ROZLAŁ BENZYNĘ I PODPALIŁ MIESZKANIE

Getting your Trinity Audio player ready...

Dramatyczne sceny rozegrały się w środę w mieszkaniu bloku na osiedlu Żeromskiego w Starachowicach. 47-letni lokator rozlał benzynę w korytarzu, podpalił i zabarykadował się w środku, nie pozwalając wyjść także matce.
Wezwanie o pomoc przyszło kilkanaście minut przed godziną 11.00.
– Z sygnału, jaki odebrał dyżurny, wynikało, że syn nie chce wypuścić z mieszkania swojej 76 – letniej matki, rozlał w przedpokoju łatwopalną substancję i grozi jej podpaleniem – powiedziała GAZECIE Monika Kalinowska, oficer prasowy starachowickiej policji.
Kiedy patrol dotarł na miejsce, mieszkanie było zamknięte.
– Zapukaliśmy do drzwi, ale nikt nie otwierał. Dopiero po chwili, z głębi mieszkania dobiegł nas głos starszej pani, która twierdziła, że syn nie pozwala jej wyjść z mieszkania – opowiadał nam sierż. sztab. Radosław Zapała, policjant Ogniwa Patrolowo – Interwencyjnego z blisko 13-letnim stażem, który z sierż. Łukaszem Gołębskim (od trzech lat w policji) pojechał sprawdzić zgłoszenie. Żaden się nie spodziewał nawet, że będą musieli się rzucać do płonącego mieszkania.
– Wyszliśmy na zewnątrz, by sprawdzić okna, zauważyliśmy jedno uchylone w kuchni – powiedział nam sierż. Gołębski. – Mieszkanie znajdowało się na parterze, więc przez okno można było szybko dostać się do środka, co zresztą wykorzystali, widząc dym i płomienie. W głębi pomieszczeń zobaczyli kobietę, która wzywała pomocy.
– Podsadziłem kolegę, który wszedł na parapet, a po nim prosto do kuchni – opowiada nam sierż. sztab. Zapała.
– W środku mało co było widać, bo było dużo dymu, podbiegłem więc do kobiety, podsadziłem ją szybko do okna, skąd odebrał ją stojący na zewnątrz kolega – relacjonował Gołębski, który – jak przekonuje – chciał jeszcze wrócić, ale ogień i dym, udaremnił mu próbę.
– Wyskoczyłem przez okno, a potem z kolegą połączyliśmy się z dyżurnym, informując o sytuacji i prosząc o wsparcie służb – powiedział Zapała.
Sami natomiast przystąpili do ewakuacji, zwłaszcza że usłyszeli od starszej pani, iż w mieszkaniu są butle z tlenem, które syn wcześniej rozszczelnił. Zachodziła obawa, że cały budynek może wylecieć w powietrze. Na szczęście do niczego takiego nie doszło. Na miejscu pojawiły się pogotowia: energetyczne i gazownicze, a przede wszystkim strażacy, którzy od razu przystąpili do akcji, widząc co dzieje się w środku. Pożarem objęte już było prawie całe mieszkanie, a dym zaczął się wydobywać także na zewnątrz. Z pomocą drabiny i w aparatach oddechowych, weszli do środka przez okno od strony ulicy, to samo, przez które policja ewakuowała wcześniej seniorkę.
– Tak naprawdę mało co było widać, bo dym praktycznie był wszędzie – powiedział GAZECIE jeden z uczestniczących w akcji strażaków.
Przedostali się okienkiem, pomiędzy kuchnią a korytarzem. Płomienie, dochodziły już coraz bliżej. Temperatura musiała być duża, bo w drzwiach prowadzących do przedpokoju popękały już szyby. Nie było więc na co czekać. Przez okno podali pierwszy prąd wody. Drugie uderzenie nastąpiło od klatki, ale dopiero po chwili, bo mieli duże problemy z wejściem do środka. Drzwi mało, że były solidne, to jeszcze zatarasowane przez buty oraz ubrania, zniesione tam wcześniej, prawdopodobnie przez 47-latka i oblane jakąś substancją.
– Wyglądało to tak, jakby tutaj rozpoczął się pożar – twierdzili strażacy. – Ściany i meble były spalone, a z sufitu spadał już tynk.
W środku mało co było widać. Nie mogli znaleźć także mężczyzny, który – według relacji matki – miał ciągle przebywać w mieszkaniu. Dopiero po chwili zauważyli, że to, co uważali za ścianę, było w rzeczywistości drzwiami. W dodatku mocno zabudowanymi, z klamką na linii kolan. Szybko je więc wyważyli. Panował tam chaos. Na szafkach roiło się od medykamentów, a na podłodze od powywracanych mebli. Za jedną z tych stert zauważyli mężczyznę. Leżał i jęczał. Miał poparzone ręce i nogi. Prawdopodobnie zranił się wcześniej, kiedy rozlewał ciecz w korytarzu, zanim schował się do pokoju. Jak okazało się później, doznał poparzeń drugiego stopnia. Na zewnątrz na noszach wynieśli go ratownicy, odwieziony został do szpitala. Jego życiu, jak powiedziała nam rzecznik policji, nie zagraża niebezpieczeństwo. Dzięki natychmiastowej i szybkiej reakcji policji nic się nie stało jego 76 – letniej matce, która niemal bez szwanku wyszła z tego zdarzenia. A mogło być znacznie gorzej, jeśli wziąć pod uwagę, że w środku znajdowały się butle.
W akcji, która trwała ponad dwie godziny, uczestniczyły trzy strażackie zastępy. Na nogi postawiono też służby policji. Jeden z funkcjonariuszy, którzy wynosili kobietę, trafił do szpitala. Skarżył się na duszności. Częściowo miał poparzoną twarz. Na szczęście nie było to nic poważnego. Wyszedł po udzieleniu pomocy.
47-latkowi za spowodowanie zagrożenia zdrowia i życia wielu osób, grozić nawet do 10 lat pozbawienia wolności. W grę mogą wchodzić też inne zarzuty. Na razie jednak badane są wszystkie okoliczności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *