ZDOBYŁ NAJWYŻSZY SZCZYT EUROPY, ALE NIE TYLKO!

Getting your Trinity Audio player ready...

Sebastian Staniszewski – wiceburmistrz Wąchocka stanął na szczycie Elbrusa, 5642 m nad poziomem morza, najwyższym szczycie Kaukazu i Europy. Wcześniej zdobył inny pięciotysięcznik, Kazbek, nazywany Lodowym Olbrzymem Gruzji. Góry to nie jedyna pasja wiceburmistrza, jest bowiem miłośnikiem kolarstwa i ma w tej dyscyplinie duże osiągnięcia w ogólnopolskich imprezach. O ostatniej podróży, pasji do gór i planach na wyprawy opowiedział GAZECIE.
– Skąd taki pomysł na taką wycieczkę? Dlaczego góry?
– Wyprawę w góry Kaukazu planowałem już od 20 lat! To nie jest tak, że ta idea pojawiła znikąd. Góry są bowiem w moim życiu od zawsze. Odkąd tata zabrał mnie w Bieszczady, a miałem wtedy 8 czy 9 lat, to zacząłem myśleć o górach jako o miejscu do spędzania wolnego czasu. Do początku tego wieku razem z moją żoną przede wszystkim wędrowaliśmy z plecakami po górach. Dopiero obowiązki rodzinno-służbowo-życiowe ograniczyły mnie głównie do eksploracji Gór Świętokrzyskich. Najłatwiej jest to zrobić przy pomocy roweru więc moja aktywność poszła w tym kierunku. Rower jest bardzo fajny, daje dużo adrenaliny i dużo przyjemności z użytkowania, ale wielodniowa wyprawa górska, to jest to, co naprawdę oczyszcza mózg.
– Czy Elbrus i Kazbek były jedynymi punktami wyprawy?
– Elbrus i Kazbek był tylko częścią wyprawy, bo wystartowaliśmy 1 lipca br. a wróciliśmy 24 lipca. Zanim dotarliśmy pod Kazbek, zrobiliśmy prawie 200 km trekkingu przez fantastyczne górskie regiony północno – wschodniej Gruzji: Tuszetię i Chewsuretię.
– Sam Pan po tych górach wędrował?
– Byliśmy we dwóch, z moim przyjacielem z czasów studiów – Radkiem, również zapalonym górskim wędrowcem. Na Kazbeku i Elbrusie nie korzystaliśmy z usług przewodników, choć co prawda początkowo rozważaliśmy taki wariant. Doszliśmy jednak do wniosku, że fajniej nam będzie zdobywać szczyty na naszych warunkach.
– Jak trzeba się przygotować fizycznie do takiej wyprawy?
– Myślę, że każdy, kto ma choć faktycznie odrobinę kondycji i jeżeli nie ma jakichś przeciwwskazań zdrowotnych, np. astmy, jest w stanie wejść latem na te szczyty. Cały czas staram się być aktywny fizycznie, głównie na rowerze. Podczas dwóch ostatnich zim byłem na szkoleniowych obozach górskich w Tatrach i Gorcach, przed świętami Bożego Narodzenia pojechałem w Tatry, a na przełomie maja i czerwca spędziłem tydzień w Górach Rodniańskich w Rumunii. Wszystko miało na celu optymalne przygotowanie do wyjazdu na Kaukaz.
– A sprzętowo?
– Oczywiście klasyczny sprzęt trekkingowy i zaopatrzenie na wielodniową wędrówkę miałem obowiązkowo. Potrzebny jest jeszcze sprzęt ochrony osobistej: kask, czekan, raki, uprząż czy lina – niezbędne na Kazbeku. Na Elbrusie natomiast można się obejść bez liny. Mówię oczywiście o wejściu z Azau, od południowej strony – tym najbardziej komercyjnym i łatwym technicznie szlaku. Drogi północna i południowo – wschodnia nie są mi bliżej znane, na pewno są dużo trudniejsze technicznie.
– Czym Kazbek mógł zaskoczyć?
– Kazbek cechuje się tym, że wejście na szczyt prowadzi przez relatywnie niebezpieczny lodowiec. Podczas wejścia aklimatyzacyjnego, już na samym początku lodowca, trafiliśmy na akcję ratunkową, w którą czynnie się włączyliśmy. Wyciągaliśmy z głębokiej na 6 – 7m szczeliny lodowca obywatela Litwy. Dosłownie 10 m od miejsca, w którym kończy się lodowiec, podczas zejścia ze szczytu załamał się pod nim most śnieżny! Człowiek zatrzymał się ze trzy metry niżej, na takim lodowym występie, który pogruchotał mu żebra. Na szczęście, poza tym nic mu się nie stało, ale już na samym początku lodowiec na Kazbeku pokazał nam swoje pazury.
– A Elbrus?
– Elbrus wydaje się być bardziej wyczerpujący fizycznie. Na wysokości 4000 m n.p.m. zaczyna się ściana, która wiedzie aż na 5200 m n.p.m. Jak schodziłem, to się zastanawiałem, jak ja tam w ogóle wlazłem. To wygląda praktycznie jak stok narciarski. Podejście cały czas ma nachylenie rzędu ponad 50 stopni i tak ponad kilometr pod górę. Nie jest trudny, ale potrafi wykończyć fizycznie.
– Czy był taki moment, że miał Pan ochotę zawrócić?
– Na Kazbeku był taki moment, kiedy zastanawialiśmy się, co zrobić. Prognozy pogody pokazywały świetną, bezchmurną pogodę. Kiedy wyruszyliśmy około godz. 3.00 nad ranem, pogoda była jeszcze w porządku. Po dojściu na lodowiec nadciągnął front. Pogoda była tragiczna – wiało około 100 km/h i padał śnieg. Przewodnik grupy, która była przed nami, podjął decyzję, że wracają. Gdy tylko to zobaczyliśmy, powiedzieliśmy sobie: idziemy dalej! Przez dłuższy kawałek, przy widoczności 20 metrów, szliśmy tylko we dwóch, więc nasuwały się pytania: czy jest ktoś przed nami? Nie ma? Ile do tego szczytu? W końcu dogoniliśmy trójkę Włochów, których poznaliśmy dzień wcześniej, później sześciu Rosjan. Wzajemnie się wymienialiśmy na prowadzeniu i w końcu zdobyliśmy szczyt! Mogliśmy zawrócić.
– Słyszymy, że świat jest coraz bardziej zanieczyszczony. Czy widać to było również na trasie wyprawy?
– Niestety, w popularnych miejscach jest brudno. O ile w Tuszetii, gdzie przez 10 dni nie spotkaliśmy żadnego turysty, nie widać tak tego problemu, to pod Kazbekiem przy bazie Meteo w zagłębieniu terenu jest jeden wielki śmietnik. Tam są tony śmieci. Jeśli coś przynieśliśmy, to co za problem znieść na dół? Po tygodniu w górach, z kilku kilogramów jedzenia pozostaje 1 czy 1,5 kg opakowań, które można zanieść do cywilizacji, zamiast zostawić w lesie lub pod kamieniem. Do szału doprowadzają mnie wyrzucane papiery po batonach, butelki, puszki. Nie rozumiem tych ludzi, którzy je wyrzucają.
– Co będzie dalej? Ma już Pan jakieś plany?
– Planów mam pełną głowę – tylko jak i kiedy mam to zrobić, tego nie wiem! Na pewno muszę wrócić do Gruzji – odwiedzić Swanetię. Na granicy czeczeńsko – rosyjsko – gruzińskiej czeka Tebulos. W Iranie jest Damawand i Alam Kuh. Ararat w Turcji i Aragast w Armenii. A gdzie Kirgistan… Na studiach miałem kiedyś plan podróży dookoła Morza Czarnego w 90 dni. Już było wszystko wyrysowane i nagle wybuchła wojna czeczeńska… I tak się odwlekało, odwlekało. Ale skoro od paru ładnych lat mówiłem sobie, że Kaukaz na mnie czeka i się doczekał…
– Do czego najbardziej przykłada Pan uwagę podczas wyboru celu podróży?
-Takim priorytetem jest dla mnie brak turystów. Fajnie jest wejść i zdobyć jakiś szczyt. Samotny albo a małej grupce trekking przez bezludne tereny, gdzie jest się zdanym na siebie – to jest to. Proszę sobie wyobrazić miejsce w górach Kaukazu położone na 3000 m n.p.m, gdzie rozbiliśmy sobie nocleg. Jakiś mały stawik, zachód słońca. Siedzimy sobie przed namiotem, a tu 100 metrów od namiotu przebiegają dwa wilki! Przecież to jest coś, czego do końca życia nie zapomnę! Popatrzyły sobie na nas i pewnie pomyślały: co za wariaci tutaj u nas siedzą?
– Ma Pan jakieś swoje ulubione góry?
– Bieszczady były i są moimi ulubionymi górami, ale rok temu zachwyciłem się granicznym pasmem Marmaroszy w Rumunii. Bardzo mocno bieszczadzkie, trochę wyższe i praktycznie bezludne. Przez cały tydzień pobytu nie spotkaliśmy tam żadnego turysty – tylko jednego pasterza i ukraińskiego pogranicznika. Wędrowaliśmy obecną granicą UE i NATO, wzdłuż dawnych granic II Rzeczypospolitej, napotykając po drodze na pozostałości starych znaków granicznych właśnie z tego okresu. Przeszliśmy przez górę Stóg, trójstyk ówczesnej granicy czechosłowacko – rumuńsko – polskiej i dotarliśmy do Hnitessy – najbardziej na południe położonego szczytu II Rzeczypospolitej. Wspaniałe miejsce. Ale od niedawna to masyw Kaukazu jest moim numerem jeden.
– Wyprawa była pewnie o wiele cięższa niż praca zawodowa, ale za to widoki miał Pan o wiele ładniejsze… Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *