Getting your Trinity Audio player ready...
|
Miały pracować i dobrze zarabiać a… straciły zatrudnienie tuż przed samymi świętami. Mowa o grupie byłych już pracownic Zakładu Konfekcyjnego „Galant”, które, rozgoryczone potraktowaniem ich przez pracodawcę, interweniowały w redakcji GAZETY.
Rozpoczęły pracę we wrześniu z zapewnieniem, że o zatrudnienie nie muszą się martwić, bowiem z powodzeniem wystarczy miejsc dla wszystkich. Perspektywa stabilnej pracy i wyższych zarobków spowodowały, że część szwaczek porzuciła dotychczasowe zawodowe zajęcia i zdecydowała się zasilić kadrę „Galanta”. Na początku spotkały się z dużą wyrozumiałością, pracodawca chwalił wyroby wychodzące spod igieł początkujących szwaczek, dając zrozumienie, że te dopiero uczą się fachu. Niestety, tuż przed świętami Bożego Narodzenia kobiety dowiedziały się, że ilość miejsc pracy znacznie się zmniejszy i zamiast dwóch brygad pracować będzie tylko jedna. Wcześniej zmieniono im także warunki umów.- Część z nas pracowała na umowy o pracę podpisane na dwa lata, część na umowach postażowych, które miały trwać trzy miesiące, a trwały tydzień. Reszta natomiast nie miała umów – opowiadają kobiety, które znalazły się w trudnej sytuacji.Pracodawca – jak twierdzą – kazał im podpisać oświadczenia, że same dobrowolnie rezygnują z pracy ze względów osobistych, na co większość się nie zgodziła.- Kiedy wychodziłyśmy z zakładu, szef zastukał w okno i kazał nam się wrócić. Powiedział, żebyśmy przyszły następnego dnia rano do pracy – relacjonują nam szwaczki.Przyszły, ale zamiast zająć stanowiska dostały… wypowiedzenia. Koniec końców, zatrudnienie w zakładzie konfekcyjnym straciło w sumie około 40 osób. Wersji przedstawionej przez interweniujące w GAZECIE kobiety nie potwierdza w pełni właściciel „Galanta”.- Fakt, że otwierając zakład uruchomiliśmy dwa zespoły produkcyjne. Okazało się jednak, że – pomimo zapewnień ze strony przyjmowanych pracownic – nie posiadają one odpowiednich kwalifikacji – tłumaczy szef firmy dodając, że zakład przez cztery miesiące dawał szansę wszystkim zatrudnionym przyuczenia się do zawodu.- W porównaniu do prosperującego zakładu w Końskich okazało się, że wydajność jest niewielka (około 60%). Koszty utrzymania zakładu są zbyt wysokie w stosunku do takiej wydajności, co przynosiło straty – wyjaśnia.Zdaniem właściciela zakładu, zwolnione szwaczki nie wykazywały się odpowiednimi chęciami i sumiennością podczas wykonywanej pracy.- Niestety, brak chęci do nauki oraz bardziej sumiennej pracy sprawiły, że w obliczu pogłębiających się strat musieliśmy wybrać najlepsze pracownice i stworzyć jeden zespół produkcyjny – tłumaczy pracodawca, mając nadzieję, iż stworzenie jednego zespołu złożonego z wyróżniających się umiejętnościami i zaangażowaniem pracownic sprawi, że wydajność pracy wzrośnie, a co za tym idzie, także i zarobki.- Zwolnione osoby czują się rozgoryczone, jednak zakład przez cztery miesiące dawał im szansę na podniesienie kwalifikacji, ponosząc ogromne koszty. Dłużej nie jest w stanie udźwignąć tego ciężaru – argumentuje właściciel.(Kas)