Getting your Trinity Audio player ready...
|
Przez jeden niekontrolowany strzał pożegnał się z życiem 34-letni mężczyzna, a 33-letni mieszkaniec Rudy z wolnością. Obaj w niedzielę, 22 lipca br. wybrali się razem do lasu. Żaden się nie spodziewał, że ambona koło miejsca zwanego „Wierzbeczko”stanie się świadkiem ich wspólnej tragedii. Do dziś nie wiadomo dokładnie, co wydarzyło się w tym lesie.
Ta dramatyczna historia wzięła swój początek w niedzielę ok. godz. 15.00, kiedy obaj mężczyźni poszli do lasu. Jeden mieszkał w Budach Brodzkich, a drugi się stamtąd wywodzi, ma tam rodziców, a mieszka w Rudzie. Tego dnia był w rodzinnej miejscowości. Po co poszli do lasu? Tego dokładnie nikt nie wie. Młodszy podobno był naganiaczem w pobliskim kole łowieckim, ale sam nie polował. Po co w takim razie była mu strzelba? Trudno powiedzieć. Faktem jest, że miał samoróbkę, długą jednonabojową, którą próbował później zakopać.
Razem z kolegą wszedł po drabince na drzewo, gdzie była prowizoryczna ambonka, a kiedy zaczęli schodzić, doszło do tragedii. Jak? Słychać było jedynie huk, a broń, jak próbował tłumaczyć 33 – letni mężczyzna, sama mu wystrzeliła. Kolega, który został na górze miał mu ją podać za lufę. Musiał nią o coś zahaczyć i zwolnić spust, bo kompan runął na ziemię. Mężczyzna twierdził, że sprawdził mu puls, ale niczego nie wyczuł. Spanikowany wziął strzelbę, rozmontował, lufą wygrzebał w ziemi niewielką dziurę, w której umieścił ją razem z kolbą, niedaleko od miejsca, w którym leżał znajomy.
Około godziny 20.00 wezwał pogotowie, prosząc o pomoc dla postrzelonego kolegi, potem pokierował karetkę, choć był problem z dotarciem na miejsce. Policji pomógł leśniczy, który po opisaniu ambony, zaprowadził tam śledczych. Ale na pomoc było za późno. Mężczyzna nie żył, zginął od strzału w klatkę piersiową, najprawdopodobniej z bliskiej odległości. Rana była na wylot. Do późnych godzin nocnych, jak poinformowała nas Monika Kalinowska, rzecznik prasowy starachowickiej policji, prowadzono czynności pod nadzorem prokuratora. Miały one wyjaśnić, jak doszło do tego zdarzenia. 33 – latka zatrzymano natomiast w areszcie. Zanim przyjechała policja, zdążył podobno pobiec jeszcze do domu i się tam przebrać. Nie potrafił powiedzieć, co wydarzyło się w lesie.
Mieszkańcy żałują obu. Ten, który zginął był kawalerem.
– Co można robić, jak się nie ma roboty, żyje się u rodziców i ma się na karku 34 lata? Czasem, gdy popił, chodził i wyśpiewywał, ale nie był zbyt groźny – mówili o nim mieszkańcy.
Ten, który przeżył ma żonę i córkę. Kiedyś sporo trenował, zapowiadał się na dobrego sportowca, doskonale biegał, ale pochodził z nie za bogatej rodziny. Podobno często można go było zobaczyć w lesie, podczas nagonki, sam nie był łowczym.
– To dobry chłopak – mówiło wielu, współczując jednej i drugiej rodzinie.
Do tragedii doszło na działce obok Sienniaka, koło miejsca zwanego potocznie „Wierzbeczko”, niedaleko innego, gdzie zaraz po wojnie wydarzyła się inna tragedia, również z udziałem broni. Kiedy pojechaliśmy tam we wtorek znaleźliśmy krzyż, pod nim dwa znicze i kwiaty, a za nim drzewo z amboną, na której zginął mężczyzna. Kilkadziesiąt metrów dalej na wschód, wciąż między drzewami rozciągnięta była taśma. To właśnie tam próbował ukryć broń 33 -latek.
Dochodzenie w tej sprawie wciąż trwa. We wtorek Sąd Rejonowy w Starachowicach zdecydował o aresztowaniu 33 – latka na trzy miesiące.
– Jest podejrzewany o to, że 22 lipca nieostrożnie posługując się bronią samodziałową, w wyniku czego doszło do niekontrolowanego wystrzału, nieumyślnie spowodował śmierć 34 – letniego mężczyzny – poinformowała GAZETĘ rzecznik policji.
– Bez wymaganego zezwolenia posiadał broń palną i dwie sztuki amunicji. Podejrzewamy go także o kłusownictwo. Może mu grozić do 8 lat pozbawienia wolności – dodała.