KIM PAN JEST, PANIE KROCZEK?

Getting your Trinity Audio player ready...

– Kim pan jest, panie Kroczek?
– Jestem 59 – latkiem, mieszkającym w Starachowicach już ponad 35 lat. Tu mieszkam, pracuję, tu pracuje żona, razem wychowaliśmy dwoje dzieci. Jestem dziadkiem czworga wnucząt. Jestem po prostu szczęśliwym człowiekiem. Od 26 lat prowadzę własną działalność w sektorze budowlanym.
– Trochę mnie pan zaskoczył, bo szczerze mówiąc spodziewałam się, że w pierwszym zdaniu podkreśli pan to, że jest przedsiębiorcą.
– Budowlańcem jestem z zawodu, od 15. roku życia, kiedy podjąłem naukę w Technikum Budowlanym w Radomiu. Potem były studia na Politechnice Świętokrzyskiej. Po studiach podjąłem pracę w Spółdzielni Mieszkaniowej Wanacja, później w firmie prywatnej w Kielcach, a w 1993 roku zainwestowałem w swoją firmę.
– Czy to, że prowadzi pan od tylu lat firmę stawia ją na pierwszym miejscu?
– Tak to się szczęśliwie ułożyło, że udało się pogodzić życie rodzinne i zawodowe. Priorytetem zawsze była rodzina. To dzięki wsparciu żony i dzieci, wszystko się poukładało. Niech o tym świadczy fakt, że firma trwa, pracownicy mają pracę, mamy zlecenia, a dzieci założyły swoje rodziny i realizują się w swoich zawodach z powodzeniem.
– Jeśli chodzi o firmę, początki były trudne, czy transformacja po 1989 roku pozwalała na rozwój?
– Po konsultacji z żoną zainwestowaliśmy własne pieniądze, pożyczyliśmy od rodziców oraz teściów i podjęliśmy ryzyko. Ale przez pół roku po założeniu firmy, pierwszą myślą po przebudzeniu było to, ile jeszcze pieniędzy mam do oddania. Kiedy udało się uregulować długi, mogę powiedzieć, że poczułem komfort pracy na własny rachunek.
– Pierwsze zlecenie? Pamięta pan?
– To była część robót, które przejęliśmy po likwidacji Zakładu Remontowo – Budowlanego Starachowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Równocześnie szukaliśmy kolejnych zleceń u innych inwestorów. Wygrywaliśmy tym, że proponowaliśmy nowe technologie i dobrze skalkulowane ceny, za którymi szła jakość. Kiedyś pokutowało przeświadczenie, że budowlaniec nie do końca podczas pracy jest zdyscyplinowany, my od początku staraliśmy się zmienić to myślenie.
– Nie uwierzę, że nie przyjechał pan na budowę i ani razu nie zastał pracownika na rauszu?
– Nie ma cudów (śmiech).
– Jak pan reagował?
– Pierwszy raz upominałem. Ale były sytuacje, że choć ktoś był dobrym fachowcem, to jednak niestety z żalem musieliśmy się rozstać. Po pewnym czasie, z zadowoleniem zaobserwowałem, że sami pracownicy zaczynają mieć inne podejście do pracy.
– Z iloma pracownikami pan zaczynał pracę w tym 1993 roku?
– To było chyba 18 osób. Potem uzupełnialiśmy kadrę. Najwięcej zatrudnialiśmy ponad 60 osób, to było na przełomie wieków. Był bum budowlany, a potem przyszedł kryzys związany z mniejszą liczbą zamówień, ale nigdy nie zeszliśmy poniżej 30 osób. Wraz z wejściem do Unii Europejskiej koniunktura wróciła, szczególnie w latach 2007 – 2009. Obecnie zatrudniamy 35 osób plus 40 – 50 zatrudnionych w  firmach podwykonawczych z różnych branż, z którymi współpracujemy od wielu lat.
– A tych pracowników, z którymi pan jest od początku, ilu zostało?
– Hm… Z tych 18, myślę że 12.
– To aż! Czyli pan każdego zna, zna ich rodziny, problemy?
– No tak… Rozmawiając często z pracownikami nie tylko o pracy, mogłem poznać i pomóc w ich problemach oraz wspólnie cieszyć się z ich sukcesów. Są też brygady rodzinne, gdzie pracują wspólnie ojcowie i synowie.
– Z naszego regionu?
– Tak, Starachowice i okolice.
– Nigdy nie szukał pan tzw. taniej siły roboczej i nie zatrudniał na przykład pracowników zza wschodniej granicy.
– Nie… Ale mam podwykonawcę, który zatrudnia solidnych obcokrajowców i sobie tę współpracę chwalę.
– Doczekamy czasów, że fachowiec nie będzie uciekał do pracy na Zachód?
– To już się zmieniło. Jeszcze rok temu inwestor obawiał się, czy ktoś stanie do przetargu, w tym roku do każdego przystępuje po kilka firm. Kilku pracowników naszej firmy, to osoby, które przez kilka lat pracowały za granicą. Problemem będzie, gdy skończą się dofinansowania do inwestycji budowlanych.
– Jestem kompletnym laikiem, dlatego zapytam: taka firma, jak pana startuje w każdym przetargu, czy tylko w wybranej formie budownictwa?
– Od kilkunastu lat startujemy w przetargach, które załatwiają tematy kompleksowo. Współpracujemy z różnymi dostawcami, podwykonawcami, więc jesteśmy w stanie w całości objąć tematykę. Ale jestem zwolennikiem powiedzenia: mierz siły na zamiary i jeżeli widzimy, że coś nas przerasta, nie wchodzimy w to.
– Czy przez te wszystkie lata wydarzyło się tak, że zastanawiał się pan dalej nad prowadzeniem firmy? Było jakieś tąpnięcie finansowe grożące bankructwem?
– Nawet w okresach kryzysowych tak planowaliśmy roboty, by mieć pokrycie finansowe kilka miesięcy do przodu. Obok optymistycznego scenariusza, braliśmy też ten pesymistyczny, że ktoś na przykład nie zapłaci w terminie. Zdarzyło się, że byliśmy blisko tego problemu, ale w porę podejmowaliśmy działania, bo przecież ta firma daje chleb nie tylko mojej rodzinie, ale też kilkudziesięciu innym.
– Ma pan młodego wspólnika, skąd ten pomysł, by podzielić się obowiązkami?
– Zbliżając się do wieku emerytalnego…
– To jeszcze sześć lat!
– A to nie jest tak długo. Firma budowlana nie jest łatwa do zbycia. Renoma, którą sobie wyrobiliśmy na rynku budowlanym w promieniu 300 km, świetni fachowcy prowadzeni przez młodą kadrę inżynieryjno – techniczną, zaplecze techniczne, to elementy, dla których warto byłoby to utrzymać. Jestem przekonany, że wspólnik – Damian Zięba, bo to o nim mowa, dzięki swojej wiedzy i cechom charakteru jest w stanie doprowadzić firmę przynajmniej do jubileuszu 50 – lecia.
– Pamiętam rozmowę z jednym ze starachowickich przedsiębiorców, który powiedział, że inwestycja w pracownika, to możliwość przekazania sterów w odpowiednie ręce. Czy pana młody, bo 32 – letni wspólnik też był takim szeregowym pracownikiem?
– Tak… Zaczynał w okresie wakacji podczas studiów na Politechnice Krakowskiej. Już wtedy dał poznać, że go wszystko interesuje. Miał bardzo dobry kontakt ze współpracownikami, nie bał się pytać. Po studiach wrócił do Starachowic i do nas do pracy, zyskał uprawnienia, a obecnie to on jest w głównej mierze organizatorem i prowadzącym roboty. Na bieżąco absorbuje nowe rozwiązania technologiczne, nad wszystkim panuje, krótko mówiąc wprowadził sporo świeżej krwi do organizmu naszej firmy.
– Ale głównodowodzącym jest nadal Zbigniew Kroczek?
– Taki jest układ. Ale wszelkie decyzje podejmujemy razem.
– Skąd nazwa firmy? Skąd Krobel?
– Z nazwisk. Przez pierwszy rok byliśmy spółką z Jurkiem Wróblem, który prowadził zakład instalacji budowlanych. I w sumie, niemalże spotkaliśmy się w połowie drogi z wzajemną propozycją zarejestrowania spółki. „Kro” od pierwszych liter nazwiska Kroczek, „Bel” od ostatnich nazwiska Wróbel. Po roku wspólnik wszedł w inną branżę. Została nazwa.
– Gdyby pan miał jeszcze raz dokonać wyboru na tym przełomie lat 1992/1993, to założyłby pan jeszcze raz firmę, czy wymyśliły pan sobie zupełnie inny pomysł na życie?
– Od zawsze miałem coś wspólnego z budownictwem. Budowy, kosztorysy, organizacja, dotknąłem tej roboty już na studiach, gdzie również wraz z grupą kolegów przez 5 lat, w ramach Studenckiej Spółdzielni Pracy, wykonywaliśmy wiele prac wysokościowych, jak malowanie elewacji, kominów, mostów. Praca ta pozwoliła mi nie tylko zarobić dobre pieniądze, ale nauczyła też szacunku do pracy fizycznej i współpracowników. Czego się nie chwytałem, to zawsze miało coś wspólnego z budowlanką. Ja lubię to co robię…
– Miał pan smutek w sobie, że żadne z dzieci nie przejęło firmy? Ba, nie związało się branżą budowlaną?
– Nie, wręcz przeciwnie. Dzieci realizują się w swoich zawodach, a nawet gdyby miały takie ciągoty w przeszłości, to z ręką na sercu, odradzałbym im to.
– Czy pasje Zbigniewa Kroczka to tylko Krobel?
– Nie dajmy się zwariować. Rower i pływanie, dobra muzyka, wspólne ze znajomymi wędrówki po górach i spotkania towarzyskie. Lubię też działać społecznie, od lat wspomagam lokalny sport, głównie młodzieżowy.
– Jest pan filantropem?
– Hm, czy filantropem? Jeśli firmy na to stać, to powinny wspierać lokalne stowarzyszenia czy inicjatywy. To, co pani widzi za sobą, to podziękowania od nich. Żałuję tylko, że nie wszystkim możemy pomóc. Angażujemy się w pomoc inicjatywom związanym z młodymi ludźmi, bo to inwestycja w przyszłość tego młodego człowieka. (…) Dlatego też ponad cztery lata temu, gdy spotkaliśmy się ówczesnym kandydatem na prezydenta miasta, Markiem Materkiem, który prosił o pomoc przy wyborach, to bardzo wyraźnie podkreślałem, że musi poprzez swoje inicjatywy inspirować i wykorzystywać energię, jaką posiadają lokalni społecznicy. Przykrym dla mnie był fakt, że podczas jubileuszowego koncertu big bandu Juniors Band, byli wszyscy oficjele z województwa i powiatu, a krzesła zarezerwowane dla władz miasta były puste. A przecież te wszystkie kluby i stowarzyszenia: sportowe i kulturalne, prowadzone przez społeczników – zapaleńców, to przecież najlepsi ambasadorzy Starachowic.
– Płynnie przeszliśmy do drugiej części naszej rozmowy. No to, zagrajmy w „otwarte karty”. Zacznę cytatem: „Kroczek i stowarzyszenie atakują prezydenta Materka, bo Kroczek zaczął przegrywać przetargi”…
– I co ja na to?
– Tak, i co pan na to panie Kroczek?
– To jest błędna, by nie powiedzieć prymitywna narracja władz miasta, które nie chcą zrozumieć, że reprezentując naszą firmę w przetargach, występuję też w roli mieszkańca i podatnika tego miasta, który żąda tylko, aby każda złotówka z naszych podatków była wydana roztropnie i w dobrym celu. W 2014 roku z panem prezydentem spotkaliśmy się dwa lub trzy razy przy tym samym stole, przy którym obecnie siedzimy. I powiem, że nie tylko ja, ale i moi koledzy prowadzący mniejsze czy większe firmy, po tych okresach afer uznaliśmy, że trzeba dać temu młodemu człowiekowi szansę. Rozmawiając tutaj zgadzał się z tym, o czym ja i moi koledzy ze stowarzyszenia teraz podczas spotkań mówimy. Czyli: transparentność, obsadzanie stanowisk fachowcami, rozsądnie wydawanie i maksymalne pozyskiwanie nowych środków finansowych, wykorzystywanie energii społeczników, etc. I wtedy prezydent przytakiwał. Miał być wizjonerem, który potrafi współpracować z fachowcami. A kiedy gratulowałem mu wygranej powiedział, że tak jak wygrał II turę niczym champion z Wielkiej Pardubickiej, z podobnymi sukcesami będzie przebiegać jego kadencja.
– Przecież jest wizjonerem: Park, Lubianka, Pałacyk, zieleń miejska, baseny letnie. Na wizualizacjach jest wizjonersko.
– Tak, tak… Przez pierwsze dwa lata wydawało mi się, że wszystko to idzie w dobrym kierunku. Z przetargami jest tak, że jak firma nie zapyta o szczegóły podczas postępowania przetargowego i podpisuje dokument, że wszystko jest jej wiadome, to jeśli pojawią się trudności związane z błędami w projektach, to musi radzić sobie sama. W momencie kiedy pojawiły się duże pieniądze na budowę budynku wielorodzinnego czy termomodernizację, zaczęliśmy analizować dokładnie wszystkie dokumenty przetargowe. Nie mogę zaakceptować tego, co prezydent mówi, że to budowlańcy za bardzo wyśrubowali ceny. Koszty każdej inwestycji tworzą się na etapie projektowania i na to zwracałem uwagę. (…) Jakiekolwiek nasze zapytania Urząd Miejski traktował, jak nasze – no nie wiem – wydumane widzimisię. Z taką sytuacją zetknąłem się po raz pierwszy, gdyż w podobnych sytuacjach u innych inwestorów spotykaliśmy się z wdzięcznością, że zwróciliśmy uwagę na błędy lub zaproponowaliśmy alternatywne lepsze i mniej kosztowne rozwiązania.
– Okej, to jeszcze raz. Czy Inicjatywa dla Starachowic, to pana krucjata przeciwko prezydentowi, zemsta?
– Stanowczo, nie. Chciałbym to podkreślić: ja przegrywanie przetargów mam wkalkulowane w swoją działalność. Jeżeli rocznie startujemy w kilkudziesięciu przetargach, jeśli mamy pozytywne rozstrzygnięcia wraz z realizacją na poziomie 15 – 20 procent, to jest to dużo. (…) A w minionym roku odnotowaliśmy rekordową sprzedaż. Sam udział w powyższych przetargach, odsłonił nam nieprofesjonalność i niegospodarność władz miasta przy prowadzonych inwestycjach.
– Czy powstanie Inicjatywy dla Starachowic to odpowiedź na monopolizację władzy w Starachowicach?
– Żałuję, że nie powstała wcześniej.
– No właśnie, zarzuca się wam, że powstaliście tuż przed wyborami, żeby uderzać w obóz Marka Materka.
– Stowarzyszenie powstało, bo przestaliśmy liczyć również na radnych, a prezydent przestał informować o swoich posunięciach.
– A ?
– Nie, nie. nie służy informowaniu społeczeństwa, nie każdy go ma. A pomysłami jesteśmy zaskakiwani. Rada Miejska zaprzestała jakiejkolwiek kontroli, dyskusji.
– Ludzie tak zdecydowali.
– Oczywiście, ale nie znaczy to, żeby kneblować usta pozostałym mieszkańcom.
– A knebluje się?
– Stąd, nasze stanowcze stanowisko wysłane przez prawników. Jesteśmy mieszkańcami tego miasta, a zarzuca się nam raz po raz kłamstwa. Czy to na jego profilu, czy u pani w wywiadzie.
– Jak na razie to takie odbijanie piłeczki między wami, Materek vs. Inicjatywa dla Starachowic. Jak chcecie przekonać mieszkańców, by zaczęli przychodzić na spotkania, zaczęli interesować się tym, co się w mieście dzieje?
– Podeszliśmy do tego spontanicznie, wydawało nam się, że ponieważ tematów jest dużo, to będzie odzew, jak nie prezydenta, to chociaż radnych. Cisza. Ponowiliśmy zaproszenie, nadal cisza. Wydawało nam się, że zarówno w poprzedniej, jak i obecnej radzie zasiadają byli i obecni dyrektorzy, prezesi, którzy z sukcesami zarządzali finansami publicznymi, spółdzielczymi, społecznymi, prywatnymi i będą zdecydowanie reagować na „harce” młodego prezydenta. Okazuje się, że nic bardziej mylnego. Pomysły i decyzje Materka w ostatnich miesiącach, dotyczące miasta i powiatu potwierdziły maksymę: władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie. A „pardubicki champion” stał się co najwyżej „cyrkowym kucykiem”.
– Ale pan serio myśli, że to coś zmieni?
– Powiedzieliśmy, co nam się nie podoba, z czym się nie zgadzamy. My, jako stowarzyszenie nie musimy być na pierwszej linii, pomagamy prawnie, służymy informacją. Ale nikt nie zabroni nam mówić. Problemem jest to, że prezydent nie chce rozmawiać z nikim. Dajemy sobie jeszcze czas, że coś się zacznie dziać, ktoś się odezwie, zareaguje.
– Jesteście grupą społeczników czy już bardziej polityków?
– Społeczników. Każdy ma swoją działalność, również sami się finansujemy. Staramy się być jak najdalej od polityki w obecnym wydaniu. Ale nie ukrywamy, że będziemy szukać wśród naszych członków i nie tylko, osób które mogłyby zasilić w przyszłości kadrę nowych radnych i władz samorządowych. Ma to przynieść zmianę obecnie panujących form działania tychże struktur, bliskim czasami tym krajom na wschód od granic Polski i wprowadzić oprócz świeżości w ich składach, empatię i standardy demokratyczne, uwzględniające rolę mieszkańców, nie tylko przy wrzucaniu do urn kart wyborczych.
– Prezydent mówi, że „kłamstwo powtarzane kilka razy”…
– Tyle razy mówił o tym kłamstwie, tyle razy mnie o nie oskarżał. Tyle razy groził, że z powództwa cywilnego poda mnie do sądu, a nie nastąpiło to ani po wyborach, ani po spotkaniach Inicjatywy z mieszkańcami. Przy okazji, mam tu przed sobą ładną wizualizację modernizacji targowiska, z zadaszonymi stoiskami, których wykonanie potwierdza pan prezydent w swojej wypowiedzi pod nią. Zarzucając mi kłamstwo sam sobie zaprzecza. Zresztą w takim wydaniu są modernizowane targowiska wszędzie, poza jedynie Starachowicami.
– Czeka pan na ten zapowiadany pozew cywilny?
– Z przyjemnością bym to przed sądem wyjaśnił. Tak, jak wtedy, gdy podczas wyborów spotkaliśmy się w trybie wyborczym.
– To pan wysyłał te smsy?
– Tak.
– Jest pan rozczarowany, że któryś ze znajomych upublicznił tę wiadomość?
– Absolutnie nie. Przecież sam w niej pisałem: prześlij dalej.
– Na 42 tysiące osób z prawem wyborczym, na Marka Materka głosowała około połowa. Czyli ta druga jest do zagospodarowania. Jak chcecie angażować mieszkańców?
– A dokładnie około 40,5 %. Trzeba zmieniać ofertę, kierować ją do każdego, tak by mieszkańców przybywało a nie ubywało. Mówię głównie o sferze socjalnej. Z uporem maniaka odsyłam do wzorcowego – uważam – przykładu sprawowania władzy samorządowej w wykonaniu pani prezydent Beaty Klimek z Ostrowa Wlk., skądinąd koleżanki pana Materka ze Związku Miast Progresywnych. Gdyby nasz prezydent dotrzymał obietnic z 2014 roku, Starachowice mogłyby mieć podobną ofertę.
– A może tak. Dajcie prezydentowi rządzić. Ma ludzi w obu radach, swojego starostę. Może rzeczywiście ma wizję tego miasta i te pomysły się sprawdzą?
– Ale jakie on ma pomysły?
– No jak to, miasto zmienia się.
– A gdzie cała sfera socjalna? Gdzie żłobek? Gdzie mieszkania dla młodych, rozpoczynających dorosłe życie i starszych, potrzebujących pomocy? Moim zdaniem brakuje tej empatii społecznej, szczególnie w przypadku tych słabiej uposażonych. Fajnie, że będzie super i drogi park, i skwery, ale przypominam, że nie ma mieszkań nie tylko nowych ale i tych, które uległy zniszczeniu w pożarze ponad 2 lata temu. Kto później i za ile utrzyma ten super park ze skwerami, kiedy jest problem z utrzymaniem czystości w mieście? (…) Są pomysły, ale kiepsko jest z realizacją tych długoterminowych, które nie są szybkim strzałem medialnym. Na ten moment uważam, że są pilniejsze sprawy. W szczególności obawiam się o kilkudziesięciomilionowe dofinansowania programów, tak pięknie prezentowane w okresie wyborczym jak: poprawa układu komunikacyjnego, rewitalizacja, termomodernizacja oś. Wzgórze, które muszą być zakończone w 2020 roku.
– Wyobraża sobie pan sytuację, że wyciągacie z prezydentem do siebie rękę na zgodę?
– Jestem człowiekiem, który mówi, co myśli, choć może czasami powinienem się ugryźć w język. Prezydent jako rasowy krasomówca i orator, na etapie prezentowania swoich pomysłów, pięknie nam mieszkańcom je przedstawia. Problemy zaczynają się w momencie ich realizacji. Ja w każdym momencie mogę usiąść i zacząć rozmawiać z prezydentem. Obawiam się, że druga strona będzie miała z tym problem. Ostatnio bezpośrednio spotkaliśmy się w sądzie, na moje „dzień dobry”, pan Materek nie odpowiedział.
– Zawiadomienie do Prokuratury Rejonowej w Sandomierzu nie było anonimowe?
– Nie. Myślę, że może to być robota… Ojca Mateusza.
– A może to jest tak, że to pan będzie za jakiś czas kontrkandydatem Marka Materka w wyborach na prezydenta miasta?
– Ale po co? Po co mi być politykiem na starość? Absolutnie, zaprzeczam. Potwierdzam natomiast, że nadal będę wspierał swą pomocą i doświadczeniem wszelkie inicjatywy, które mogą przynieść pozytywne efekty dla regionu Starachowic.
* * *
– Jakim pan jest dziadkiem?
– A jak pani myśli? Rozpieszczającym, ale to jest przecież przywilejem dziadków (ze śmiechem).
– Gdzie pan siebie widzi za 5 – 6 lat?
– Na emeryturze. Aktywnej, pełnej pasji i realizacji.
– Jakie jest marzenie Zbigniewa Kroczka: męża, ojca, dziadka, przedsiębiorcy?
– By Starachowice były miastem spokoju dla seniorów i rozwoju dla młodych ludzi, gdzie władza zamiast pacyfikować szkoły, będzie inwestować w ich poziom i nowe kierunki nauczania wraz z bazą dydaktyczną, a obiekty sportowe będą modernizowane a nie burzone. Gdzie dzięki inwestycjom w odnawialne źródła energii, infrastrukturę drogową, wyprowadzającą ruch tranzytowy poza granice miasta oraz poprawiającą komunikację miejską, uzyskamy wszyscy znacznie zdrowszy komfort życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *