Getting your Trinity Audio player ready...
|
Był prawie na szczycie, znany i poważany. Miał większość w Radzie Miejskiej i olbrzymie poparcie. Wielu liczyło się z jego zdaniem i zabiegało o jego wsparcie. Dziś sytuacja się odwróciła. Niedawni jeszcze koalicjanci nie chcą być z nim kojarzeni, mówią o nim skorumpowany. Do zarzutów o łapówkarstwo doszły związane z przydzielaniem mieszkań socjalnych. Jak w tej sytuacji odnajduje się Wojciech B. i czy zamierza wziąć udział w referendum? O tym w wywiadzie, jakiego udzielił GAZECIE.
– Mija prawie rok, od kiedy został Pan aresztowany i usłyszał pierwsze zarzuty, teraz pojawiają się kolejne. Tym razem nie kilka, a kilkanaście. Jak Pan w ogóle to przyjął?
– Jestem zaskoczony całą tą sytuacją, zwłaszcza po rozmowie w prokuraturze. Zarzuty są dosyć poważne. Artykuł, który nam cytowano mówi o przyjęciu osobistej korzyści. Kiedy wspólnie z prezydentem Kwietniem spytaliśmy, kto z nas miałby tę korzyść przyjąć, usłyszeliśmy, że żaden. W tej sytuacji nie wiadomo już, o co w tym chodzi. Sama prokuratura myśli chyba podobnie. Największym problemem, jak usłyszeliśmy, jest to, że uchwałę Rady Miejskiej przygotowywał człowiek, który w ogóle się na tym nie znał. Została przyjęta przez Radę Miejską, nie kwestionowały jej służby wojewody, choć obowiązywała dość długo, bo od 2002 roku. Nikt się jej wcześniej nie czepiał. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że różne osoby donosy piszą, w tym także na prokuraturę. Sam prokurator był bardzo zdziwiony, że prezydent ma prawo do zawierania ugody w sprawach cywilnych. Kto zatem, jeśli nie sąd ma prawo rozstrzygać kwestie w sprawach wątpliwych? Doskonale wiemy z czyjego donosu to zamieszanie. Wierzę, że sprawa rozstrzygnie się pozytywnie, bo żaden z nas, ani ja, ani prezydent Kwiecień prawa przecież nie złamał. Dziwi mnie tylko fakt, że pan Capała, będąc moim zastępcą i mając moje pełnomocnictwo do zawierania umów, jest z niej zupełnie wyłączony. Tłumaczy, że kazałem mu podpisywać umowy. A przecież na niektórych posiedzeniach wykonawczych w ogóle mnie nie było i sam podejmował decyzje. Gdzie w takim razie to jednolite patrzenie na wszystkich? Dziwne to…
– Miał Pan okazję dokładnie zapoznać się z zarzutami?
– Tak. Początkowo nie wiedziałem nawet o kogo dokładnie chodzi. Dopiero kiedy zobaczyłem nazwiska, skojarzyłem te sprawy. W większości chodzi o liczne rodziny z chorymi dziećmi i skromne lokale. Nie były to żadne „wypasione” mieszkania: 3-4 pokoje z pełnym węzłem sanitarnym, jak sądzą niektórzy. Zazwyczaj był to jeden czy dwa pokoje, bez łazienki czy z łazienką wspólną na korytarzu, przyznawane na przykład rodzinie z chorym na raka dzieckiem, która przychodziła błagając o pomoc. Jako prezydent miałem prawo, a czasem wręcz obowiązek, aby jej pomóc. Upoważniała mnie przecież uchwała RM. NIK wprawdzie ją później zakwestionował, ale funkcjonowała dość długo. Radni kiedyś ją uchwalili, powierzając jej wykonanie prezydentowi. Jest to prawo lokalne, święte prawo każdego samorządu, z którego ja tylko skorzystałem.
– Jak Pan w ogóle odbiera te zarzuty? Prezydent Kwiecień twierdzi, że jest to kara za dobre serce, a Pan…?
– Dokładnie tak samo. To tak, jak w tym powiedzeniu – za każdy dobry uczynek trzeba zapłacić. Wszystkich donosicieli odsyłam do osób, które te mieszkania dostały. Niech porozmawiają z nimi i się dowiedzą, w jakiej sytuacji są dziś, a w jakiej byli niedawno. Niech powiedzą rodzicom, których dziecko jest chore na raka, że mieszkanie się im nie należy. Jeśli mają sumienie, to proszę. Ale to jest już ich sprawa.
– A tak z czysto ludzkiego punktu widzenia, co Pan czuł, gdy się dowiedział o kolejnych zarzutach?
– Człowiek się czuje, jakby dostał znowu młotkiem po głowie, nie mówiąc oczywiście o reakcji żony, bo to trudno nawet opisać. Dziś, tak sobie myślę, że najlepiej dostać się do urzędu i nic nie robić. Tylko po co wtedy startować? Ja się nie wypieram, że przydzieliłem mieszkania, bo faktycznie tak było. Dostały je rodziny w bardzo ciężkiej sytuacji i za to mam teraz ponosić karę? Jest to dla mnie wielce niezrozumiałe, jak wiele innych rzeczy. Weźmy chociażby wczorajszą (5 lipca br. proces w starachowickim sądzie o korupcję – przyp. autor) rozprawę i próby zakwestionowania stenogramu przez prokuraturę. Tego sporządzonego przez biegłych na zlecenie tej samej prokuratury. Teraz, gdy nie jest on dla niej wygodny, próbuje się go nagle podważać.
– Chyba niełatwo siedzieć na ławie oskarżonych i wysłuchiwać tych wszystkich opinii na własny temat?
– Fakt, przykre, ale cóż, to jest nowe doświadczenie w życiu. Ponoć, co nas nie zabije, to nas wzmocni…
– W jednym momencie był Pan na szczycie, a w drugim…
– Tak to już w życiu bywa. Czasem życie jest bardzo przewrotne. Pochodzę z normalnej rodziny i wiem, jak życie wygląda, te parę lat w głowie mi nie przewróciło, jestem normalny. Nigdy w życiu na nikogo nigdzie nie doniosłem, nie staram się wkraść w czyjeś łaski kosztem innej osoby, wiem, jak było naprawdę i mogę sobie spojrzeć prosto w oczy.
– Idąc dzisiaj ulicą, z jakimi reakcjami się Pan spotyka?
– Z bardzo miłymi i to mnie mocno podbudowuje. Jak każdy chodzę na zakupy, jeżdżę po mieście, bywam w sklepie czy u fryzjera…
– I nikt tam Pana palcem nie wytyka?
– Nie, ale to pewnie niektórych zaboli. Natomiast dużo słyszę opinii na temat naszych starachowickich „polityków”. Jeśli chodzi o mnie, pojawiają się miłe i sympatyczne komentarze łącznie z bardzo mocnym poparciem. Nie spotkałem się jeszcze z negatywną opinią na własny temat, zawsze uśmiech i słowa „niech się pan trzyma”. Mam bardzo duże poparcie i miłe kontakty na u.
– A co z kolegami z Pana dawnego komitetu? W powiecie klub „Forum 2010” przestał istnieć, w mieście zmienił nazwę. Może osoby, które kierowały klubami tego nie mówią, ale chcą się od Pana wyraźnie odciąć…
– Cóż… przyjaciół poznaje się w biedzie.
– A propos… Od kilku miesięcy nie otrzymuje Pan pensji. Zamierza Pan w związku z tym przedsięwziąć jakieś kroki?
– Moi adwokaci twierdzą, że jest to bezprawne działanie Urzędu Miasta. Wystosowali już pisma.
– Nosi się Pan z zamiarem skierowania sprawy do sądu?
– Tak, bo są to działania bezprawne. Podobno pensja złożona miała być w depozycie, ale sąd odmówił w ogóle jej przyjęcia. Natomiast niektórzy urzędnicy twierdzą, że jest tam złożona.
– A zatem bardzo możliwe, że będzie kolejna rozprawa…
-Myślę że tak. Myślę, że czeka nas wiele spraw dotyczących ustawiania przetargów w ZEC i różnych nieprawidłowości, między innymi przy budowie budynku, którego koszt wyniósł więcej niż planowano oraz innych decyzjach poczynionych przez prezesów tej firmy i nie tylko.
-I pewnie znowu powróci Pana nazwisko… Jak znosi to Pana rodzina?
– Moje już nie. Staramy się z żoną możliwie najbardziej uchronić dzieci, choć nie do końca jest to możliwe.
– Podobno, gdy został Pan zatrzymany, niektórzy dziennikarze wdzierali się nawet przez bramę na Państwa posesję i trzeba było wzywać strażników…
– To prawda. Mam duże pretensje o to do niektórych dziennikarzy. Bo była to napaść nie tylko psychiczna. Zresztą nawet i teraz nie wszystkie relacje z rozpraw sądowych oddają to, co się dzieje w rzeczywistości, ale to już tez kwestia sumienia i rzetelności, no chyba że się jest na czyjeś posyłki. Mam tu na myśli zwłaszcza jeden z tygodników.
– Zbliża się referendum. Zamierza Pan wziąć w nim udział?
– Nie wiem, w tej chwili odciąłem się od wszystkiego. Będę musiał porozmawiać na ten temat z żoną.
– Dziękuję za rozmowę.