Getting your Trinity Audio player ready...
|
Nowe schody, które prowadzą od placówki do ulicy Zakładowej powstały po to, by ułatwić poruszanie się w tym terenie. I rzeczywiście, większość mieszkańców cieszy się z tej inwestycji. Jednak ze względu na duże wzniesienie, nie mają one np. podjazdów dla wózków, stanowią również duże utrudnienie w poruszaniu się dla osób z niepełnoprawnościami czy seniorów, czyli nie są dla wszystkich. I na ten aspekt, podczas sobotniego (28 maja br.) wydarzenia uwagę zwróciła grupa mieszkańców, która spotkała się przy słynnych już schodach.
Przypomnijmy, starachowicki magistrat, w komentarzu dla gazety podkreślił, że „(…) Skarpa między ulicą Zakładową a poziomem ogrodu przed budynkiem Parku Kultury ma wysokość około 12-15 metrów. Szerokość skarpy wynosi około 40 m. To pokazuje, z jakim problemem mamy do czynienia. Możliwość wykonania udogodnień dla osób z niepełnosprawnością była analizowana przy założeniach do zlecenia projektu. Zgodnie z obowiązującymi przepisami budowlanymi, możliwości pokonania różnicy terenu, spełniające warunki dostępności, byłyby dwie: budowa stałych pochylni lub budowa i instalacja odpowiednich urządzeń technicznych. (…) Realizacja pomysłów – hasłowo słusznych – bez uwzględnienia czynników topograficznych, budowlanych i ekonomicznych, w przypadku kontrowersyjności rozwiązań budowlanych narażałaby Gminę Starachowice na niegospodarność. Tym bardziej że jest możliwość pokonania różnicy terenów w sposób odbywający się jak do tej pory – ul. Radomską, 1 Maja i odnowiony Skwer im. Pracowników Zakładów Starachowickich lub od strony ul. Fabrycznej”.
Organizatorka spotkania, starachowiczanka Marta Szperlich – Kosmala z „Pracowni Sąsiedzkiej”, podczas sobotniego wydarzenia, gdzie pojawiła się z dziecięcym wózkiem, powiedziała, że „schody są tylko pewnym przejawem kłopotów, które ma miasto”.
– One są związane z tym, że nie konsultuje się z mieszkańcami wielu spraw i inwestycji, także takich mikro inwestycji, jak ta. Organ wykonawczy podejmuje decyzję bez konsultacji z nami. Rozmawiałam z urbanistami i architektami, których znam. Każdy z nich mówił, że bardzo trudno tutaj coś zrobić, ale żaden nie powiedział, że jest to niemożliwe. Gdybym była włączona w etap projektowania i otrzymała wtedy komunikat z argumentami, że się nie da, to byłabym w stanie zaakceptować. Na tym polega zarządzanie partycypacyjne. Każdy z nas ma różne potrzeby. Nikt nie jest alfą i omegą. Nikt nie wie wszystkiego i po to są konsultacje z ludźmi, ale na etapie projektowania. Zgodnie z ustawą przyjętej przez rząd o dostępności, przestrzeń publiczna powinna być dostępna dla jak najszerszej grupy ludzi – powiedziała.
Pani Marta dodała, że ze stworzoną przez siebie „Pracownią sąsiedzką” chce tworzyć ruch miejski, zrzeszać ludzi i brać udział w projektowaniu miasta.
– Dlatego tworzymy ruch miejski, bo chcemy współuczestniczyć w projektowaniu i planowaniu miasta. Nie jako eksperci, architekci, urbaniści, tylko jako mieszkańcy. Dlatego, że miasto jest dla mieszkańców. Przez nas jest używane, dla nas jest tworzone i przez nas powinno być współtworzone – podkreśliła. – To nie jest czcza krytyka. Organ wykonawczy odebrał to osobiście. Natomiast taka informacja zwrotna od mieszkańców, to jest niesamowite bogactwo – źródło wiedzy o mieszkańcach i ich potrzebach i fajnie ją otrzymywać na etapie, kiedy można coś zmienić. Chciałabym mieszkać w mieście, które reaguje na potrzeby i jest elastyczne. Określenie użyte przez pana prezydenta wobec nas, czyli obraźliwe słowo „madki” jest dla mnie przykre – powiedziała Marta Szperlich – Kosmala, mama trójki dzieci.
W spotkaniu udział wzięły również Agnieszka Kuś, Małgorzata Derlecka, Maria Derra i Dorota Huzarska.
– Nie po to wydajemy miliony, nie po to robimy inwestycje, żeby było gorzej albo tak samo. Robimy to po to, żeby było nam lepiej. Natomiast pan Materek robi takie inwestycje tylko po to, żeby wyglądały dobrze na jego zdjęciach na u, a nie wsłuchuje się w to, co chcą mieszkańcy naszego miasta – dodała Agnieszka Kuś.
Małgorzata Derlecka zwróciła uwagę na inny aspekt dyskusji, którą wywołał temat „schodów”.
– Jako mieszkanka Starachowic nie mogę się zgodzić z narracją urzędników państwowych, którzy społeczników czy ludzi niezadowolonych z jakiś miejskich inwestycji, czy działań urzędników, spłycają do określeń typu: oszołomy, mąciciele. Jeżeli jest grupa osób, której coś się nie podoba, to mamy do tego demokratyczne prawo do wyrażania niezadowolenia – powiedziała.