UDAWALI MIŁOŚĆ I WRĘCZALI ŁAPÓWKI?

Getting your Trinity Audio player ready...

Brałem pieniądze – przyznał w poniedziałek przed sądem oskarżony o przyjmowanie łapówek prezydent Wojciech B. Twierdził, że przeznaczał je na miejskie imprezy, nagrody w konkursach, darmowe pączki, kiełbaski, fanty dla dzieci, do czego „dorzucić się” chcieli prezesi ZEC. Współoskarżony w tej sprawie dostawca opału do spółki nie przebierał w słowach.„Te szubrawce cyganią, narobiły machlojek, a teraz na cudzych plecach chcą się wybronić” – mówił o jej szefach. Później jednak przyznał, że „grał tak, jak chcieli”. Justyna Z., która miała pośredniczyć w przekazywaniu jednej z łapówek, twierdzi niezmiennie – jestem niewinna.
Proces w tej sprawie rozpoczął się w poniedziałek (12 marca) przed Sądem Rejonowym w Starachowicach. Na ławie oskarżonych zasiedli: prezydent Wojciech B., któremu zarzuca się przyjęcie 96 tys. zł łapówek i nakłanianie świadka do fałszywych zeznań, 70 –letni biznesmen Marian S., który miał dawać pieniądze oraz Justyna Z. miejska urzędniczka, a prywatnie wnuczka przedsiębiorcy, oskarżona o pośrednictwo w tym procederze i – tak jak prezydent – nakłanianie świadka do fałszywych zeznań. Chodzi o byłego wiceprezesa Zakładu Energetyki Cieplnej w Starachowicach, który miał złożyć obciążające trójkę zeznania. Wspólnie z ówczesnym prezesem znalazł się w gronie tych, którzy mieli prezydentowi „dawać”, ale współpracując z prokuraturą uniknęli oskarżeń.
Sędzia Barbara Nowak – Łon, przewodnicząca tej sprawie, nie zgodziła się, aby proces odbywał się za zamkniętymi drzwiami, o co wnioskowali obrońcy – Kazimierz Jesionek, Piotr Mazur, Jerzy Siwonia, Elżbieta Fidzińska i Michał Przybycień, argumentując to ważnym interesem prywatnym stron. W ocenie sądu nie zostanie on naruszony, a z uwagi na uzasadniony interes społeczny przejawiający się w prawie obywateli do informacji o działalności organów władzy oraz osób pełniących funkcje publiczne, jak i charakter czynów, jawność winna być utrzymana. Zakazano jednak publikowania wizerunków i danych osobowych oskarżonych, a także utrwalania przebiegu rozprawy w części dowodowej, albowiem – jak tłumaczyła sędzia – „niecelowym byłoby upublicznianie wyjaśnień oskarżonych przed przesłuchaniem świadków”, a trwała obecność aparatów czy kamer mogłaby „wpłynąć na swobodę i szczerość osób biorących udział w postępowaniu”.
Nikt z oskarżonych nie chciał cokolwiek wyjaśniac na rozprawie, więc odczytano te, które składali wcześniej w prokuraturze.
Finansowali imprezy
Wojciech B. przyznał się do wszystkich korupcyjnych zarzutów, czyli przyjęcia 96 tys. zł łapówek. Miał je dostawać m in. od byłych już prezesów ZEC, a potem przeznaczać na uświetnienie imprez, organizowanych przez miasto, m.in. „Pikników z prezydentem”, na których mieszkańcy dostawali darmowe kiełbaski, a dzieci nagrody.
– Sz. chciał w tym uczestniczyć. Sam pytał, w jaki sposób może sponsorować imprezy. Dał 10 tys. zł właśnie na te nagrody. To była forma współfinansowania. Dlaczego prezes to robił? Twierdził, że będzie mnie wspierać, bo jestem najlepszym prezydentem, jaki był – wyjaśniał Wojciech B. w jednym z zeznań. – Nie chcę oszukiwać, że się we mnie zakochali, mieli z tego po prostu korzyści – mówił o obu prezesach. Pieniądze miał mu też dawać wiceprezes tej spółki. Na co? Tego prezydent już nie pamięta.
– Oni mają więcej za uszami niż ja. Mieli obiecane, że jak nie złożą na mnie zeznań, to sami będą mieli sprawę o nieprawidłowości w ZEC – mówił prezydent w prokuraturze, a w poniedziałek podtrzymał to przed sądem. Przyznał, że wziął także pieniądze od przedsiębiorcy z Pawłowa – Mariana S., który chciał wesprzeć jego kampanię. Było to 30 tys. zł, które „nie zostało raczej zaksięgowane ani też rozliczone”. Przed sądem twierdził, że wszystkiego bardzo żałuje.
– Chciałbym cofnąć czas, aby popełnione przeze mnie błędy nie zrujnowały mojej rodziny – podkreślał.
Nie przyznał się jednak do zarzutu matactwa. Twierdzi, że to sam G. bardzo chciał się z nim spotkać, przysyłał mu sms-y, w których pisał: „Przepraszam cię bardzo, nie mogę sobie spojrzeć w twarz”, lub „Jak się ze mną nie spotkasz, to pęknie mi serce”. Pierwsze próby kontaktu podjął od razu po tym, jak Wojciech B. wyszedł na wolność. Prezydent, jak twierdzi, nie chciał się jednak spotkać. Dopiero kiedy usłyszał od innych, że G. chciałby zmienić zeznania, pojechał aż do stolicy, żeby zasięgnąć opinii u znanego warszawskiego adwokata, profesora prawa.
– Zostałem wprowadzony w błąd przez mecenasa K. Poradził, żebym się z G. spotkał, tylko przy świadkach. I ja głupi dałem się na to namówić. Byłem pod tak silną presją, że przestałem logicznie myśleć – bronił się Wojciech B. – Gdybym wiedział, jakie będą konsekwencję, nigdy bym się na to nie zgodził.
Nie mataczyli?
Spotkałem się owszem, ale nie sugerowałem G., by zmienił zeznania. Nie wywierałem na niego też wpływu – przekonywał prezydent. – Chciałem po prostu, by, tak po męsku, spojrzał mi w oczy. Nie było to kameralne spotkanie. Byli świadkowie. Część tej rozmowy utrwaliłem na telefonie. Wszystko jest w aktach – mówił prokuraturze.
Wspominał też, że gdy wyszedł z aresztu słyszał, że G. często chodził pijany, a w jednej z restauracji podawał się za agenta CBA.
Według współoskarżonej Justyny Z., do niedawna p.o. naczelnika Wydziału Finansowego starachowickiego urzędu, G. „w obronie własnego stołka sprzedałby wszystkich”.
– W jednym momencie całował mnie prawie po rękach i mówił, że jestem czysta, jak kryształ, a w drugim opowiadał te kłamstwa – mówiła w prokuraturze.
Kobieta odpowiada przed sądem za to, że wspólnie z prezydentem miała nakładać go do zmiany zeznań, a wcześniej pośredniczyć w przekazaniu 10 tys. zł od byłego prezesa ZEC. Do obu zarzutów się nie przyznaje, choć faktowi spotkania z G. nie zaprzeczała. Doszło do niego w aucie byłego wiceprezesa, tuż przed siłownią, do której chodził.
– Przysięgał na życie żony, dzieci i matki, że nas nie oskarżył. Czytał zeznania Sz., 17 stron bzdur. Wszystko to były kłamstwa. Twierdził, że ten robił to z zemsty na mnie oraz na dziadku. G. mówił, żebym walczyła o siebie, bo jestem inteligentna – zeznała w prokuraturze.
Gdy usłyszała, że agent Sylwia, będzie wnioskować o wycofanie zarzutów, przeciwko niej i dziadkowi, sądziła że wszystko może ułożyć się jeszcze dobrze.
– G. w obecności dziadka powiedział, że mogą to zrobić, bo zależało im tylko na prezydencie i tym, co było przed wyborami. Dlatego mieliśmy jeszcze nadzieję – mówiła w prokuraturze. Z początku wierzyła także w czyste intencje G., ten jednak tylko udawał, o czym zorientowała się później.
– Dlatego, kiedy przyjechał do dziadka, prosząc o umówienie go z prezydentem, dałam mu wizytówkę do mecenasa i powiedziałam, że jak chce wycofać zeznania, może się z nim skontaktować. To była cała nasza rozmowa, trwała może ok. 2 min.- przekonywała Justyna Z.
Nie przyznała się także do pośrednictwa we wręczaniu pieniędzy od Sz.
– Nasze kontakty były dość oficjalne. Nie mogę uwierzyć, że można wiązać mnie z całą tą sprawą – mówiła w jednych ze swoich pierwszych wyjaśnień. A w zeznaniach prezesów upatrywała zemsty za pozbawienie ich obu stanowisk. Zresztą sam G., w jednej z późniejszych rozmów, miał jej powiedzieć, że jeśli zostanie odwołany przez Radę Nadzorczą, to „stworzy piekło prezydentowi”.
Żądali, to dawał
Za niewinnego uważa się także Marian S, który w całym tym śledztwie co rusz zmieniał wersję wydarzeń. Najpierw twierdził, że z Sz. wypił tylko kieliszek, ale nie dał mu ani grosza, a cała ta sprawa to wymysł „szubrawców, którzy cyganią. Narobili machlojek, a teraz na cudzych plecach chcą się wybronić”, mówił o byłym już kierownictwie ZEC. Zarzekał się także, że prezydentowi żadnych pieniędzy nie dawał, oprócz 1 tys. zł na ostatnie wybory, a poza tym znali się mało bo „prezydent to prestiż”, a on „ stary dziad”. Potem jednak zmienił zeznania twierdząc, że to Sz. żądał od niego pieniędzy dla Wojciecha B. Zeznał, że kilkakrotnie je wręczał– łącznie 136 tysięcy złotych, z czego 31 tysięcy miało być przeznaczone na kampanię wyborczą Wojciecha B., a reszta na inne cele, jak choćby przetarg na opał. Wszystko, jak twierdził, zaczęło się trzy lata temu.
– Nikt wcześniej nie żądał ode mnie żadnych korzyści – mówił w prokuraturze Marian S. W 2009 roku zasugerowano mu jednak, żeby zapłacił 50 tys. zł, jeśli chce wygrać przetarg.
– Od razu poszedłem do banku i wypłaciłem – mówił biznesmen. – Pięć paczek banknotów ściągniętych gumką miał w reklamówce rzucić prezesowi na biurko.
– Powiedziałem „cześć i wyszedłem” – relacjonował dalej. Natomiast do G. miał jeszcze dodać „wyciągacie świnie pieniądze ode mnie”.
Po jakimś czasie sytuacja powtórzyła się znowu. Musiał, jak twierdzi, znowu wypłacić 50 tys. zł.
– O fakcie tym wiedziałem ja, Sz. i moja żona – stwierdził w prokuraturze.
Prezes odwiedzał go także w składzie opału. Któregoś dnia miał przyjechać tam z żoną i tłumacząc, że syn zaciągnął kredyty, które on musi spłacać i zażądał kolejnych 5 tys. zł.
– Gdy dałem mu te pieniądze, od razu schował je do kieszeni. Żona przyniosła butelkę wódki, a potem piekliśmy kanie, z którymi przyjechali – relacjonował biznesmen.
Nie odmówił także i potem, na plakaty wyborcze dla prezydenta. Najpierw dał Sz. tysiąc złotych, a potem kolejne 30. Z każdymi jego wyjaśnieniami zer przybywało…
– Bałem się, że jeśli nie zagram jak oni chcą, to nie będą mieć żadnej roboty – tłumaczył.
Możliwe, że obaj prezesi pojawią się w roli świadków już na następnej rozprawie, którą zaplanowano na 26 marca. Do tego czasu zarówno prezydent, jak i urzędniczka, będą przebywać w areszcie. Obrońcom nie udało się przekonać sądu do zamiany tymczasowego aresztu na dozór policyjny, zakaz opuszczania kraju i zakaz kontaktu ze świadkami.
– Dowody zgromadzone w sprawie wskazują na duże prawdopodobieństwo popełnienia zarzucanych czynów. Oskarżonym grozi surowa kara. Nie zostali przesłuchani żadni świadkowie, a po dzisiejszej rozprawie materiał dowodowy nic się nie wzbogacił, nadal aktualna jest obawa matactwa – powiedziała sędzia Barbara Nowak-Łon.
Marian S., jako jedyny z tej trójki odpowiadać ma z wolnej stopy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *