BŁĘDNA DIAGNOZA KOSZTOWAŁA GO WZROK

Getting your Trinity Audio player ready...

100 tys. zł odszkodowania domaga się od szpitala Tadeusz Dziadosz ze Starachowic, który rok temu stracił wzrok na skutek błędnie postawionej diagnozy. Lekarze podejrzewali udar, podczas gdy było to zapalenie tętnic czaszkowych.
Rok temu w maju, pan Tadeusz zgłosił się do lekarza. Skarżył się na chroniczny ból głowy, który utrzymywał się od tygodnia. Do tego bolało go jeszcze gardło i miał podwyższoną temperaturę.- Lekarz rodzinny zlecił mu serię badań. Kiedy mąż poszedł już z wynikami usłyszał, że ma zapalenie gardła i zatok i powinien się zgłosić do laryngologa. Sama podałam mu antybiotyk, ale po kilku dniach wysadziło mu gałkę oczną. Wystraszyłam się nie na żarty – mówi GAZECIE żona.- Szybko zmierzyłam mu ciśnienie i widząc, że wzrosło mu to tętnicze, od razu zadzwoniłam po pogotowie. Myślałam, że zaraz nastąpi wylew – opowiada nam pani Hanna.Sanitariusze przywieźli pacjenta do szpitala. Trafił na SOR, gdzie badało go kilku medyków, potem został przyjęty na neurologię z rozpoznaniem Zespołu Hornera w przebiegu gardła, a także zatok, wynika z dokumentacji. Z początku podejrzewano udar. Został skonsultowany internistycznie, laryngologicznie i przez lekarza chorób zakaźnych. Wykonano mu też tomografię głowy. Badanie oftalmoskopem wykazało, że ostrość widzenia, pole wzroku i dna oczu są prawidłowe, podobnie jak i odruchy rogówkowe i spojówkowe. Zrobiono również RTG klatki piersiowej, badanie płynu mózgowo-rdzeniowego, rezonans magnetyczny głowy i tomografię komputerową kręgu szyjnego. I znowu nic. Wyniki mieściły się bowiem w normach. Zastosowano więc terapię antybiotykową w połączeniu z lekami przeciwbólowymi i przeciwgorączkowymi, w efekcie podano mu augumentin, mimo bardzo niskiego poziomu limfocytów, co jeszcze bardziej pogłębiło problem. – Mąż miał mnóstwo pleśniawek, których nie można się było pozbyć – opowiada nam pani Hanna, która – jak przekonuje – mówiła o tym lekarzom. Ci jednak na to nie reagowali. Z dokumentacji wynika, że pacjentowi zlecono badanie przeciwgrzybiczne, tyle że w domu, którego sam nie wykonał. W międzyczasie zrobiono mu mnóstwo badań. Miał konsultacje internistyczne oraz laryngologiczne, które niczego jednak nie wykazały. Dlatego po sześciu dniach wypisano go ze szpitala.- Jego stan określany był jako dobry, chociaż ból głowy nie ustępował, a czynniki zapalne były wciąż podwyższone. Utrzymywała się również temperatura – mówi żona pacjenta, dodając, że wierzyła wtedy jeszcze lekarzom.- Sądziłam, że skoro wypisali go ze szpitala, wszystko będzie już dobrze.Pomyliła się, bo mąż zamiast zdrowieć, czuł się zdecydowanie gorzej. Dlatego zadzwoniła znów po lekarza.- Dziś wiem, że powinnam była wezwać karetkę, która odwiozłaby go do szpitala, ale uwierzyłam, że będzie dobrze. Lekarz, po obejrzeniu męża, skierował go do szpitala na oddział internistyczny, albo laryngologiczny w Skarżysku – Kamiennej, ale po uzgodnieniu wcześniej terminu, co oznaczało kilka miesięcy oczekiwania. Dlatego poszliśmy z mężem prywatnie, zwłaszcza że było już coraz gorzej – stwierdza.W jedenastym dniu po wyjściu z lecznicy, pan Tadeusz stracił wzrok. 21 maja ponownie zgłosił się do szpitala, na podstawie skierowania okulisty, który rozpoznał u niego obrzęk tarcz nerwu wzrokowego. Wykonano mu znowu tomografię głowy i klatki piersiowej, a także rezonans kręgu szyjnego, które znowu nie wykazały nic, co mogłoby niepokoić.- Nikt nie potrafił nam wtedy powiedzieć, czemu właściwie mąż stracił wzrok. Odpowiedzi padały rożne: że nie poszedł do laryngologa, że symuluje, że wypił może jakiś alkohol, co rozzłościło mnie chyba najbardziej. Jak można było tak mówić, skoro był już tak słaby, że nawet nie mógł podnieść się z łóżka. Sama myślałam już o najgorszym… Bałam się, że lada dzień umrze…Niknął nam w oczach. W ciągu kilkunastu dni schudł prawie 15 kg, a lekarze mówili, że… wszystko jest przecież dobrze. Dopiero badanie okulistyczne wykazało obustronny obrzęk tarcz nerwu wzrokowego bez widocznej przyczyny neurologicznej. Przeprowadzono również konsultację reumatologiczną i laryngologiczną z pobraniem biopatu ze zmiany na języku.- Mamy żal do lekarzy – przyznaje dziś pani Hanna. – Mąż leżał przecież w szpitalu. Wykonano mu masę badań, niepotrzebnych i kosztochłonnych, a wystarczyło sprawdzić dno jego oka – tłumaczy jego żona. – Gdyby zrobiono to odpowiednio wcześnie i wdrożono właściwe leczenie, mąż pewnie by nadal widział… Zgłaszał przecież lekarzom problemy ze wzrokiem. Ale co z tego, skoro to wszystko zlekceważyli, a potem się wypierali – mówi z wyrzutem żona, która postanowiła zgłosić to do Komisji ds. orzekania o zdarzeniach medycznych.- Nie chodziło o zemstę czy chęć odegrania się na lekarzach, a tylko o prawdę i sprawiedliwość. Nikt z nas długo nie wiedział, co tak naprawdę stało się z mężem. Wcześniej mówiono jedynie, że jest to neuropatia – powiedziała nam pani Hanna. Biegli wzięli stronę choregoKomisja, która zajmowała się sprawą, oparła się na opiniach biegłych: prof. dr hab. Tomasza Żarnowskiego, krajowego konsultanta w dziedzinie okulistyki, jak również biegłego dr hab. med. Walentego Nyki, prof. nadzw. krajowego konsultanta w dziedzinie neurologii. Uwzględniła również dowody z dokumentacji, z zeznań pacjenta i lekarzy. Zasadnicze znaczenie miały jednak opinie biegłych, zwłaszcza dr hab. med. Walentego Nyki, kierownika Katedry Neurologii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, a zgodnie z nią diagnostyka oraz leczenie bólów głowy w czasie pierwszego pobytu pacjenta nie uwzględniało podejrzenia zapalenia tętnic czaszkowych (w tym naczyń gałki ocznej), jako przyczyny bólu. W przypadku takiego podejrzenia, pacjent powinien być zbadany przez okulistę, za czym przemawiały uporczywe bóle głowy, stany podgorączkowe, nadżerki na języku, wyniki dodatkowych badań, wysokie CRP. Łącząc je z wiekiem chorego i ze zgłaszanymi, wbrew twierdzeniom szpitala, zaburzeniami widzenia, należało brać pod uwagę zapalenie tętnic czaszkowych i poszerzyć w tym kierunku diagnostykę m.in. o konsultację okulistyczną, a nie poprzestać na diagnozie Zespołu Hornera. Ponieważ nie brano pod uwagę zapalenia tętnic czaszkowych, nie wdrożono odpowiednich badań i w konsekwencji nie zastosowano odpowiedniego leczenia, tj. intensywnej terapii sterydami, a tylko takie – jak podniesiono w orzeczeniu – mogło dać zadowalające efekty. Monitorowane przez okulistę powinny być także zaburzenia widzenia. Zdaniem komisji, istniały wskazania do poszerzenia diagnostyki o badania okulistyczne.- Gdyby nie to, mąż pewnie by widział – mówi ze smutkiem pani Hanna. – Zamiast tego ma uszkodzone pręciki przewodzące światło i żyje dziś w mroku. A jeszcze niedawno biegał po polach… Z zawodu jest geodetą i mimo swoich 72 lat nadal prowadził własną działalność, a teraz został pozbawiony i tego…Nic więc dziwnego, że chce się domagać rekompensaty. Zażądał 100 tys. zł odszkodowania.- Skoro szpital zawinił, powinien za to zapłacić – uważa żona mężczyzny. – Nikogo nie obchodziło, jak sobie poradzi. Wypisano go ze szpitala, nie zawiadamiając o tym nawet rodziny. Kazano mu czekać na korytarzu wiedząc, że przecież nie widzi. Kiedy przyjechał do domu, zaczęło się tak naprawdę leczenie, intensywne oraz kosztowne. Sami kupowaliśmy mu kroplówki i zatrudniliśmy pielęgniarkę. To wszystko kosztuje… – mówi kobieta.- Mogliśmy iść z tym do sądu, ale postanowiliśmy zwrócić się do komisji – stwierdziła kobieta.Komisja orzekła15 kwietnia br. o zdarzeniu medycznym, co potwierdziła nam także Magdalena Masternak, kierownik Działu ds. Administracyjnych w Powiatowym Zakładzie Opieki Zdrowotnej w Starachowicach, dodając, że pełnomocnik reprezentujący lecznicę nie otrzymał jeszcze uzasadnienia, stąd brak jest decyzji odnośnie ewentualnego złożenia wniosku o ponowne rozpatrzenie tej sprawy, do czego szpital ma prawo, zgodnie z ustawą o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta.- Najprawdopodobniej wniosek taki będzie złożony – stwierdziła M. Masternak, ale – jak dodała – ostateczna decyzja podjęta zostanie przez PZOZ, po analizie doręczonego uzasadnienia orzeczenia z dnia 15 kwietnia 2014 r.Jeśli PZOZ się na to nie zdecyduje, orzeczenie stanie się prawomocne. Co to oznacza w praktyce? Zostanie przekazane do ubezpieczyciela lub do szpitala (jeśli ten nie ma polisy ubezpieczenia). Muszą oni złożyć pacjentowi propozycję odszkodowania i zadośćuczynienia, którą komisja przekaże później choremu. Ten może ją przyjąć, albo też nie. Jeśli się zgodzi, może wystąpić do komornika o ściągnięcie takiej kwoty. Jeśli odrzuci, pozostanie mu wtedy droga sądowa. Wadą w procedurze przed komisją jest to, że nie ma możliwości weryfikowania zaproponowanej kwoty, choć jest przecież rozporządzenie ministra zdrowia, które określa sposób obliczania świadczenia. Ale ani szpital, ani ubezpieczyciel nie są tym związani. Nawet jeśli przedstawiają propozycje, które wydają się rażąco niskie, to niestety komisja nie jest w stanie nic zrobić. Jedynym wyjściem wydaje się wtedy odrzucenie tej propozycji i wystąpienie do sądu. Jak będzie w przypadku pana Tadeusza trudno powiedzieć.- Szpital ma dwa tygodnie, żeby odwołać się od decyzji. Jeśli to zrobi, to poczekamy. Do niczego nam się nie spieszy. Chcemy tylko sprawiedliwości, a przy okazji ostrzec też innych przed tym oddziałem i tym szpitalem – mówi z rozgoryczeniem kobieta. Szpital już płaciłNie są zresztą odosobnieni. Odszkodowania za błędy w sztuce lekarskiej domagali się od szpitala także rodzice ponad czteroletniego dzisiaj chłopczyka, który na skutek nieprawidłowo przeprowadzonego porodu do końca życia będzie niepełnosprawny. Mimo silnych dolegliwości bólowych, świadczących o gotowości do rozpoczęcia porodu, jego matka nie była nadzorowana kardiotokograficzne, bo w urządzeniu … skończył się papier. Dostała za to kroplówkę, bez wcześniejszych badań lekarskich. Kobietę tylko osłuchiwano. Dopiero po zaaplikowaniu jej leków, uzyskano prawidłową akcję porodu. Chłopczyk urodził się jednak bez oddechu i akcji serca, okręcony pępowiną. Od razu trafił pod respirator. Następnego dnia przewieziono go do Kliniki Patologii Noworodka w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, gdzie stwierdzono m.in. ciężką zamartwicę urodzeniową, obrzęk mózgu spowodowany urazem porodowym, niedokrwienie mózgu i niewydolność oddechową i krążeniową. Leczono go w różnych szpitalach. Lekarze rozpoznali u niego porażenie mózgowe po ciężkim niedotlenieniu okołoporodowym, refluks żołądkowo – przełykowy oraz padaczkę. Nie mówił, nie chodził, ani nie siedział. Wymagał ciągłej, specjalistycznej opieki medycznej, a także długiej i stałej rehabilitacji, co pochłonęło mnóstwo pieniędzy. Nic więc dziwnego, że jego rodzice zażądali zadośćuczynienia od szpitala. Rok temu w lipcu, Sąd Okręgowy w Kielcach, bezspornie uznał winę medyków, wytykając im m.in. wadliwy sposób nadzoru nad mającą rodzić kobietą oraz szereg uchybień, czego efektem było kalectwo dziecka. W ramach rekompensaty szpital miał im wypłacić 450 tys. zł zadośćuczynienia z odsetkami od 5 kwietnia 2012 roku, co było kwotą o wiele niższą od wnioskowanej. PZOZ zaskarżył jednak wyrok, wnioskując o przekazanie tej sprawy do ponownego jej rozpatrzenia przez sąd I instancji. Od decyzji odwołała się również strona poszkodowana. Sprawa trafiła do Sądu Apelacyjnego w Krakowie, który wziął jednak stronę rodziców. Stwierdził, że apelacja szpitala nie jest uzasadniona, a zasądzone wcześniej zadośćuczynienie było za niskie. Dlatego podniósł jego wysokość do kwoty 600 tys. zł. Przyznał im także odszkodowanie i rentę wyrównawczą, co dało w sumie prawie 700 tys. zł, co – jak zapewniła GAZETĘ Magdalena Masternak – zostało już wypłacone.- Prawomocnym wyrokiem z 5 lutego 2014 r. wydanym przez Sąd Apelacyjny w Krakowie zasądził od Powiatowego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Starachowicach na rzecz jednego z pacjentów tytułem zadośćuczynienia kwotę 600.000 zł, tytułem odszkodowania kwotę 18.456 zł, tytułem skapitalizowanej renty wyrównawczej kwotę 53.200 zł oraz tytułem comiesięcznej renty wyrównawczej kwotę 3.800 zł – wymieniła kierownik, nadmieniając, że szpitalowi przysługuje stosowne roszczenie regresowe (w stosunku do lekarza, który dopuścił się zaniedbania – przyp. red.), na mocy zawartej umowy kontraktowej oraz stosownych przepisów ustawy o działalności leczniczej oraz kodeksu cywilnego. Innymi słowy może domagać od lekarza, z którego winy wynikła ta szkoda, zwrotu pieniędzy.Czy faktycznie z tego skorzysta, nie udało się nam potwierdzić, ale dobrze poinformowani mówią, że scedowano jednak zapłatę na lekarkę…(An)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *