Getting your Trinity Audio player ready...
|
Kiedyś ludzie wierzyli, że jak Pan Bóg spuścił chorobę, to dał także na nią jakieś ziółko, nie było zatem domu, przy którym nie rosłyby dziurawce, mięty, rumianki, a zapach macierzanki przyprawiał o zawrót głowy. Ten przyjemny rzecz jasna, z radości, że z bożych darów można i trzeba korzystać do woli.
Instynktownie wiemy, że natura jest dla nas dobra, ostatnio garniemy się do niej częściej niż zwykle i szukamy miejsc mocy. Być może już niedługo będzie ono bliżej niż myślimy – Chata Szeptuchy w Tychowie Starym pod Starachowicami nabiera kształtu. Monika Dygas starą szopę przeniosła z gminy Rzeczniów, własnymi środkami przekształca ją w miejsce, w którym każdy, kto tylko zechce będzie mógł zgłębiać tajniki ziół pod jej fachowym okiem. Nie bez kozery użyjemy tego sformułowania, bo jak sama mówi, już jesienią zdobędzie uprawnienia zielarza fitoterapeuty w Instytucie Zielarstwa i Terapii Naturalnych.
Kobieta niezwykła, bo między innymi z Indii przywozi inspirację. Praktykując jogę nad brzegiem oceanu w Kerali odnajduje spokój, który potem pozwala jej realizować pasje, joga zresztą jest jedną z nich. Z Indii przywozi między innymi przyprawy, a potem taka kawa, podana podczas rozmowy, pachnie słońcem i plażą, a serce samo mknie ku wiośnie.
Ale przecież nie tylko te dalekie i egzotyczne podróże Monika lubi. Zioła naszej lokalnej szeptuchy szumią także o jej zainteresowaniu dworami świętokrzyskiej ziemi.
– Staram się co tydzień odwiedzać miejsca, o których pamięta już tylko czas. Nie ma tu przypadkowości, najpierw wyszukuję informacje na temat takiego dworu, potem tam jadę, fotografuję, zawsze zabieram ze sobą filiżankę, by właśnie tam, w opuszczonych murach napić się kawy czy herbaty. Te miejsca to historia, a ja chociaż przez chwilę chcę poczuć ich klimat – mówi Monika. Zainteresowanie dworami łączy z ziołami, jej praca dyplomowa nosi tytuł „Wykorzystanie ziół w dworach szlacheckich w XVIII i XIX wieku.”
Nie babka kładąca ręce, szepcząca modlitwy, bo tak nam się może kojarzyć szeptucha, ale współczesna wiedząca – ta, która wierzy w moc natury i która tą wiedzą chce się dzielić.
– Chata szeptuchy to przede wszystkim skansen, w którym umieszczę „starocie” zbierane od wielu lat, najpierw jednak dodam jej niewielkie okno, aby doświetlić wnętrze i ocieplę mchem i gliną. Wszystko ma być wykonane dawnymi metodami – uśmiecha się Monika i dodaje, że miejsce aż się prosi, by połączyć je na przykład z warsztatami właśnie z ziołolecznictwa. Kto wie, może znajdą się chętni, by nauczyć się robić motanki. Te słowiańskie amulety pomyślności znów wracają do łask, dwie czy trzy takie laleczki zasiadły w kuchni Moniki i strzegą jej domu. Wykonywane wyłącznie za pomocą rąk, zatrzymywały w sobie fragment duszy i odzwierciedlały twórcę, możemy być zatem pewni, że motanki Moniki na ziołach, lawendzie znają się równie dobrze jak Monika.
Zioła, to temat, w którym nasza bohaterka porusza się ze zwinnością pszczoły wśród lip. Zresztą lipę uważa za swoje ulubione zioło i śmieje się, że używa jej właściwie na wszystko. Sama ją także zbiera, niedaleko jej domu, w Tychowie Starym, pięćdziesiąt tych pięknie pachnących drzew dzieli się z nią swoimi darami. Wymaga to cierpliwości, ale także szacunku do natury, te dwie cechy są niejako fundamentem korelowania z ziołami. Te doskonale zdają egzamin współpracując z medycyną konwencjonalną. Jak mówi nasza lokalna szeptucha, nic bez wiedzy lekarza, szczególnie jeśli leczymy się przewlekle. Zioła co prawda pomagają i w większości nie mają skutków ubocznych, ale zdarza się, że znoszą działanie przyjmowanych leków, ostrożność zatem wskazana.
– W ziołach jest niezwykła moc, ale nie działają tak szybko, jak leki kupowane w aptekach. Był czas, że wiedza o ziołach zanikała, teraz można zaobserwować powrót do naturalnych metod leczenia – mówi Monika i dodaje, że cieszy ją to bardzo, przyznaje, że uzależnieni od szybko działających kapsułek od ziół możemy się nauczyć wsłuchiwania się we własne ciało i potrzeby. Przestrzega również przed saszetkami, uważa, że większość ziół kupowanych w saszetkach nie ma właściwości leczniczych, są zmielone na proszek i umieszczone w klejonych chemicznie torebkach. Tymczasem każde z ziół należy poznać, aby czerpać z niego korzyści.
– Herbata z melisy będzie miała działanie uspokajające, kiedy zaparzymy całe gałązki, bo olejki eteryczne są w całej roślinie, kiedy się ją połamie, napar ma jedynie właściwości placebo. Podobnie jest z dziurawcem. Zaparzony we właściwy sposób korzystnie wpływa na trawienie, ale już nalewka z dziurawca ma działanie uspokajające – podkreśla.
Co zrobić jeśli zioła nie smakują ambrozją i lekko nas przy nich wykrzywia?
– Słodzimy, ale miodem, owocowym syropem, sokiem naturalnym, nigdy cukrem – śmieje się Monika i jeszcze raz kładzie nacisk na naturalne sposoby. Wszystko po to, by z ziół wydobyć to, co najlepsze.
Dawno, dawno temu babki, wiedzące, szeptuchy, zielarki zbierały zioła w określony sposób, było to swego rodzaju ceremonią. A zatem, powiadano, czarnemu bzowi się pokłoń zanim zbierzesz jego kwiat, z rumiankiem porozmawiaj zanim o koszyczek poprosisz, nie w każdym miejscu nad ziołami się pokłoń. Zioła miały swoje pory, korzenie i kłącza zbiera się późną jesienią lub wczesną wiosną, korę na przedwiośniu, a w okresie pełnej wegetacji zbiera się większość kwiatów, prawie wszystkie ziela, liście i owoce. Jak dziś zabiera się do tego Monika Dygas?
– Przede wszystkim każdy zielarz okaże roślinie szacunek, bierzemy tylko to, co potrzeba, nie ogałaca się do zera. Podchodzimy do zioła jak do daru, a nie towaru – uśmiecha się.
Zioła to nie tylko leki, to także kosmetyk, i tak Monika wzięła się za wyrób mydełek – powstają więc malutkie dzieła sztuki wypełnione dziurawcem (dostałam w prezencie), pachnące kokosem. lawendą. Co najważniejsze może to zrobić każda z nas, nawet ta, co do kuchni się nie zbliża.
– Gotową bazę glicerynową należy rozpuścić w kąpieli wodnej z dowolnym olejem i dodać pokruszone zioła. Mieszkankę wylewa się do specjalnych foremek, a po zastygnięciu jest zarówno środkiem myjącym, jak i ozdobnym – Monika podaje przepis i nawet ja jestem w stanie uwierzyć, że tego dokonam.
Monika Dygas jest miłośniczką lawendy, w jej przydomowym ogrodzie rozpanoszyło się kilkadziesiąt krzaczków lawendy, którą sama pielęgnuje.
– Żniwa lawendowe przypadają na czerwiec i lipiec. Nie da się jednak zebrać kwiatów jednego dnia. Trzeba sukcesywnie obcinać rozkwitłe gałązki, najlepiej nożyczkami, aby nie uszkodzić całej rośliny – mówi i dodaje, że lawenda służy jej do tworzenia pachnących woreczków, bukietów, ale także oleju lawendowego. co ciekawe ten ostatni. gdy go wącham, mocno pachnie alkoholem. I nic w tym dziwnego.
– Musimy zioła skropić alkoholem, tylko wtedy oddadzą nam to, co mają najlepsze – mówi Monika i płynie przechodzi do tematu nalewek.
– Z każdego zioła zrobimy nalewkę, bierzemy suszone lub świeże kwiaty, zalewamy spirytusem, nie dodajemy żadnego cukru, nic zupełnie, zakorkowujemy i odstawiamy do ciemnego miejsca. Po dwóch tygodniach nalewka jest gotowa do… celów leczniczych. Sama robię z głogu, mięty i dziurawca – śmieje się i poleca oczywiście mocniejsze odrobinę dary natury.
Wracając do lawendy olejek z tejże poleci do odstraszania komarów czy kleszczy..
– Olej lawendowy można przygotować ze świeżej i z suszonej lawendy – podkreśla i dodaje, że jest to macerat, który powstaje po zalaniu kwiatów olejem słonecznikowym lub oliwą z oliwek. Olej z lawendą najlepiej ustawić na oknie na kilka tygodni, co kilka dni potrząsając słojem. Gotowy produkt służy jako olej pielęgnacyjny do ciała, do kąpieli, doskonale także pielęgnuje włosy.
Jeśli zaś pozostajemy w temacie urody to dodajmy, że nasza szeptucha Monika jest także instruktorką jogi. Zajęcia prowadzi zarówno dla seniorów, w klubie seniora w Galerii Skałka, dla starachowickich Amazonek, ale także mogą w nich wszyscy, którzy chcą zrobić coś dla swojego ciała i ducha. Monika Dygas poleca takie zajęcia każdemu, bez ograniczeń, twierdzi, że wszystko można dostosować nawet pod tych najmniej sprawnych uczestników zajęć. A co poleca? Między innymi jogę uśmiechu, bo tego nam bardzo brakuje, stres nam doskwiera na każdym kroku i tylko uśmiech może nas uratować… tego nie zabraknie ani na zajęciach z Moniką, ani na warsztatach, które już niedługo ruszą w tychowskiej Chacie Szeptuchy.
Na pewno się tam zjawimy, na pewno odwiedzimy, choćby po to, żeby nauczyć się motać laleczki. Podróżniczki rzecz jasna. A naszej szeptusze życzymy spełnienia marzeń.