Getting your Trinity Audio player ready...
|
Lokalni włodarze sprawują urzędy ze sporym mandatem miejscowych wyborców. Prezydent wygrał samorządowe wybory już w pierwszej turze, a i staroście nie brakuje zwolenników.
Znajomi seniorzy, niestety, akurat lewacy, jak by ich część społeczeństwa określiła, nie kryli zadowolenia, kiedy wśród kandydatów na radnych znaleźli nazwisko obecnego starosty. Ba, jakoś tak się złożyło, że spotkali go wtedy przypadkiem na ulicy i swoje poparcie dlań wyrazili publicznie. Nie omieszkali mi o tym powiedzieć, kiedy jeszcze samorządowa kampania trwała w najlepsze. Wiedziałam zatem, na kogo postawią. Choć już tego, że obejmie fotel starosty, znajomi nie zgadli. Ale uważają, że to była dobra decyzja. Na dodatek, również z ich nadania. Bo przecież przy urnie postawili krzyżyk na karcie do głosowania tak, jak planowali.
Wywiad ze starostą z początku roku na łamach „GS” pozwala przypuszczać, że choć młody wiekiem, podobnie jak starachowicki prezydent, ma świadomość swojej odpowiedzialności za powiat. Ba, mają obaj – starosta i prezydent. A że się ze sobą często kontaktują (patrz zaczepne pytanie dziennikarki), to tylko działa na plus, choć innego zdania są lokalni politycy PiS. Nic tak przecież nie niszczy, jak brak chęci wspólnego działania przy dużych projektach, typu gmina, powiat i państwo. Wiedząc, że starachowicki prezydent i starosta się wzajemnie wspierają, ryzyko złych działań i złych emocji jawi się mniejsze. A nawet niewielkie, jeśli doda się do tego niezłe relacje z niektórymi naszymi przedstawicielami w parlamencie. O takich – o czym także było na łamach „GS” – zapewniała posłanka, niedawna decydentka z wojewódzkiego szczebla. W czym zgodnie wtórowali jej lokalni włodarze. Takie właśnie drobne gesty życzliwego traktowania się nawzajem i próby wspólnego rozwiązywania problemów pozytywnie nastawiają ludzi do podejmowanych działań. Nie napiszę, że wszystkich mieszkańców powiatu, bo tak nie jest, czego dowodzi styczniowa konferencja prasowa z miejscowymi politykami. Niektórzy wolą utarczki, szukanie wrogów i piętnowanie zachowań politycznych przeciwników. Dlatego z wielką obawą przyglądam się trwającej kampanii na urząd prezydenta RP.
Generalnie rzecz biorąc, koncyliacyjnie nie jest. Choć akurat kobieta z koncyliacją się nie kryje. Z tego względu, jak i z babskiej solidarności, tzw. słaba płeć (choć już chyba nie tak znów słaba), mogłaby ją poprzeć. Niezależnie od miejsca zamieszkania, wykształcenia i stanu umysłu (rozumiem, że zawsze młody). Czy panowie też okażą się ludźmi z klasą? Trudno powiedzieć, jeśli dociera się do swojego elektoratu (bo nie do reszty wyborców) poprzez wywoływanie niezdrowych emocji. Chcąc rzeczywiście być prezydentem wszystkich Polaków, pozyskać ich głosy, wypada również do wszystkich przemawiać. Nie używając podniesionego głosu, nie wymachując szabelką i nie raniąc nikogo. To nie wojna, to rywalizacja o najwyższy urząd. Tyle że społeczeństwu polityczny spektakl z elementami thrillera może się podobać. Połowie na pewno. Aż nie do wiary, że dobrze się czują z ciągle podwyższoną adrenaliną. Że koncyliację mają za nic. Bo lepszy wydaje się bezinteresowny sprzeciw. Niezgoda na wszystko, cokolwiek zaproponuje polityczny przeciwnik.
Na szczeblu państwa, u samej góry, powołaliśmy niejedno gremium, by zabierało głos w sprawach najwyższej wagi. Tyle że te zespoły składają się wyłącznie z przedstawicieli świata biznesu czy nauki bliskich rządzącej opcji. A chciałabym, by przy prezydencie RP nie brakowało osób różnie myślących. Tylko wtedy będzie to urząd wszystkich Polaków.
Chcę wierzyć, że starachowicki prezydent i starachowicki starosta są otwarci na głosy z prawej i z lewej strony lokalnej sceny politycznej. Że w razie potrzeby zasiądą do okrągłego stołu, umownie nazywając wszelkie próby mediacji. Zawsze wtedy, gdy przed nimi pojawią się problemy, których jednym cięciem rozwiązać się nie da. Jeśli nie uda się im przekonać do swoich racji oponentów, niech próbują wypracowywać rozsądne kompromisy. Koncyliacja nie oznacza przegranej.