Nasz naukowiec w branży zbrojeniowej

Getting your Trinity Audio player ready...

Radosław Ciepielewski, 26-letni doktorant Wojskowej Akademii Technicznej w dziedzinie mechaniki, ma liczne sukcesy na swoim koncie. Jest absolwentem I Liceum Ogólnokształcącego w Starachowicach. Pochodzi z Godowa w gminie Pawłów.
Młody, ambitny człowiek realizuje się w wielu dziedzinach. Jednak szczególnie poświęca się konstrukcji pojazdów wojskowych i ma pasję do motoryzacji.
– Skąd takie zamiłowania?
– Kiedy miałem 12 lat, mojemu wujkowi udało się uruchomić dziadkowy motocykl WSK. W tajemnicy przed nim, jeździliśmy z bratem leśnymi drogami, bo żaden z nas nie miał uprawnień do kierowania. Każdy motocyklista wie, że WSKi bywały kapryśne, więc często musieliśmy coś naprawiać. W ten sposób poznałem tajniki działania i budowy różnych układów motocykla. Kiedy tato kupił nam upragniony motorower, na który już posiadaliśmy karty motorowerowe, nie było dla mnie żadnych tajemnic i znałem wszystkie jego śrubki na pamięć.
– Czy już wtedy pojawiły się plany zawodowej kariery?
– W zasadzie w liceum zacząłem myśleć o tym, że kiedyś może uda mi się zostać kimś, kto projektuje części do samochodów, a najlepiej całe samochody, czy motocykle. W szkole radziłem sobie ze wszystkimi przedmiotami, ale ciekawsze były dla mnie te ścisłe. Lubiłem historię, języki, sztukę, ale zawsze uważałem, że fajniejsze i ciekawsze jest tworzenie czegoś nowego. Zawsze interesowałem się też kosmosem, informatyką i oprogramowaniem. Lubiłem coś rozebrać na części, ale przez cały ten czas nie wiedziałem z czym się wiąże takie projektowanie części do aut, maszyn, czy w ogóle całych układów.
– I to był asumpt do rozpoczęcia nauki w szkole wojskowej?
– Do studiowania w szkole wojskowej, bardzo mnie zachęcił kolega z mojej okolicy Piotr Bidziński, który obecnie jest już oficerem, absolwentem Akademii Marynarki Wojennej. Chwilę przed maturą spotkałem się z nim. Bardzo się ucieszył, że kończę szkołę i dał mi dużo pamiątek od siebie z Akademii. Mówił, że studia są bardzo ciekawe, z tym, że on widział mnie bardziej na kierunku nawigacja, niż mechanika, którą sam ukończył. Po rekrutacji, niestety, okazało się, że nie mogę pływać na okręcie, nie mogę być nawigatorem. Nie pozwalała na to moja wada wzroku. Zasmuciło mnie to bardzo, ale… nie wiedziałem wtedy jeszcze, że tak bardzo spodoba mi się na takich studiach jakie skończyłem.
– Zaczynając studia w WAT był więc konkretny plan…
– To, czym zajmuję się w tej chwili, jest trochę dziełem przypadku. Kiedy podjąłem temat swojej pracy inżynierskiej, związany ściśle z wybuchami min, okazało się, że jest on bardzo interesujący także dla mojego recenzenta, który akurat zajmuje się projektami związanymi z zagadnieniami tego typu. Moja praca bardzo mu się spodobała, był recenzentem mojej magisterki, a teraz jest opiekunem naukowym. Zaproponował mi też pracę w projekcie i temat… doktoratu. Wtedy myślałem, że to tylko taki żart. Teraz nie widzę swojej ścieżki zawodowej w świecie innym niż branża zbrojeniowa
– Oczywiście naukowa kariera, to również przyszłość?
– Chciałbym realizować projekty, dzięki którym nasz rodzimy przemysł mógłby wyjść naprzeciw oczekiwaniom stawianym przez żołnierzy, strzegących bezpieczeństwa naszego kraju. Sprzęt w naszym wojsku jest często przestarzały i trzeba zrobić wszystko, by zapewnić jak najwyższy poziom bezpieczeństwa żołnierzom i sprawić, żeby dysponowali uzbrojeniem, które w konfrontacji z wrogiem byłoby skuteczne. Na pewno mamy potencjał do tego w naszym kraju. Poznałem bardzo wielu ludzi, którzy zajmują się tego typu projektami i mają ogromne szanse rozwoju. Trzeba to tylko zauważyć i dać szansę ludziom, którzy tak jak ja nie chcą pracować na zachodzie dla obcych firm. Często jest tak, że musimy zaczynać od zera, bo brakuje zaplecza, doświadczenia czy wzorca. Może pierwsze, nowatorskie produkty nie będą najlepsze na świecie, ale nie trzeba zaczynać z wysokiego C. Sekret raczej tkwi w sukcesywnym ulepszaniu. Jest tutaj bardzo dużo do zrobienia i ja chciałem w tym uczestniczyć.
– Na czym dokładnie polega pańska praca?
– Moją główną rolą jest projektowanie i badanie osłon balistycznych i przeciwminowych, które mają za zadanie ochronić załogę pojazdu przed ofensywnym działaniem wroga. Uczestniczę w realizacji kilku projektach badawczo – rozwojowych. Większość z nich to projekty na rzecz bezpieczeństwa i obrony państwa.
– Może pan uchylić rąbka tajemnicy o nich…
– Samobieżna armato-haubica „Kryl”, nowy strażacki ślizgacz ewakuacyjny, pływający bojowy wóz piechoty „Borsuk”, wóz wsparcia bezpośredniego „Gepard”, kołowa platforma o wysokiej mobilności, lekki, opancerzony transporter rozpoznania, pojazd pożarniczy zbudowany z zastosowaniem ergonomii użytkowania. Dwa z nich zostały wyróżnione jedną z bardziej prestiżowych nagród Defender rozdawanych na MSPO w Kielcach. Ostatnia, tegoroczna nagroda, przypadła nam za projekt, który ma na celu poprawę bezpieczeństwa i ergonomii pracy strażaków. Oprócz modułowo zbudowanego pojazdu ratowniczo-gaśniczego, skonfigurowanego w sposób najwygodniejszy dla ratowników, powstają symulatory akcji ratowniczych, przy użyciu których kadeci będą mogli ćwiczyć różne scenariusze bez narażenia swojego życia i zdrowia.
– Ideą konkursu jest nagrodzenie produktów wyróżniających się oryginalnością i nowatorstwem myśli technicznej i technologicznej. Co czuje młody człowiek, którego praca została wyróżniona tak prestiżową nagrodą?
– Nad każdym z tych projektów pracuje sztab ludzi z różnych firm, czy ośrodków badawczych. Praca każdego z nich zasługuje na uznanie, jednak to ogromna satysfakcja, kiedy jest się częścią przedsięwzięcia, które zostało w taki sposób docenione. Praca naukowa jest sukcesem już wtedy, gdy do badań nie zniechęcają ciągłe porażki, ale jeżeli efekt ciężkiej pracy przy komputerze i na poligonach zostaje wdrożony, a potem doceniony przez specjalistów, czy dobrze przyjęty przez żołnierzy, użytkowników, to trudno o lepszą nagrodę.
– Studia doktoranckie, praca… Młody naukowiec prywatnego czasu nie ma?
– Najlepszym sposobem na odstresowanie się po wymagającej, często fizycznej, poligonowej pracy, jest po prostu grzebanie przy motocyklu. Bardzo cieszę się z każdego ukończonego etapu pracy przy jego renowacji. Wieczór spędzony po pracy w garażu z kompletem moich ulubionych narzędzi. to zawsze fajna rzecz do odstresowania. Strzelectwo sportowe, którym również się pasjonuję, uważam, za fajną zabawę, która pozwala na uzyskanie jakiegoś poziomu adrenaliny, ale też uspokojenia. Po każdej wizycie na strzelnicy widzę, że dziury w tarczach są coraz bliżej dziesiątki, a o to przecież chodzi. Moi znajomi z pracy często zaszczepiają mi inne ciekawe formy spędzania wolnego czasu. Zarazili mnie żeglarstwem. To świetna forma spędzania wolnego czasu, można sobie powoli rodzinnie pohalsować po jeziorze, ale jak mamy ochotę na trochę szybsze i takie mocniejsze, regatowe pływanie to jeździmy sobie na Zalew Zegrzyński i próbujemy okiełznać trochę wiatr, a to nie jest zawsze łatwe. Czy udaje się to pogodzić z pracą? Nie zawsze, ale od nawet najprzyjemniejszej pracy trzeba czasami się odciąć, zapomnieć o niej. Wtedy hobby okazuje się być niezastąpione.
– Sukces jest miarą człowieka. Komu go pan zawdzięcza?
– Nie uważam się za nikogo wybitnego. Sądzę, że każdy zna przynajmniej kilku ludzi, którzy robią rzeczy podobne do tych, które robię ja. Moje, z uwagi na militarną specyfikę, ładunki wybuchowe, pociski, pancerze brzmią bardziej niecodziennie. Dla mnie sukcesem jest realizowanie marzeń. Zrealizowałem ich już sporo i doktorat z mechaniki nigdy nim nie był, ale pozwala on na pracę z rzeczami, które zawsze mnie fascynowały, a które w dzieciństwie spędzały sen z powiek mojej mamie znajdującej wszędzie kable, silniki, albo petardy. Jeżeli pytanie dotyczy studiów, czy miejsca, w którym jestem teraz, to odpowiedź jest prosta. W wojsku mówi się, że żeby iść do przodu, trzeba mieć czysto z tyłu. Mnie zawsze mocno wspierali rodzice, którzy, mimo że nie przymuszali mnie nigdy do książek, zawsze cieszyli się ze świadectwa, dyplomu, czy choćby z telefonu, że coś się udało. Oni zaszczepili we mnie ambicję i dali do zrozumienia, że mogę śmiało iść do przodu, bo nawet jeśli się potknę, to są zaraz za mną gotowi pomóc.
– Młodszym kolegom, którzy chcieliby pójść w pańskie ślady, radziłby pan…
– Żeby nie myśleli tak, jak ja w dzieciństwie, że aby być prezydentem, to nie można być ze Starachowic. A tak zupełnie poważnie, postanowiłem wziąć udział w tej rozmowie, żeby zachęcić moich młodszych kolegów do wyzbycia się kompleksu prowincji i uwierzenia w to, że świat stoi otworem przed każdym i tylko od nas zależy, gdzie znajdziemy sobie miejsce. W dzisiejszych czasach dostęp do informacji jest wszędzie taki sam. Pewnie sama pani prof. Głuszek z I LO – ulubiona matematyczka mojej klasy, która drżała o nasze wyniki na maturze, nie może uwierzyć, że jej uczniowie zajmują dobre stanowiska w renomowanych, międzynarodowych firmach. Sam na każdym kroku spotykam starachowiczan w instytucjach, w których nigdy bym się nie spodziewał ich zobaczyć. Oni wszyscy odnoszą sukcesy i zapewne ich historie są jeszcze ciekawsze.
– Bardzo dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewijanie do góry