„DOSKONAŁY BRAMKARZ ORKISZ”

Getting your Trinity Audio player ready...

Tekst pod takim tytułem ukazał się w 1965 r. w Gazecie Poznańskiej, po zremisowanym meczu Staru Starachowice z Lechem Poznań. W stolicy Wielkopolski padł wtedy remis 1:1, a Włodzimierz Orkisz okrzyknięty został bohaterem meczu. – Zawodnicy Lecha ciągle oblegali moją bramkę, jednak ja nie dopuściłem do tego, aby poznaniacy strzelili mi zwycięskiego dla nich gola – wspomina ówczesny golkiper „zielono-czarnych”. W rozmowie z GAZETĄ przybliża czasy świetności Staru i starachowickiej piłki nożnej.
– Wróćmy pamięcią do początków pańskiej przygody ze Starem…
– Chodząc oglądać mecze pod koniec lat 50. na stary stadion, wówczas przy Al. Wyzwolenia, widziałem moich idoli, których osobiście jeszcze nie znałem. Oglądałem wspaniałe robinsonady Kochanowskiego, Lamberskiego, Gajewskiego czy grającego w obronie Brzozowskiego oraz reprezentanta Polski Zdzisława Wesołowskiego. Chciałem poczuć to co oni. Marzyłem, żeby znaleźć się na boisku jako piłkarz zielono-czarnych. To wszystko działo się na starym stadionie, gdzie była piękna naturalna murawa. Dziś znajduje się tam skład węgla oraz zakład samochodowy. W miejscu gdzie stoi ściana warsztatu stała kiedyś bramka, której strzegłem. Do tamtych czasów wracam z niezwykłym sentymentem. Pamiętam nawet gdzie stała słynna szatnia, w której przebierali się bardzo znani piłkarze. Bardzo często do Starachowic przyjeżdżały markowe drużyny takie jak: Polonia Warszawa, Wisła Kraków, Górnik Zabrze, Ruch Chorzów, ŁKS Łódź czy Pogoń Szczecin.
– Pamięta pan swój pierwszy mecz w „zielono-czarnych” barwach?
– Było to towarzyskie spotkanie z warszawską Polonią, tu, w Starachowicach, na przełomie lutego i  marca sezonu 1963/1964. Byłem wtedy juniorem, a w zespole juniorów grali i starsi, i młodsi. Różnica wieku sięgająca trzech lat to była norma. Swój pierwszy mecz mistrzowski rozegrałem natomiast przeciwko Prochowi Pionki w Starachowicach w marcu 1964 r. Wygraliśmy wtedy 5:0. Tuż po zdobyciu mistrzostwa okręgu radomsko-kieleckiego zostałem zauważony przez sztab szkoleniowy. Byłem niesamowicie zafascynowany możliwością gry z zawodnikami, z którymi niejeden piłkarz mógł pomarzyć, żeby zagrać. W Starze grali wtedy m.in. pozyskany ze śląska Dieter Weiss, niesamowity technik oraz Bernard Burczyk, który dysponował piekielnie silnym uderzeniem.
– Najwyższa jak dotąd porażka Staru miała miejsce za pana czasów…
– To był 1963 rok. Do Starachowic przyjechał Rapid Wełnowiec (dzisiejszy GKS Katowice – przyp. red.). Ja ten mecz oglądałem z trybun i pamiętam, że na stadionie było przeszło 20 tys. kibiców. Star przegrał wówczas 1:9. Rapid grał niesamowicie. Nasi rywale byli niezwykle skuteczni. Wszystkie bramki wpadały dosłownie w samo „okienko”. Była to bodajże najwyższa porażka w historii Staru Starachowice. Po tamtym meczu, „Rapid” awansował do II ligi. W latach 60. był zupełnie inny system rozgrywek. Mistrzowie województw rozlosowani byli do czterech grup. W następnym roku Star znów zdobył mistrzostwo województwa i prawo walki o wejście do II ligi… i znów się nie udało. Po kilku takich sezonach w zarządzie Staru zaczęto myśleć o zmianach. Niekoniecznie były dobre. Zarząd zdecydował, żeby pozbyć się tych najbardziej wartościowych zawodników i pozyskać nowych. Ja razem z Januszem Jagiełą i Waldemarem Witkowskim byliśmy jedynymi wychowankami w drużynie.
– Rok 1965. Mecz z Lechią Szczecinek, siódma minuta meczu i kontuzja Jerzego Stefka, który bronił bramki Staru od pierwszych minut. 16-letni Włodzimierz Orkisz staje przed niebywałą szansą zajęcia miejsca pierwszego bramkarza Staru Starachowice.
– W bramce jest tak, że albo się gra, albo się czeka na kontuzję rywala i przychylność sztabu szkoleniowego. W 1964 roku graliśmy z Bronią Radom, która miała wówczas niesamowity zespół. Wygraliśmy 5:1. Tamten mecz zszokował wszystkich, zwłaszcza, że po raz kolejny walczyliśmy o II ligę, ale pod koniec rozgrywek tytuł mistrzowski zdobyła Victoria Jaworzno. Natomiast w 1965 roku znaleźliśmy się w grupie z Lechią Szczecinek, Lechem Poznań, Czarnymi Żagań, Czarnymi Szczecin i Orłem Międzyrzecz. W meczu z Lechią od pierwszych minut wystąpił w bramce mój serdeczny kolega Jurek Stefek. Minęło zaledwie 7 minut meczu, a nasz bramkarz doznał poważnej kontuzji kości policzkowej. Decyzja trenera Wapiennika była jasna. Jako 16-latek miałem wejść na boisko i strzec bramki w niezwykle ważnym meczu. Widząc w jaki sposób przeciwnicy „znokautowali” mojego kolegę, potrafiłem przewidywać takie sytuacje i unikać zderzenia z nimi. Nasi rywali nie przebierali w środkach. Oni bardzo chcieli ten mecz wygrać. A my utarliśmy im nosa i wygraliśmy 2:1. Opinie po tym meczu zebrałem bardzo dobre. Ten mecz i ta kontuzja Jurka zadecydowała o tym, że to ja będę bronił bramki Staru.
– Następny mecz graliście w Poznaniu. Nie miał pan tremy przed spotkaniem z tak silnym rywalem, jak Lech?
– Pierwszy raz grałem mecz na stadionie, który nie miał bieżni. Obiekt ten zrobił na mnie ogromne wrażenie. Trybuny, na których siedzieli kibice znajdowały się tuż za plecami bramkarza. Stadion wypełniony był oczywiście po brzegi. Pamiętam, że do Poznania przyjechało bardzo dużo kibiców ze Starachowic, jechali „starami” pod plandekami. Cóż, tak wtedy się jeździło. Odnieśliśmy tam naprawdę ogromny sukces remisując z Lechem 1:1. Byłem z siebie dumny, że nie pozwoliłem rywalom strzelić zwycięskiego gola. To był bardzo dobry mecz w moim wykonaniu, a „fama” poszła w świat.
-W dodatku we wszystkich meczach, nie licząc dogrywek, nigdy pan z Lechem Poznań nie przegrał.
– W rewanżowym meczu Lech przyjechał do Starachowic i również padł remis 1:1. W całej swojej karierze z Lechem Poznań grałem pięciokrotnie i nigdy nie przegrałem. Niektóre zespoły tak mają, że ta czy inna drużyna bardziej mu „leży”. Ma się przewagę psychologiczną i jakąś dodatkową siłę. Dla mnie takim zespołem był właśnie Lech. Po pamiętnym remisie z Lechem, od przebywających na targach w Poznaniu przedstawicieli FSC dowiedziałem się, że w Gazecie Poznańskiej ukazał się pomeczowy artykuł: „Doskonały bramkarz Orkisz”. Wycinek z tej gazety jest moją najlepszą pamiątką z tamtych czasów. Mam jakiś dziwny i niewytłumaczalny sentyment związany z tym klubem. Weźmy nawet pod uwagę fakt, że ówczesny stadion Lecha, na którym po raz pierwszy zagrałem w meczu rangi mistrzowskiej znajdował się przy ul. Dzierżyńskiego. Dom, w którym mieszkałem w Starachowicach również znajdował się przy ul. Dzierżyńskiego. Po prostu grałem na swojej ulicy i czułem się jak w Starachowicach. Fantastyczne wspomnienia mam z tym Lechem…
– Był pan niezwykle odważnym i grającym na przedpolu bramkarzem. Dziś takim golkiperem jest Manuel Neuer, o którym mówi się, że jest bramkarzem nowoczesnym.
– Żeby móc dysponować taką sprawnością, należy posiadać pewne cechy. Ja od urodzenia miałem chrapkę do sportu. Wielokrotnie na naszej bieżni w Starachowicach osiągnąłem w trampkach czas 10,90. W skoku wzwyż osiągałem wyniki 1,80 m, a jeśli w dal skoczyłem 6,50 m, to byłem niezadowolony. Z tego właśnie powodu, oprócz piłki nożnej, występowałem w zawodach lekkoatletycznych, jako sprinter na 100, 200 i 400 metrów. Dodatkowo gimnastyka i akrobatyka była dla mnie codziennością. Dziś wielu znawców piłki nożnej mówi, że jeżeli bramkarz gra wysoko na przedpolu i pełni funkcję ostatniego stopera, to jest to golkiper nowoczesny, a nawet golkiper przyszłości. To już było, ja właśnie tak grałem. Odważnie i bardzo wysoko. Wielokrotnie w swojej karierze ratowałem swój zespół dalekimi wybiegami do piłki. Dla mnie taka gra bramkarza, to obowiązek, a gra w bramce, to odpowiedzialność za cały zespół.
– Miał pan oferty z innych klubów? Może warto było odejść i spróbować sił w innym klubie…
– Ówczesne przepisy PZPN nie zawsze na to pozwalały. Kiedy zawodnik chciał odejść, bo miał oferty z  innymi klubów, działacze wiedzieli co się kroi i w związku z tym bardzo często „palono” zawodnika w sytuacji, w której zgłaszał się po niego inny klub. Wystawiano takiego piłkarza do gry w  jednym bądź dwóch meczach i wtedy mógł sobie robić „fochy”, bo w innym klubie zagrać by już nie mógł. Była jasna sytuacja: chcesz grać, to się staraj, nie chcesz grać, to siedź na ławce. Okienko transferowe otwarte było w lecie oraz ewentualnie zimą. Dla bramkarza regularne występy są bardzo ważne. Liczy się rytm meczowy i to żeby z niego nie wypaść. Miałem okazję odejść do innych klubów, bardziej znanych w Polsce i z wielką marką. Dla mnie jednak liczyły się Starachowice i granie tutaj. W swojej karierze grałem z całą ligową czołówką. Mogę powiedzieć, że zdobyłem i doświadczyłem tego co jest najfajniejsze dla piłkarza.
– Mówi się, że w tamtych czasach Star stać było na wszystko. Potwierdza pan?
– Tak, na wszystko. W Fabryce Samochodów Ciężarowych pracowało ponad 17 tys. osób. Każdy z  pracowników był opodatkowany kwotą 5 zł. Jeśli przemnożymy to przez liczbę zatrudnionych osób w FSC to wychodzi niezła suma. Do tego należy doliczyć kwotę ze sprzedaży biletów, a średnia kibiców na meczu sięgała 10 tys. Klub dysponował wtedy naprawdę dobrym budżetem. Z takimi pieniędzmi można było myśleć o drużynie z prawdziwego zdarzenia. Star Starachowice był wtedy oczkiem w  głowie zarówno dla dyrekcji FSC, jak i dla pracowników. Sam klub przynosił także rozgłos naszemu miastu. To właśnie do Starachowic przyjeżdżały znakomite zespoły piłkarskie z całej Polski i zza granicy. W Starachowicach był znakomity zespół i wspaniała publiczność. Lata 60. i 70. ubiegłego wieku dla starachowickiego sportu były bardzo dobre. To właśnie piłka nożna była na ustach wszystkich mieszkańców Starachowic i okolic. Ten wspaniały czas Staru – moim zdaniem – powinien wrócić, czego sobie i wszystkim sympatykom „zielono-czarnych” serdecznie życzę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *