Getting your Trinity Audio player ready...
|
Cezary Tkaczyk został prezesem Specjalnej Strefy Ekonomicznej w „Starachowice”, jego zastępcą będzie natomiast Zdzisław Kobierski, były wiceprezydent Skarżyska-Kamiennej.
Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy dokonało 20 lutego zmian w kierownictwie spółki. Cezary Tkaczyk, przez lata wiceprezes starachowickiej strefy ekonomicznej, a od jesieni zeszłego roku pełniący obowiązki prezesa, po nagłej śmierci Marka Bogumiła, został szefem SSE „Starachowice”. Wiceprezesem zarządu jest natomiast Zdzisław Kobierski, były wiceprezydent Skarżyska -Kamiennej. Akcjonariusze nie mieli zastrzeżeń do uchwały w sprawie powołania Cezarego Tkaczka, były natomiast podczas głosowania nad powołaniem wiceprezesa. Przeciwko kandydaturze Zdzisława Kobierskiego, którego zaproponował Skarb Państwa, opowiedziała się Gmina Starachowice i Invest Star S.A. Ich sprzeciw był symboliczny, bowiem nie dysponują większością głosów. Wynik był oczywisty.
– Dziwi mnie argumentacja przedstawiciela Skarbu Państwa. Kadencja zarządu SSE kończy się podsumowaniem roku obrachunkowego, które ma nastąpić najpóźniej do końca czerwca br. Uważam, że można było poczekać do końca kadencji, zwłaszcza, że Cezary Tkaczyk sprawdził się jako osoba pełniąca obowiązki prezesa – uważa wiceprezydent Sylwester Kwiecień, przedstawiciel Gminy Starachowice w Nadzwyczajnym Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy.
– Pozbawionym większego sensu jest dla mnie powoływanie wiceprezesa na kilka miesięcy. Można było poczekać z tym przecież do nowej kadencji. A pieniądze, które spółka będzie musiała przeznaczyć na wynagrodzenie dla wiceprezesa, czyli ok. 70 – 80 tys. zł, zagospodarować inaczej, na przykład w infrastrukturę – sugeruje wiceprezydent, dodając że nie chodziło bezpośrednio o kandydaturę Zdzisława Kobierskiego, ale spób argumentacji takiej decyzji.
– Trudno także pogodzić się z faktem, że spółka, która wniosła do strefy największy kapitał, czyli Invest Star, nie ma głosu decydującego – mówi wiceprezydent. – Decyzję tak naprawdę podejmuje zawsze minister, reprezentujący Skarb Państwa. Trudno z tym dyskutować…
Jacy są „nowi” prezesi i jakie mają pomysły na strefę?
W biznesie „siedzi” od dawna
Cezary Tkaczyk. Ma 49 lat, jest absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie oraz Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Stypendysta Towarzystwa im. Carla Duisberga w zakresie kształtowania kadr fachowych i kierowniczych w gospodarce, laureat Nagrody Klemensa, przyznanej mu za wybitne zasługi w rozwoju polskich specjalnych stref ekonomicznych, odznaczony także Brązowym Krzyżem Zasługi przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Jest również wiceprzewodniczącym Rady Głównej Staropolskiej Izby Przemysłowo-Handlowej i członkiem Świętokrzyskiej Rady Innowacji (funkcje społeczne). Od 14 czerwca 2000 był wiceprezesem Specjalnej Strefy Ekonomicznej „Starachowice”, a od 20 lutego 2012 jest jej prezesem.
– Spodziewał się pan awansu?
– Jestem wdzięczny za zaufanie, jakim obdarzyli mnie akcjonariusze. Myślę, że jest to dowód uznania i docenienia mojej blisko 12–letniej pracy, zwłaszcza że wszyscy obecni na zgromadzeniu głosowali za moją kandydaturą. Postaram się spełnić pokładane we mnie nadzieje i jeszcze lepiej prowadzić sprawy tej spółki, rozwijać przedsiębiorczość w Starachowicach, powiecie, regionie i wszystkich naszych podstrefach, a przy tym możliwie najlepiej obsługiwać inwestorów.
– Zna pan strefę niemalże od „podszewki”. Jakie w tej chwili są jej największe bolączki?
– Cały czas kulejąca infrastruktura, bardzo duże rozdrobnienie gruntów, a także ich nieuregulowany stan prawny. Nawet jeśli mamy tereny, które potencjalnie mogą budzić nadzieje, znajdują się one przeważnie w wielu rękach, a ich stan prawny jest ciągle nie uregulowany. Od dawna poszukujemy nowych gruntów inwestycyjnych i czasem udaje się nam coś znaleźć, jak choćby te 8 ha w Piekoszowie, które mamy nadzieję sprzedać z korzyścią dla regionu, województwa, jak i spółki. Dużym problemem jest nadal brak miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, o czym mówimy od dawna. Od ubiegłego roku, główny teren strefy w Starachowicach, został nim już objęty, co z pewnością ułatwi nam inwestycje. Jest to pewna jaskółka, która co prawda wiosny nie czyni, ale dla miasta oznacza dużo. Bo większość gmin takiego planu wciąż nie ma.
– Jest szansa w tym roku na nowe inwestycje w Starachowicach?
– Z pewnością tak. Cały czas pamiętam skąd „wyrosły mi nogi” (śmiech). W końcu jestem starachowiczaninem, mimo że na wygnaniu w Wąchocku, jak mówią niektórzy. Starachowice, jako ta główna podstrefa, zasługują na względy zarządu, choć nie zapominamy także o innych. Staramy się traktować wszystkie z równie dużą uwagą, uatrakcyjniać je i poprawiać infrastrukturę. Tak będzie zresztą i teraz. Chcemy systematycznie porządkować też teren strefy. Postaramy się wprowadzić więcej ładu komunikacyjnego i zagospodarować pozostałe działki. Myślę, że znajdzie się także co najmniej jeden inwestor z gatunku średnich, którzy pojawią się u nas. Ubiegły rok był dobry pod względem wyniku finansowego, ilości wydanych zezwoleń, ale przede wszystkim przyrostu netto miejsc pracy. W ciągu zaledwie dwunastu miesięcy przybyło nam ich ponad 1100. Dotyczy to oczywiście wszystkich naszych podstref, ale Starachowice, z wynikiem ponad 400 miejsc pracy, plasują się w ścisłej czołówce. Są również i takie miejscowości, gdzie tych miejsc ubywało, co wiąże się z dekoniunkturą oraz sposobem zarządzania firmami. My, jako strefa, nie mamy na to wielkiego wpływu. Wydajemy zezwolenia, dając firmom przywilej podatkowy. I tylko od nich zależy, czy uda im się z tego skorzystać. Jedne świetnie sobie radzą, i taka jest zdecydowana większość naszych inwestorów, inne natomiast gorzej Organem kontrolnym, który weryfikuje prawidłowość wykorzystania pomocy publicznej czyli zwolnień podatkowych, jest Urząd Skarbowy. Zdarza się, że firmy muszą zwracać ulgi.
– A jakie są plany na najbliższe miesiące?
– Przede wszystkim podsumować i zamknąć ubiegły rok.
– Zaczęliście już to robić?
– Jesteśmy w trakcie. Do końca nam bliżej niż dalej. Przygotowujemy się także do zgromadzenia akcjonariuszy. Oprócz tego prowadzimy rozmowy z kilkoma potencjalnymi inwestorami, w tym jednym, zainteresowanym terenem w Starachowicach. Być może w pierwszym, lub na początku drugiego kwartału będzie wiadomo coś więcej.
– O jak dużej liczbie miejsc pracy mówimy?
– Z pewnością kilkudziesięciu. Mimo kryzysu, większość naszych firm ma się dobrze. A to, że w niektórych zakładach odnotowuje się okresowo spadek zatrudnień jest zjawiskiem całkiem normalnym. Musimy się przyzwyczaić, że będziemy ciągle odczuwać skutki wzlotów oraz upadków w gospodarce światowej. Ale patrząc na wielkość nakładów inwestycyjnych oraz liczbę tworzonych miejsc pracy, widać systematyczny wzrost inwestycji. Mimo różnych przejściowych kłopotów, trend jest wznoszący. Myślę, że bez ulg i przywilejów, oferowanych przez strefę, wielu przedsiębiorców nie pojawiłoby się w naszym regionie. Trzeba o tym pamiętać i o nich dbać.
– O których najbardziej…?
– Wszystkich traktujemy jednakowo, choć jedni mają większe znaczenie dla rozwoju regionu, a inni prowadzą firmy rodzinne. Każdego traktujemy z jednakową powagą jako partnera biznesowego, bez względu czy to jest mały, średni, czy duży inwestor. Cały czas sprawujemy także nadzór nad naszą spółką – córką czyli firmą EkoMedia, która ma istotne znaczenie dla rozwoju gospodarczego. Zajmuje się bowiem dystrybucją energii elektrycznej. Stabilność przepisów, warunków działania, dostępność mediów oraz infrastruktury – na to w tej chwili stawiamy
– Dużo i niedużo. Większością tych rzeczy, jeśli nie wszystkimi, już się pan chyba zajmował…
– Nie będę odczuwał za dużej zmiany. Może trochę większą odpowiedzialność, wynikającą z tytułu prezesa. Od dawna pracowałem w zarządzie i czułem się jego równoprawnym członkiem. Nigdy nie byłem traktowany, jak ktoś szczebel niżej, a pracowałem z różnymi prezesami: Henrykiem Krekorą i Markiem Bogumiłem. Obu wspominam bardzo dobrze.
– Miał pan okazję poznać już swojego następcę, czyli nowego wiceprezesa?
– Tak, jest już obecny dziś w pracy. Zapoznaje się właśnie z dokumentami. Znałem go zresztą wcześniej, kiedy był wiceprezydentem Skarżyska. Mieliśmy kontakt służbowy, choć może bezpośrednio ze sobą nie współpracowaliśmy. Decyzję Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy jak najbardziej szanuję. Myślę, że ułożymy sobie jakoś współpracę, tego wymaga interes spółki.
– A jak prezes SSE zamierza regenerować siły i wypoczywać?
– Mimo 12 lat pracy w strefie, nadal mam w sobie zapał i chęci, nie czuję się wypalony. Mam wiele pomysłów, które będę się starał realizować, jeśli oczywiście pozwolą na to warunki, bo cały czas jesteśmy uzależnieni od przepisów. Są pewne ramy, które dają nam możliwości, ale i ograniczają…
– Strefy miały być tworem czasowym…
– W tej chwili trwają prace nad zmianą przepisów, bierzemy w nich zresztą aktywny udział. Mam tu na myśli konferencję specjalnych stref ekonomicznych. A jeden z naszych pomysłów dotyczący sposobu wydłużenia funkcjonowania stref, którego jestem współautorem, został przedłożony już w ministerstwie.
– Zgodnie z nim strefy miałyby działać…
– … do końca świata i jeden dzień dłużej (śmiech). Zezwolenia byłyby wydawane na 15 lub 20 lat, w zależności od tego, czy to będzie Polska Wschodnia, czy pozostały teren kraju. Ale jest to jeden z wielu pomysłów, który musi przejść oficjalne „sito”. Mam nadzieję, że zostanie wysunięty przez ministra gospodarki, ale czy zaakceptowany przez rząd…? Cicho na to liczymy. Dałoby to możliwość funkcjonowania w ramach strefy, zgodnie z przepisami Unii, interesem kraju, regionu i miasta.
– Wracając do pana hobby… Lubi pan…?
– Dobrą muzykę. Bardzo chętnie jej słucham i jeżdżę na koncerty. Pewnie dlatego, że sam także ukończyłem szkołę muzyczną I stopnia w Starachowicach. Natomiast moją pierwszą pasją była historia. Cały czas interesuję się zresztą pewnymi jej aspektami. Historia jest dobrą nauczycielką życia. Jeżeli tylko mam wolny czas, a niestety nie zdarza się to za często, lubię wyjechać z rodziną i trochę odpocząć.
– Czego można dziś panu życzyć?
– Myślę, że jeszcze wielu lat pracy w zarządzie i pozytywnej oceny akcjonariuszy, choć tak naprawdę najważniejszą wystawia nam klient, polecając nas jaką dobrą lokalizację dla inwestycji. I tu osiągamy bardzo dobre wyniki. Jesteśmy w tej kategorii w pierwszej trójce w kraju, co na strefę z gatunku średnich, jest sporym osiągnięciem. Trzeba mieć jednak świadomość tego, że SSE „Starachowice”, nie powstała po to, by konkurować z innymi, ale żeby rozwiązywać problem bezrobocia w naszym mieście oraz regionie i to jest nasze zadanie. Nie szukamy więc inwestorów po to, by zabrać ich innym strefom, zajmować wyższe miejsca w rankingach, czy osiągać lepsze wyniki. Musimy sami się utrzymywać, zarabiać na swoją działalność i rozwiązywać problemy gospodarcze tego regionu, najlepiej jak tylko się da.
– Oby zatem równie skutecznie, jak do tej pory, czego oczywiście panu życzę.
– Dziękuję bardzo.
– Ja również za rozmowę.
Inżynier z duszą poety?
Zdzisław Kobierski. Ma 61 lat, jest doktorem nauk technicznych. W poprzedniej kadencji był wiceprezydentem Skarżyska-Kamiennej. Został jednak odwołany na rok przed jej końcem, w związku z planami startu w kolejnych wyborach. Dostał wówczas posadę w miejskiej spółce Energetyka Cieplna. Walkę o prezydenturę w 2010 roku prowadził z ramienia własnego komitetu „Tu mieszkam”, ale bez powodzenia. W ubiegłym roku próbował swych sił w wyborach parlamentarnych, startując z list PSL. Skutek był jednak podobny. Od poniedziałku zajmuje fotel wiceprezesa Specjalnej Strefy Ekonomicznej „Starachowice”. Na stanowisko rekomendował go minister gospodarki…
– Ma pan własne pomysły na funkcjonowanie SSE?
– Oczywiście, choć może nie pora o nich dziś jeszcze mówić. Są one związane z tym, do czego SSE została powołana, a więc z pozyskiwaniem nowych terenów i lokowaniem na nich wartościowych dla naszego środowiska inwestycji, a więc powstaniem także nowych miejsc pracy.
– W pana karierze będzie to „działka” nowa, choć nie do końca tak panu obca…
-To jest to, co tygrysy lubią najbardziej (śmiech). Moja droga zawodowa wiąże się z działalnością gospodarczą, badawczą, menagerską i biznesową. Nie ma dla mnie rzeczy ważniejszej, jak miejsca pracy. Mieszkam w Skarżysku i mocno przyłożyłem tam rękę do powstania obszaru inwestycji.
– Zdradził pan zatem Skarżysko dla Starachowic?
– Chyba nie. Przejechanie przez połowę Mokotowa zabiera więcej czasu i nerwów niż droga, którą pokonuję teraz co dzień do pracy. Całe życie byłem mobilnym człowiekiem, pracowałem w oświacie akademickiej, a jednocześnie prowadziłem wiele spraw wdrożeniowych, innowacyjnych oraz badawczych dla przemysłu, który – muszę powiedzieć – jest chyba moim środowiskiem naturalnym, dlatego czuję się teraz jak przysłowiowa ryba w wodzie. Działalność w samorządzie niesie ze sobą duże ograniczenia. Tak naprawdę jest się tylko konsumentem środków. A tu można ten bochen chleba powiększyć.
– Zamierza pan go cudownie rozmnażać?
– Przykładać chociażby do tego ręce, bo od cudów są inni.
– Zdążył się pan już zapoznać ze specyfiką strefy?
– Nie musiałem za bardzo tego robić. Znam ją od samego początku. Jest tu wiele przedsiębiorstw, z którymi kooperowałem, jako inżynier, czy przedsiębiorca. Pracowałem w skarżyskiej Energetyce Cieplnej, która swoją ciepłownię miała zlokalizowaną tutaj. Znam wiele tutejszych firm. Mógłbym być oprowadzającym po strefie, choć niektórzy z pewnością znają ją lepiej. Najważniejsze to patrzeć szerzej, gdzie pozyskać teren, gdzie uporządkować jego strukturę prawną i jak zwabić silnego inwestora, który będzie chciał tutaj zostawić duże pieniądze, a co za tym idzie dać ludziom pracę.
– Ma pan 62 lata, żonę które uczyła niegdyś muzyki, dwójkę dzieci i dosyć bogate CV…
– Pracowałem w oświacie akademickiej, jako pracownik dydaktyczny Politechniki Świętokrzyskiej, w ostatnim etapie w funkcji adiunkta. Przez pewien czas pełniłem także funkcje administracyjne, na stanowisku dyrektora instytutu. Równolegle przez wiele lat prowadziłem działalność gospodarczą. Dlatego nie są mi obce zagadnienia kontaktu z Izbą Handlową, ZUS-em czy PUP –em oraz pojęcia takie jak VAT, PIT czy podatek dochodowy. Przećwiczyłem je zresztą na własnej skórze. Mam już za sobą prawie 20 lat działalności gospodarczej, którą przerwałem z uwagi na epizod funkcjonowania w samorządzie, który notabene bardzo mi się przydaje. W końcu będę pracował tu na styku biznesu i samorządu. Gmina Starachowice ma bowiem niespełna 7 proc. udziałów w spółce. Znajomość KPA, czy Kodeksu Cywilnego z pewnością nie będzie przeszkadzać, jeśli już, to tylko pomoże. Przyda się także doświadczenie w przemyśle. Przez dziesięć lat byłem zastępcą dyrektora ośrodka badawczego w Skarżysku, w którym zajmowano się produkcją specjalną, służącą obronności kraju, m.in. wytwarzaniem rakiety do zwalczania celów typu GROM, z gatunku „fire and forget”. Mam także doświadczenie w kooperacji z biznesem międzynarodowym. Mocno współpracowałem z różnymi firmami w zakresie produkcji elementów złącznych, głównie produkcji angielskiej oraz irlandzkiej. Trzy lata spędziłem także w Afryce, gdzie pełniłem obowiązki głównego inżyniera. Nie mam problemów z porozumiewaniem się w języku angielskim, zwłaszcza w zagadnieniach inżynierskich.
– Wspomniał pan o kontakcie z samorządem. Ale to właśnie samorząd był jednym z tych podmiotów, które były przeciwne powołaniu pana na stanowisko. Jak pan uważa, czy będą tu jakieś „zgrzyty”?
– Nie przewiduję takowych. Przedstawiciele samorządu mają prawo do własnego zdania. Nie znam motywacji, która nimi powodowała. Jestem człowiekiem do tzw. roboty. Jeżeli mam jakieś zadanie, próbuje je szybko rozwiązywać. Nie widzę powodów, żeby zaczynać pracę od konfliktów z jakimkolwiek organem, a tym bardziej samorządowym. Tylko współpraca może tu pomóc.
– Podobno ma pan niespotykane hobby..
– Może pojawi się mały uśmiech na twarzach wielu, ale jestem dość zaawansowanym, jak na amatora, poetą. Wydałem już tomik wierszy – Podróżna Mantra. Należę do grupy literacko – poetyckiej „Wiklina” i kilka razy otrzymywałem różne nagrody. Najbardziej cenię tę z Ustki, przyznaną mi przez publiczność. Nie było więc posądzenia o kumoterstwo. Wśród inżynierów, kto wie, czy nie należę do jednych z lepszych poetów, a wśród poetów jestem też chyba dość rzadkim inżynierem. Żałuję tylko, że nie mam czasu na swoje drugie hobby, czyli wędkarstwo. Wolę ten czas poświęcić wnukom. A mam ich piątkę, wszyscy mieszkają w Warszawie. Od czasu do czasu przyjeżdżają do dziadka.
– No właśnie… a teraz czasu będzie już coraz mniej…
– Owszem, ale mój czas pracy nigdy się nie zamykał się w 12 godzinach i to się nie zmieniło. To chyba kwestia temperamentu. Dla mnie to żywioł, w ogóle nie patrzę do tyłu.