BLUESOWE SZALEŃSTWO POD WIELKIM PIECEM

Getting your Trinity Audio player ready...

Ponad 450 osób wzięło udział w trzeciej edycji „Bluesa pod Piecem”, bawiąc się doskonale przy dźwiękach gitar i harmonijek, które grały w tym dniu dla nieodżałowanego przez wszystkich Ryszarda Riedla. To, co się działo na scenie, było prawdziwą magią…
Była to wyjątkowa edycja, nie tylko z uwagi na jej rocznicowy charakter (20. rocznica śmierci Ryszarda Riedla oraz 20. powstania zespołu Cree), ale też i frekwencję, bo – jak szacuje dyrekcja muzeum – wzięło w niej udział ponad 450 osób. Tyle wydano bowiem biletów, co -zdaniem zarządzającego placówką Pawła Kołodziejskiego – jest doskonałym dowodem na to, że można serwować w mieście tak ambitną muzykę, jaką jest blues. Impreza jest już na tyle rozpoznawalna, że przyjeżdżają na nią fani także spoza Starachowic. Występy trwały ponad pięć godzin. Rozpoczęły się o godz. 18.30, a zakończyły po 23.00, po licznych bisach.
– Mimo że spadła temperatura powietrza, bo nie emocji, to wszyscy, którzy tu przyszli, zostali z nami niemal do końca, bawiąc się doskonale. Można było odnieść wrażenie, że rusza się cała hala – powiedział nam P. Kołodziejski, dodając, że odbiór był fantastyczny, a kontakt z publiką wręcz doskonały.
– Była ciągle obecna, reagując dość żywiołowo na to, co się działo na scenie – stwierdził dyrektor.
– To było coś wspaniałego – dodała, dziękując publiczności i wykonawcom, Wioletta Sobieraj, głównodowodząca festiwalem i odpowiedzialna m.in. za dobór artystów.
Zespół „Szulerzy”, który pojawił się jako pierwszy z najtrudniejszym chyba zadaniem – rozbawienia publiczności – sprawdził się doskonale. Nakarmił publikę energetycznym i mocno tanecznym miksem rhythm and bluesa i rock and rolla, doprawionym szczyptą swingu i soulu, czyli koktajlem własnego autorstwa o nazwie blues`n`roll. Ta pełna pozytywnych wibracji muzyka nie pozwalała większości usiedzieć w miejscu, a wokalistka, pełna uroku i sexapilu, spodobała się panom do tego stopnia, że jeden z fanów wręczył jej prezent – własnoręcznie wykonany mikrofon w kolorze sukienki, którą miała na sobie (czerwony w białe grochy).
Adam Kulisz ze swoim trio (Adrian Fuchs, Piotr Rożankowski i Krzysztof Głuch), znany wszystkim w Starachowicach. Zaprezentował głównie materiał ze swojej płyty „Historie bluesem pisane”, przeplatając go również starszym repertuarem. Gościnie wystąpił z nimi Dominik Abłamowicz („Szulerzy”) wspomagając ich harmonijką. Najlepsze było jednak debiutanckie wykonanie piosenki „Blues pod Piecem”, która powstała tuż przed imprezą, w drodze do Starachowic i która stanie się hymnem naszego festiwalu.
Równie gorąco przyjęto muzyków „Projektu Czarny Pies”, powstałego z myślą o 16. Festiwalu im. Ryśka Riedla, ale też … „Bluesie pod Piecem”. Obok niewątpliwej legendy polskiego bluesa, jaką jest Leszek Winder, można było posłuchać Krzysztofa Ścierańskiego, jednego z najlepszych polskich basistów, który współpracował m.in. z Ewą Bem, Markiem Grechutą, „Republiką”, „Wilkami” czy Krzesimirem Dębskim. Tym razem wystąpił z Mirosławem Rzepą, doskonałym gitarzystą i multiistrumentalistą, związanym z czołówką śląskiego bluesa.m.in. z SBB, „Krzakiem”, „Dżemem”, Ryszardem Riedlem czy Zbigniewem Hołdysem, a za klawiszami zasiadł znów Krzysztof Głuch.
– Celowo nie zaprosiliśmy „Dżemu”. Zdecydowaliśmy się postawić na ludzi, którzy faktycznie byli związani z Ryszardem Riedlem, nie tylko scenicznie, ale też prywatnie. Dlatego między innymi, już po raz trzeci pojawiał się Adam Kulisz czy Leszek Winder. Odebraliśmy gros podziękowań od osób, które nie spodziewały się nawet, że będą mogły posłuchać na żywo takiego mistrza, jak Krzysztof Ścierański, a to, co zrobił z Leszkiem Winderem, to była czysta poezja… – mówi o występie Wioletta Sobieraj.
Rzeczą wręcz niebywałą było pojawienie się z nimi „Bastka”, Sebastiana Riedla, syna twórcy „Dżemu” i wokalisty „Cree” .
– To był zupełny spontan. W jednym momencie stał z nami za sceną, a chwilę potem wszedł na nią, mówiąc, że chce sobie z nimi zaśpiewać. Dla Leszka Windera to było jak déj? vu, jakby przeniósł się w czasie o trzy dekady. Dokładnie w ten sposób postąpił Rysiek trzydzieści lat temu, podczas koncertu z „Krzakiem”. Teraz zrobił to „Bastek”, mocno wzruszony, co świadczyło jedynie o obecności z nami samego Ryśka – uważa muzealniczka, która była mocno wzruszona słysząc „Sen o Wiktorii” w wykonaniu „Bastka” i „Cree”.
– To było coś niesamowitego, jakby śpiewał sam Rysiek. Zagrały chyba emocje… Sami nie byliśmy umówieni na tyle bisów… To zaczęło żyć swoim życiem. W pewnym momencie „Cree” przestał już grać a „Bastek” zaczął solówki. Publiczność szalała… Jedno jest pewne, czwarty festiwal będzie!
– Ktoś może powiedzieć, że muzeum to nie właściwe miejsce na tego rodzaju działania. Ale nowoczesne placówki, tak w świecie zachodnim, jak i w Polsce, mają aktywnie działać na rzecz kultury, i – zgodnie z nową ustawą – nie jest to dla nich jakiś dodatek, a część statutowej działalności muzeum. Jeśli mamy więc działać na polu artystycznym, chcemy to robić w sposób ambitny i edukować – mówi dyrektor Kołodziejski. – Stąd ten festiwal. Próbujemy dawać mieszkańcom produkt kulturalny z najwyższej póki i cieszymy się widząc, że jest na to zapotrzebowanie. Starachowiczanie mają wyrobiony gust, potrzebują muzyki z górnej półki, a my staramy się to im zapewnić – deklarował dyrektor.
Jaki będzie IV Festiwal Bluesowy? Tego nie chciał powiedzieć. Zdradził jedynie, że są już koncepcje…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *