Getting your Trinity Audio player ready...
|
Jego dzieciństwo i lata dojrzewania związane były z ziemią świętokrzyską, również ze Starachowicami, gdzie się urodził. Po studiach w łódzkiej „Filmówce” rozpoczął karierę filmową i teatralną. Obecnie zobaczyć go można w serialowych produkcjach telewizyjnych. Zapraszam na spotkanie z aktorem, Janem Krzysztofem Szczygłem.
– Urodził się pan w Starachowicach, potem związał z Ostrowcem Świętokrzyskim. Czy województwo świętokrzyskie nadal odgrywa znaczącą rolę w życiu Jana Krzysztofa Szczygła?
– Myślę, że dla każdego człowieka miejsca, z którymi był związany pozytywnymi sytuacjami, pozostają ważne i do tych miejsc się wraca. W dzieciństwie byłem dosyć ruchliwym chłopakiem. Sporo czasu spędzało się na dworze z kolegami i doświadczało różnych przygód. Patrzę dziś na młodych ludzi i widzę jak bardzo świat się zmienił na wirtualny – aż szkoda. Miałem nawet swoją „bandę”, czyli dziś powiedzielibyśmy grupę chłopaków, z którymi robiliśmy różne fajne rzeczy. Te miejsca pozostają w pamięci jako przyjazne i do nich się wraca. Lubię Świętokrzyskie. Mam tu sporą część rodziny i trochę przyjaciół, pod tym względem jest dla mnie ważne. Również z powodu miejsc szczególnych, jak Góry Świętokrzyskie, które bardzo lubię i po których często chodzę.
– Skąd pomysł na aktorstwo? Na to, by swoją przyszłość związać z tym niełatwym zawodem?
– To historia z lat osiemdziesiątych. Do Ostrowca przyjeżdżała krakowska aktorka Anna Lutosławska. Podczas warsztatów, które prowadziła, zainteresowała się moją osobą i zachęciła bym zdawał do szkoły teatralnej. Nawet poprosiła swojego kolegę Jerzego Trelę, by dał mi kilka lekcji. Zatem jeździłem do Krakowa na spotkania z aktorem, którego wtedy podziwiałem. Ostatecznie to łódzka „Filmówka” stała się moją uczelnią.
– Obecnie gra pan w nowym serialu Telewizji Polskiej – „Koronie Królów”. Jak pan znalazł się na planie tego serialu, co zdecydowało o wyborze?
– Wiele czynników decyduje o wyborze. W moim wypadku było to tak, że reżyser obsady, Monika Skowrońska znała mnie i zaprosiła na zdjęcia próbne. Potem twórcy serialu zaakceptowali moją kandydaturę i znalazłem się w obsadzie, w roli króla Węgier – Karola Roberta, u boku którego jest jego żona Elżbieta Łokietkówna, którą gra Kasia Czapla.
– Czym charakteryzuje się ta postać? Jak długo przygotowywał się pan do jej zagrania?
– Karol Robert,jest postacią historyczną, żył w XIV wieku. Panował on od 1307 do 1342, kiedy to po ciężkiej chorobie umiera. Wymaga to pozyskania informacji kim był ten człowiek. To ważny element, by nie odstawać od opisów, czy innych przekazów historycznych. Zaangażowanie mnie do tej roli było też w pewnym sensie podyktowane warunkami fizycznymi. Wzrostem i podobieństwem fizycznym. Pozostałe rzeczy można kreować trochę po swojemu, ale jakieś podstawy muszą zostać zachowane. Czyli, jeśli mamy przekazy, że Karol Robert był mocnym władcą, bardzo konkretnym i walecznym, to raczej trudno byłoby zagrać to w kontrze, ale można też taki zabieg poczynić, gdy wielkość roli na to pozwala. Wtedy postać staje się barwniejsza.
– Czy rola w filmie, serialu kostiumowym to dla pana nowość?
– Zdarzyło się kilka razy zagrać już w takich filmach. Raczej małe role. W 1995 roku grałem króla Polski, Walezego w „Dziejach Mistrza Twardowskiego”. Wspominam bardzo dobrze tamtą produkcję. Miałem wtedy do dyspozycji konia o imieniu Akryl. W „Koronie Królów” Karol Robert nie jeździ konno.
– W jaką rolę się trudniej wcielić: postaci historycznej czy współczesnej?
– Ciekawe pytanie. Postać historyczna ma już jakiś bagaż na sobie. Bagaż przekazów historycznych, jeśli zakładamy, że idziemy w kierunku jakiejś wierności historii. Chociaż często bywa, że dla potrzeb fabuły pewne fakty historyczne są zmieniane. Ale jeśli twórcy trzymają się założeń historycznych, to trzeba, jak wspominałem wcześniej, przygotować się badając tę postać. Weźmy taką osobę jak ksiądz Piotr Skarga. Są przekazy, że grzmiał on, a nie krzyczał i miał sokole spojrzenie. Taki komunikat powoduje, że szuka się aktora, który spełnia w jakimś procencie te warunki. Jest bardzo trudny do zrealizowania aktorsko, jeśli aktor nie ma takich parametrów. Ale jeśli ma, to należy dobrze się przygotować do takiej roli.
– A rola w produkcji dotyczącej współczesności?
– Kino współczesne też może okazać się wyzwaniem, bo dajmy na to aktor ma do zagrania postać z życia publicznego, co więcej, postać, która jeszcze żyje. Jak to zrobić, by oddać w jakimś dużym procencie charakter danej roli? Zdecydowanie łatwiej jest zagrać postać fikcyjną, stworzoną prze twórców filmu. Oczywiście twórcy zawsze odnoszą się do jakichś własnych historii, czerpią z życia. I taka postać również ma jakiś charakter i jakieś swoje zachowania, ale nie ma bagażu publicznych faktów z życia. Tu aktor wkłada cały swój kunszt i doświadczenie – o tyle jest łatwiej zagrać taką postać. Obecnie gram w „Pierwszej miłości” – Materskiego. To czarny charakter. Mam tylko taką wiedzę, jaką dają mi scenarzyści, a resztę wkładam ja, resztę tworzy aktor.
– Aktor ma wymarzoną rolę. Jaka jest pana?
– To ciekawe, ale gdy byłem w szkole marzyłem o zagraniu Wujaszka Wani, postaci tytułowej w utworze Antoniego Czechowa. Udało się to zrobić na III roku studiów. Potem już nie miałem takich pragnień. Traktowałem każdą rolę jak wyzwanie i zadanie. Nie grymasiłem, że ta czy inna, to nie to, co bym chciał zagrać. Ja tak miałem.
– Teatr czy film?
– Teatr ma w sobie pewną powtarzalność, ale też dojrzewanie roli. W filmie tego się nie da. W tetrze gra się na przestrzeni miesięcy czy nawet lat jakieś przedstawienie, jakąś rolę i można tam szukać prawdy, dojrzewać, by rola stawała się jeszcze lepsza. W filmie trzeba być gotowym na już. Ja wolę film.
– Jak pan ocenia kondycję polskiego filmu? Polskiego teatru?
– Moim zdaniem, kondycja teatru czy filmu zależy od wielu czynników. Potrzeb rynku, finansów, kondycji człowieka, twórców. Jest tyle gatunków, że trudno to poddawać ocenie. Dobre jest to, że mamy ogromną gamę możliwości wyboru. Niemal wszystkie gatunki. I filmów fabularnych też robi się znacznie więcej jak w latach ubiegłych.
– Gdyby pan mógł jeszcze raz dokonać wyboru swojej przyszłości, czy byłoby to aktorstwo?
– Tak. Dziś wiem jak bardzo ten zawód rozwija, ale też za tym idą inne trudne konsekwencje. Wielu moich kolegów ukończyło inne szkoły po aktorstwie. Robią inne rzeczy. Ale ja nie żałuję wyboru. Nie byłbym takim człowiekiem jakim jestem. Choć z innego punktu widzenia odpowiedź wydaje się pochopna. Bo gdy o tym myślę, to odpowiadam Pani dlatego „tak”, bo spotkałem na swojej drodze takich, a nie innych pedagogów, którzy wywarli na mnie taki, a nie inny wpływ. Patrzę na to przez pryzmat doświadczenia, jakie dane mi było przeżyć. Wielu z moich pedagogów już nie żyje. Byli to wspaniali aktorzy i ludzie. Wyszło nam zatem tak, że człowiek podąża za ludźmi, nie za szkołą, za technikami. Ludzie są najważniejsi.
– Gdzie, oprócz serialu „Korona Królów” możemy pana zobaczyć, oglądać?
– Zapraszam do Polsatu. „Pierwsza Miłość” niestety jest w podobnym paśmie co „Korona Królów”, ale odcinki ze mną w „Koronie Królów” to 69 i 70, wtedy znowu są obrady na Wyszehradzie, którym przewodniczy Karol Robert. A postać Materskiego w „Pierwszej miłości” też pojawia się za chwilę, bo od 2676 odcinka.
– I na koniec, odwiedza pan Starachowice?
– Odwiedzam z wielu powodów. Mam tam już bardzo mało rodziny, ale mam dobrych znajomych i bardzo cenię sobie te relacje. Chętnie przyjechałbym tam popracować, zrobić w jakiejś firmie szkolenie ze sztuki wystąpień – to bardzo ważna kompetencja menadżerska, albo zrobić warsztaty w szkołach ponadgimnazjalnych, albo w innym miejscu. Czasami bywam tam na basenie w hotelu. Mają ozonowaną wodę, więc warto. Poza tym to bardzo pięknie położone miasto.
– Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.