Getting your Trinity Audio player ready...
|
Osoby, które w tym roku osiągnęły pełnoletność raczej nie pamiętają takiego sformułowania jak „łże-elity”. Powstało ono 15 lat temu w odniesieniu do najbardziej znanych i wpływowych osób III RP w kontraście do planów stworzenia nowej, lepszej Polski, określonej jako IV RP. Rzucone hasło wywołało oburzenie w niektórych środowiskach, szczególnie wśród inteligencji i stanowiło początek erozji jednego z fundamentów naszej rzeczywistości.
Tymczasem, w ostatnią niedzielę przeżywaliśmy uroczystość kościelną związaną z wyniesieniem na ołtarze Prymasa Polski Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Choć wydarzenie to miało przede wszystkim wymiar religijny, to jednak w mediach przetoczyła się również dyskusja na temat społecznego i politycznego znaczenia działalności Prymasa Tysiąclecia. Człowiek ten, stojąc w trudnych czasach komunizmu na czele Kościoła katolickiego w Polsce, musiał mierzyć się z wieloma wyzwaniami dotyczącymi nie tylko wiernych i duchowieństwa, ale również wolności i praw człowieka. Nikt nie mówi, że w swojej działalności nie ustrzegł się błędów, ale całokształt jego dzieła pokazuje, że prowadzony przez niego dialog z władzami świeckimi, przyniósł pozytywne efekty zarówno dla Kościoła jak i dla społeczeństwa.
Aktualnie w naszym kraju brakuje takich autorytetów, jak choćby prymas Wyszyński. Nie ma tak wybitnej postaci zarówno w Kościele, jak i w polityce czy ogólnie w życiu społecznym. Przy czym fakt, że nie istnieją powszechne, polskie autorytety, nie oznacza, że dobrzy i inteligentni ludzie umarli i już się nie rodzą. To raczej nasz sposób codziennej egzystencji spowodował, że niszczymy sobie autorytety. Z pewnością pewnym przełomem była „lista Wildsteina”, której publikacja spowodowała, że przeszłość niektórych osób okazała się nieco inna niż byśmy przypuszczalni. To było jednak ujawnienie historycznej prawdy. Dziś natomiast na skutek politycznej frywolności, internetowej anonimowości i mediów społecznościowych, które pozwalają każdemu wypowiadać się na każdy temat, choćby nawet nie miał o tym pojęcia, doprowadzamy do sytuacji, że wzajemne obrażanie i niszczenie mamy na porządku dziennym. Puszczają nam wszelkie hamulce i ograniczenia. W ten sposób zwolenników politycznej lewicy określamy jako „lewaków”, a prawicy jako „faszystów”. Osoby popierające postulaty środowisk LGBT+ to „pedały”, a ich przeciwnicy to „homofoby”. W ten sposób można by pewnie znaleźć określenie na każdego z nas zależnie od tego, jakie są nasze poglądy i opinie. Tą drogą do niczego nie dojdziemy, a o autorytetach będziemy tylko wspominać, mówiąc, że gdzieś, kiedyś były, ale to dawno i chyba nieprawda.
Michał Walendzik / Radny Rady Miejskiej