniony był muzyką. Ojciec śpiewał swym pięknym tenorem piosenki Kiepury. Brat Olek też grał na fortepianie i śpiewał modne wówczas włoskie piosenki. Talent muzyczny odziedziczył po rodzicach i już jako mały, 6 letni chłopiec koncertował mazurkami Chopina. Muzyka zawsze była jego miłością. Długie lata spędzał przy organach kościelnych, do śmierci był organistą.
Tomasz Imiela, drugi brat pana Edwarda pracował jako technolog w odlewni, a po ślubie wyjechał do pracy w Piotrkowie
Trybunalskim, gdzie nadal mieszka. Jako jedyny z braci opuścił Starachowice.
Mały Edzio był najmłodszą pociechą państwa Imielów. Ładny, uśmiechnięty chłopczyk był oczkiem w głowie swojej mamy, pani Michaliny, no i cioteczek.
– Mama zawsze mnie bardzo ładnie ubierała, a pod szyją zawiązywała mi czerwoną kokardę – śmieje się pan Edward
– A ja z tą kokardą pod szyją bawiłem się z innymi dziećmi. Kokarda zawsze była na swoim miejscu.
Imielówka. jak już wspominałam, miała charakterystyczne duże ogrody, które były wspaniałym placem zabaw. I tam, kilkuletni, a potem nastoletni Edward bawił się ze swym bratem stryjecznym Jackiem i rówieśnikami. Swoje dzieciństwo wspomina, jako znakomity, piękny i niezapomniany okres życia. Dzieciństwo upłynęło mu na ciągłej rywalizacji z innymi dziećmi, a to w biegach, a to w skokach, a to w grze w kosza do wiadra przybitego do lipy. Ta rywalizacja wypełniała jego dzieciństwo, ale i wiek młodzieńczy już na stadionach sportowych w lekkoatletyce.
– Miałem się z kim bawić, a jednocześnie i rywalizować. A w ogrodach Imielówki było się, gdzie bawić. Tam schodzili się rówieśnicy z Kilińskiego i Słowackiego i zawsze było co robić. Obaj z Jackiem, moim bratem stryjecznym, synem Jerzego, uprawialiśmy lekkoatletykę, ja rzuty, pchnięcie kulą czy skok wzwyż. Natomiast Jacek bardzo dobrze biegał krótkie dystanse, świetnie skakał w dal, a jeszcze lepszy był w trójskoku. Chodziliśmy do „piątki” – szkoły podstawowej, gdzie też zaczęła się nasza przygoda z lekkoatletyką. Lekkoatletyka była naszym sportem rodzinnym. Uprawialiśmy ją z różnymi skutkami. Najlepsze wyniki jeszcze przed wojną miał mój ojciec, a w kolejnym pokoleniu Jacek. Po podstawówce Jacek poszedł do Liceum nr 1, a ja bardzo niechętnie do Technikum Mechanicznego. Niechętnie, bo mnie marzyło się Liceum Plastyczne. Trzy lata chodziłem do Ogniska Plastycznego w Wierzbniku (nad Kinem Robotnik) z dobrymi skutkami, ojciec jednak zdecydował , że pójdę do technikum, bo daje zawód. No i zostałem technikiem mechanikiem. Pierwsza praca, oczywiście w FSC, na taśmie montażu samochodów. W 1968 roku, jesienią poszedłem do wojska i przeszedłem piękny i długi szlak bojowy: Ełk – Bydgoszcz – Wrocław. Długi dlatego, że po powrocie z wojska jesienią 1970 r, już na początku 1971 roku, dostałem kolejne wezwanie na 3 – miesięczny kurs chorążych do Wrocławia. Jestem więc młodszym chorążym i na wojnę mogę jechać I klasą pociągu, co wynika z mojej książeczki wojskowej.
Wspominany brat stryjeczny, Jacek Imiela jest profesorem medycyny i mieszka w Warszawie.
EDWARD I JEGO RODZINA
Urszulę Czerwińską Edward poznał w 1966 r
– Na stadionie, trenował ze mną Janusz Krzeszowski, który chodził do tej samej szkoły, co moja żona. Poprosiłem go, by zagadał z Ulą Czerwińską, czy nie zechciała by się ze mną poznać i przyjść na stadion – mówi Edward Imiela.
– Widziałem ją już wcześniej, nad rzeką na Orłowie i bardzo mi się podobała. Taka kruczoczarna, piękna dziewczyna.
Urszula przyszła na stadion, a pan Edward do tej pory pamięta swoje pierwsze słowa, jakie do niej skierował.
– Edward jestem, czy masz czas w środę o szóstej – wspomina. – Miała czas, umówiliśmy się, potem się spotkaliśmy i poszliśmy na spacer. Tak to się zaczęło…
Służba wojskowa nie zakłóciła uczuć tej pary. Przez cały pobyt, przyszli państwo Imielowie pisali do siebie listy. A w 1971 roku pani Urszula i pan Edward, w parafii p.w. Wszystkich Świętych w Starachowicach wzięli ślub.
– Radość była jednak przytłumiona rychłą śmiercią mojej mamy, która zmarła w 2 tygodnie po naszym ślubie, 23 kwietnia 1971 roku. Mama przed śmiercią cieszyła się z tego, że najmłodszego syna ma już z głowy, bo jest kobieta, która się nim zaopiekuje.
Dokładnie w pierwszą rocznicę śmierci pani Michaliny przyszedł na świat syn pierworodny Urszuli i Edwarda Imielów – Konrad. W 1978 roku urodziła się Anna, a w 1980 „solidarek” Tomasz. Pan Edward na każdym kroku podkreśla swoją dumę z dzieci. Konrad jest aktorem i dyrektorem wrocławskiego Teatru Muzycznego Capitol i mieszka we Wrocławiu.
Ania ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Poznaniu, mieszka z mężem Szymonem Szcześniakiem w Warszawie i jest kostiumografem. Natomiast Tomek, ukończył anglistykę i wraz z żoną mieszkają za granicą.
Państwo Imielowie są też dumnymi dziadkami. Mają trzy wnuczki. Zosia i Janeczka są córkami Konrada, Michalina jest córką Ani. Ania od niedawna ma również syna, pierwszy wnuk pani Urszuli i pana Edwarda ma na imię Stefan.
Dzieciństwo pociech pana Edwarda i pani Urszuli można podzielić na dwie części, na czas spędzony w Imielówce i czas po wyprowadzce z tego domu pod koniec lat 70-tych do bloku. W modrzewiowym domu pozostały cioteczki oraz brat Edwarda, Aleksander, który zmarł w 2012 roku.
Dzieci się rozwijały, poznawały świat, kiedy Edward Imiela zaangażował się w ruch, który wtedy powstawał. Był jednym z założycieli Solidarności w Fabryce Samochodów Ciężarowych „Star”. Komitet założycielski NSZZ Solidarność FSC powstał i rozwijał swą działalność organizacyjną w jego domu, w Imielówce. Tam też przez 3 tygodnie, codziennie organizował spotkania powstającej organizacji związkowej, gromadzone były deklaracje członkowskie i trwały przygotowania do zaistnienia w fabryce.
Po wybuchu stanu wojennego Edward Imiela wraz i innymi kolegami został internowany, pani Urszula została sama z dziećmi. Pan Edward ten czas wspomina z jednej strony, jako utratę nadziei na nową piękną i wymarzoną Polskę, z drugiej zaś, na wiele przykładów pięknego odruchu serca różnych ludzi i organizacji niosących pomoc rodzinom internowanych. Polacy w czasie klęski pięknie potrafią się wspierać.
W 1985 roku pana Edwarda zwolniono z fabryki, rozpoczęły się poszukiwania pracy. Było trudno, ale Edward Imiela nie wybrzydzał. Trzeba było jakoś utrzymać rodzinę. Był jakiś czas tokarzem w Spółdzielni Transportu Wiejskiego, a potem, dzięki koledze Jerzemu Głowackiemu ówczesnemu prezesowi PTTK znalazł pracę w Oddziale PTTK z zadaniem reaktywowania Muzeum Regionalnego. Muzeum powstało, a nawet rozpoczęło ambitną działalność programową.
Przyszedł rok 1989, okrągły stół i kolejna nadzieja na wolną Polskę. Po 1989 pan Edward zaangażował się w działalność Komitetów Obywatelskich przygotowujących pierwsze wolne wybory. Po wyborach i utworzeniu nowego rządu, w Polsce na skutek rosnącego bezrobocia organizowano Biura Pracy. Pan Edward dostał propozycję zorganizowania takiego biura w Starachowicach. Podjął się przekształcenia Wydziału Zatrudnienia w UM, w Biuro Pracy w naszym mieście. W międzyczasie wraz z kolegami z Komitetu Obywatelskiego, a zwłaszcza z Krzysztofem Daniszewskim, organizował Spotkania Obywatelskie w Domu Kultury. One w dużej mierze przyczyniły się do wygranej Komitetu Obywatelskiego w wyborach samorządowych. Dzięki tej wygranej, pan Edward został radnym i wiceprezydentem, zastępcą Grzegorza Walendzika, prezydenta Starachowic.
– To była bardzo trudna kadencja, bo w tym czasie padła fabryka i w mieście zapanowało wielkie bezrobocie. Pomału zaczynaliśmy sobie jakoś z tym radzić, powstała Starachowicka Strefa Ekonomiczna, Inkubator Przedsiębiorczości i inne przedsięwzięcia. To wszystko jednak było mało i kolejne wybory do Rady Miasta przegraliśmy.
Nie było szansy na powrót do pracy w Urzędzie Pracy, dlatego pan Edward z powrotem znalazł się w PTTK. Zanim przeszedł na emeryturę pracował jeszcze w Starostwie Powiatowym.
Urszula i Edward Imiela są 47 lat po ślubie, dzieci są dorosłe a na świecie są wnuki..
– Dzieci nie miały do mnie pretensji o tę moją działalność publiczną. Mimo różnych zakrętów życiowych, gdzie było raz na wozie a raz pod wozem, zawsze starałem się zapewnić byt mojej rodzinie. Swojej żonie zawdzięczam to, że gdy ja byłem zajęty aktywnością społeczną czy zawodową, ona cudownie zajmowała się dziećmi i domem. Zawsze już będę jej za to bardzo wdzięczny.
DOM WIELU POKOLEŃ
Historia się zapętla… Znowu wracamy do Wierzbnika, na ulicę Piłsudskiego… Był dom…
– Nasz dom był domem wielu pokoleń – mówi Edward Imiela.
– Babcia w tym domu była osobą najważniejszą, cieszyła się niepodważalnym autorytetem, cioteczki, które tak miło wspominamy, też zaskarbiły sobie wielkie miejsce w naszych sercach i pamięci. Nasza ukochana mama Michalina, jeśli jest niebo, to z pewnością ona tam jest. Do dziś jeszcze słyszę piękne mazurki Chopina grane przez Nią na tym starym fortepianie, który dziś jest własnością mojego syna Konrada. Ojciec Michał, bardzo towarzyski miły i wesoły, ale surowy dla synów, nieraz dostałem lanie, ale zawsze sprawiedliwie, bo po prostu się należało.
Teraz zanika tradycja wielopokoleniowości w jednym domu. Na wsiach jeszcze się to zdarza, w miastach już prawie nie. To nie jest dobre dla wychowania dzieci. Dziś rodzice są bardzo zajęci pracą, trochę nie mają czasu dla dzieci. W rodzinach wielopokoleniowych w procesie wychowawczym pozytywnie uczestniczy babcia, dziadek, stryjek, ciocia. Oni często mogą pięknie wypełniać tę lukę, gdy rodzice są zapracowani. Moim zdaniem bardzo ważne jest, by młodzi ludzie poznawali historię swej rodziny, by byli nią inspirowani i starali się dbać zawsze o dobre imię rodziny, nazwiska.
Edward Imiela jest zwolennikiem teorii, że historia w szkole powinna się rozpoczynać od poznania historii i genealogii własnej rodziny, by geografia najpierw opisywała najbliższe okolice, region z jego tradycjami i historią. W ten opisowy sposób powinno się budować patriotyzm.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewijanie do góry