Getting your Trinity Audio player ready...
|
Trwało to blisko rok, ale udało się. Z pomocą parafian z Parszowa, ksiądz Emanuel Kolatorowicz, proboszcz parafii pod wezwaniem Zesłania Ducha Świętego, wyremontował tamtejszy kościół. Nikogo nie musiał wcale zachęcać. Ludzie przychodzi sami, ze zwykłej potrzeby serca…
Podobnie było też przed laty. Ze składek fabrykantów, hutników i górników z Parszowa i pobliskich Mostek zbudowano w 1837 roku murowaną kaplicę pod wezwaniem Aniołów Stróżów. Stoi ona do dziś w części wsi nazywanej dawniej Redzik. Wyróżnia ją oryginalna architektura, bo wzniesiona została w kształcie gwiazdy. Niegdyś odbywały się w niej nabożeństwa, odprawiane przez księży z Wąchocka. Ale Parszów to duża wieś (w końcu XIX wieku liczyła ponoć ponad 900 mieszkańców, obecnie ponad 1700), więc kaplica była zbyt ciasna, aby pomieścić wszystkich wiernych. Dlatego w latach 30 – tych XX wieku, tuż przy niej powstał drewniany kościół p.w. Zesłania Ducha Świętego. W jego ołtarzu głównym widnieje obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, natomiast na zachodniej ścianie prezbiterium obraz św. Barbary, patronki górników i hutników. Choć sama budowa świątyni trwała wyjątkowo krótko, bo w maju 1934 r. wmurowano kamień węgielny, a w grudniu dokonano już konsekracji, to droga do niej była o wiele dłuższa, o czym jest zresztą w księgach. Mieszkańcy dwukrotnie prosili o nią biskupa, chcieli odłączyć się od Wąchocka. Ten jednak dwa razy odmówił, ale – jak twierdzi ksiądz Emanuel Kolatorowicz – najwidoczniej Bóg dał taki dopust, że w międzyczasie przyszli tutaj hodurzy (od nazwiska bp. Franciszka Hodura – organizatora Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego w USA i Kościoła Polskokatolickiego w Polsce – przyp.red.). Wybudowali nawet własną kaplicę, bliżej lasu w stronę Skarżyska. I dopiero wtedy powstał prawdziwy rwetes, w końcu była to sekta.
– Na pewno łatwo nie było, skoro młody wikariusz oddelegowany tu do budowy kościoła ks. Józef Sołek z Wąchocka, po 3- 4 latach musiał odejść. Z pewnością hodurzy uprzykrzali mu życie. Wszędzie mieli swych popleczników. Czasem ksiądz nie mógł jechać nawet w stronę Skarżyska, bo tamta część należała już do polskokatolickiego kościoła– opowiada ksiądz proboszcz.
Nawet wtedy nie brakowało jednak ludzi dobrego serca, którzy chcieli pomagać. To oni wznieśli drewniany kościółek, a dziś kolejni wierni pomogli w jego odnowie. Sami zresztą poddali ten pomysł widząc, co dzieje się z drewnianą dzwonnicą.
– Powiedzieli: niech ksiądz idzie do jednego czy drugiego leśniczego, może da któryś drzewo – opowiada ksiądz proboszcz Kolatorowicz. – Dali obaj, i ten z Suchedniowa, i ten z Parszowa. Pocięliśmy deski, poprzybijaliśmy i jest jak nowa, tylko dach jest tu stary – dodaje proboszcz.
Wcześniej udało się też wymienić ławki w kościele.
– Były naprawdę fatalne. W momencie ludzie uzbierali pieniądze – przyznaje kapłan.
Podobnie było i teraz.
– Najpierw zrobiliśmy dach, później elewację, była cała zużyta – mówi proboszcz. – Deski miały ponad 70 lat. Ociepliliśmy kościół, a potem zakupiliśmy drewno. Wszystko dowożone było z tartaku w Skarżysku. Robili to parafianie własnym transportem, jeździli po kilka osób. Potem cięli je i konserwowali, a na koniec przybijali. Wszystko oczywiście bezinteresownie. Nikogo nie trzeba było zachęcać, ludzie przychodzili sami. Nieraz trzydzieści osób dziennie. Bywało, jak w zeszłym roku, że lało się im na głowę, a oni nadal pracowali z wielką ofiarnością. Zajęło nam to rok z pewnymi przerwami. Do samej wieży, ze względów bezpieczeństwa, zatrudniłem górali z Rabki. Pracowali tu trzy tygodnie, linami wciągali deski. Nie mieliśmy przecież żadnych dźwigów – mówi proboszcz.
W ciągu dwóch miesięcy wyremontowano także kaplicę Aniołów Stróżów, która była już w opłakanym stanie.
– Nie wyobrażałem sobie, jak to będzie – przyznaje ksiądz Kolatorowicz. – Ale Pan Bóg dał, że wszystko poszło wspaniale. – Teraz jest nawet kostka brukowa wokół kościoła. Wykonanie tych prac, łącznie z kaplicą, kosztowałoby nas ok. 60 tys. zł, wydaliśmy tylko 20 tys. zł, na same materiały. Resztę zrobili parafianie – mówi kapłan dodając, że ich ofiarność jest wyjątkowa.
– Jestem tu szósty rok i od samego początku się z nią spotykam – mówi proboszcz.
Przyznaje, że przyjeżdżając tu miał nieco mieszane uczucia, ale takich parafian życzyłby sobie każdy kapłan.
– Czasem nie mogę nawet odprawić mszy świętych, proszę wówczas o pomoc ojców z Wąchocka. Takie jest tu zapotrzebowanie… – mówi ksiądz Kolatorowicz.