Aneta Dobroch to jedna z najbardziej rozpoznawalnych mistrzyń ceremonii świeckich w Polsce. Jej barwny styl i nietypowe podejście do prowadzenia uroczystości przyciągają uwagę. Od kilku lat prowadzi ceremonie w Starachowicach i współpracuje m.in. z domem pogrzebowym Arkadia. W naszym mieście świeckie ceremonie stają się coraz popularniejsze. W wywiadzie dla Gazety Starachowickiej opowiada o początkach swojej kariery, wyzwaniach oraz emocjach, które towarzyszą jej podczas uroczystości.
Gazeta Starachowicka: Często prowadzi Pani ceremonie w Starachowicach? Jak wygląda zapotrzebowanie na świeckie pogrzeby w naszym regionie?
Aneta Dobroch: Tak, bardzo często! Starachowice i Skarżysko-Kamienna to jedne z tych miast, w których bywam regularnie. Prowadzę tu wszystkie świeckie pogrzeby – Współpracuję m.in. z domem pogrzebowym Arkadia. Czasami mam po dwie uroczystości dziennie. Uśredniając, jestem tu przynajmniej trzy razy w miesiącu, co pokazuje, że w Starachowicach jest duże zapotrzebowanie na świeckie pożegnania.
GS: Świeckie pogrzeby nie zawsze są dobrze odbierane w naszej kulturze. Z jakimi reakcjami spotyka się Pani jako mistrzyni ceremonii?
AD: To prawda, niektórzy mają z tym problem, zwłaszcza w Polsce, gdzie tradycja katolicka jest głęboko zakorzeniona. Kiedy zaczynałam, świecki pogrzeb wydawał się wielu ludziom czymś nie na miejscu. Jednak udało mi się wprowadzić pewien powiew świeżości – rezygnuję z tradycyjnych czarnych strojów i togi, pojawiam się często w czerwonych butach, a muzyka jest spersonalizowana, co bardzo angażuje bliskich zmarłego. Taka forma pozwala bliskim wyrażać emocje, wspominać osobę zmarłą, celebrować jej życie. Wydaje mi się, że to właśnie te elementy sprawiają, że ludzie coraz bardziej akceptują świeckie ceremonie i doceniają indywidualne podejście do osoby zmarłej.
GS: Jak wyglądała Pani droga do tego zawodu? Co Panią skłoniło do pracy w ceremoniach pogrzebowych?
AD: Moja droga była dość nietypowa. Przez lata prowadziłam zakład pogrzebowy i poznałam branżę od podszewki. Kiedyś ktoś zasugerował, że mam predyspozycje do prowadzenia ceremonii, bo dawni mistrzowie ceremonii, których znał ten człowiek, bardzo często nie angażowali się emocjonalnie, a ich wygląd pozostawieł wiele do życzenia… Mój znajomy dostrzegł mój talent do tego zawodu! Pierwszy pogrzeb poprowadziłam w Sandomierzu i miałam tydzień na przygotowanie, a tak naprawdę informacje o zmarłym zebrałam w ciągu trzech ostatnich dni. Przygotowanie było nerwowe, ale wyszło wspaniale, zebrałam bardzo pozytywne opinie i wiedziałam już, że to właśnie chcę robić. Zostałam rzucona na głęboką wodę wiedziałam, że albo wypłynę, albo popłynę – wypłynęłam.
GS: I od tego momentu Pani kariera nabrała tempa?
AD: Dokładnie tak! Na początku prowadziłam ceremonie dla znajomych, ale później zaczęłam być rozpoznawana. Bardzo szybko zyskałam reputację osoby, która wprowadza nową jakość do tej branży. Przestałam ograniczać się do schematycznych ceremonii, do czarnych, ponurych strojów. Zaczęłam pracować na większą skalę, najpierw w regionie, później w całej Polsce, a dziś regularnie jestem zapraszana do różnych miast, także tutaj, do Starachowic.
GS: Powiedziała Pani, że wprowadziła Pani pewną rewolucję do tej branży. Jak to wygląda w praktyce?
AD: Dla mnie ważne jest, aby ceremonia odzwierciedlała osobowość zmarłego. To nie jest zwykłe pożegnanie – to celebracja jego życia. Często pojawiam się w sukienkach, czerwonych butach i dostosowuję całą oprawę wizualną do charakteru uroczystości. Na jednej z ceremonii w Łodzi żona zmarłego miała na sobie czerwone szpilki, co było swego rodzaju hołdem dla jego radosnego ducha. Uważam, że to podejście sprawia, że ludzie lepiej przeżywają stratę – widzą, że to wydarzenie jest przygotowane specjalnie dla nich i ich bliskiego.
GS: Co stanowi największe wyzwanie w Pani pracy?
AD: Przede wszystkim logistyka. Zdarza się, że w ciągu dnia jestem w kilku miastach. Wszystko jest dopracowane co do minuty – wiem, ile zajmuje mi przejazd do kolejnego miejsca, a czasem, w sytuacjach kryzysowych, jestem gotowa przeprowadzić ceremonię „z marszu”. Nie zdarzyło mi się jeszcze odwołać uroczystości, zawsze znajduję sposób, by być na czas.
GS: Wróćmy do Pani znaku rozpoznawczego – czerwonych butów. Skąd wziął się ten pomysł?
AD: Czerwone buty pojawiły się na początku mojej kariery, gdy jeszcze byłam niepewna siebie. Było to swego rodzaju wzmocnienie osobowości, podkreslenie odwagi, przełamanie standardów. Czerwony kolor stał się moim znakiem rozpoznawczym, a także sposobem na pokazanie, że świecka ceremonia nie musi być smutna i mroczna. Na początku spotkałam się z krytyką, ale to mnie tylko zmotywowało. Dziś to mój rozpoznawalny element, który pojawia się na każdej ceremonii.
GS: Jak przygotowuje się Pani do ceremonii?
AD: Przede wszystkim staram się zrozumieć emocje rodziny, poczuć ich bliskiego, by dobrze oddać charakter tej osoby. Większość szczegółów ustalam z rodziną na odległość – dzwonią, piszą e-maile, wypełniają krótkie ankiety. Proszę, by pisali, co serce im podpowiada. Informacje, które otrzymuję, są bardzo często poruszające i pozwalają mi stworzyć naprawdę ciepłą i osobistą uroczystość. Każdy z nas potrzebuje właśnie takiego podejścia, by przejść przez żałobę.
GS: Czy zauważa Pani, że podejście ludzi do świeckich ceremonii zmienia się na przestrzeni lat?
AD: Oczywiście. Kiedy zaczynałam, ludzie podchodzili do świeckich ceremonii z dystansem, często z nieufnością. Dziś coraz więcej osób docenia możliwość pożegnania w indywidualny sposób. Wiele osób zna mnie z wywiadów, śledzi moją działalność w mediach i wie, czego może się spodziewać. To sprawia, że ceremonie są bardziej przemyślane i emocjonalne, a ludzie czują się spokojniej w takich chwilach.
GS: Jak wygląda Pani życie osobiste przy tak intensywnej pracy?
AD: Powiedziałabym, że moje życie osobiste jest po prostu w trasie. Jestem gościem we własnym domu, a czasami żartuję, że mieszkam tam, gdzie akurat mam uroczystość. Czasem zdarza się, że zatrzymuję się na noc w miejscu, gdzie prowadzę ceremonię, albo wybieram nocleg tam, gdzie mam mniej więcej po drodze. Staram się jednak wykorzystać każdą chwilę. Kiedy jestem w Bieszczadach, „wyskakuję” na krótki spacer, a nad morzem staram się złapać moment na plaży. Jeśli mogę, planuję tak, żeby mieć chwilę na odpoczynek, ale czasem w trasie jestem bez przerwy.
GS: Znalazła Pani sposób na balans między pracą a wypoczynkiem?
AD: Teraz, po latach pracy, udało mi się to wypracować. Kiedy wiem, że mogę ,,wyłapać” chwilę wolnego, wyjeżdżam na tydzień w ciepłe kraje. Na przykład za chwilę lecę do Dubaju, a niedawno byłam w Turcji i na Fuerteventura, w Kenii. Oczywiście, telefony mam zawsze przy sobie, a wszystkie połączenia są przekierowane, głównie na moją mamę, która też zna mój grafik, zna trasy i wie, gdzie aktualnie jestem. Przez te lata wypracowałam system, który pozwala mi połączyć odpoczynek z pracą, choć nie jest to łatwe.
GS: Czy są momenty, w których pojawia się u Pani silne emocjonalne zaangażowanie?
AD: Tak, szczególnie przy ceremoniach dzieci. Jeden z pogrzebów, który najbardziej zapadł mi w pamięć, to uroczystość małej Tosi. Była niezwykle energiczna, uwielbiała przygody i Jacka Sparrowa, więc jej rodzice zdecydowali się na ceremonię z muzyką z „Piratów z Karaibów.” Tosia leżała w trumnie w swoich ulubionych pirackich spodenkach. Dominowała atmosfera jej dziecięcej radości, a rodzice, pełni pokory, cieszyli się każdym dniem jej życia, zamiast opłakiwać stratę. To była uroczystość, która mocno mnie poruszyła, a chłód małych rączek Tosi zapamiętam na zawsze.
GS: Zdarza się, że takie ceremonie pełne są szczególnych symboli?
AD: Tak, symbolika jest ważnym elementem mojej pracy. Staram się, by ceremonia odzwierciedlała to, co było bliskie zmarłemu, i sprawiała, że bliscy czują, że są połączeni z jego wspomnieniem. Nieraz są to projekcje multimedialne, ulubiona muzyka, czy też charakterystyczne elementy – np. czerwona sukienka czy czerwone buty, które sama noszę. Czasami rodzina organizuje wspomnieniowy pochówek, zwłaszcza jeśli nie mogą przeprowadzić ceremonii pogrzebowej z urną z prochami, tak jak w jednym przypadku w Rzeszowie. Wówczas stwarzamy symboliczne miejsce pamięci.
GS: Czy taka ceremonia wymaga przygotowania psychicznego?
AD: Zdecydowanie tak. Trzeba mieć nie tylko empatię, ale też zrozumienie dla ludzkiego bólu. Nie zawsze mogę spotkać się z rodziną osobiście, więc kontaktujemy się głównie telefonicznie, mailowo lub przez SMS. Często proszę rodzinę o spisanie wspomnień, co serce im podpowiada nie muszą być to formalności czy daty, ważniejsze są wspomnienia o tym, co naprawdę charakteryzowało zmarłego. Takie informacje pozwalają mi ułożyć biografię, która w pełni odda charakter zmarłego.
GS: Czy są w Pani pamięci ceremonie których Pani nigdy nie zapomni?
AD: Tych wyjątkowych ceremonii było wiele. Pamiętam pewną uroczystość, która wyglądała bardziej jak radosne pożegnanie niż smutny pogrzeb – odbyła się na cześć Majeczki, która uwielbiała życie i Króla Lwa. Mieliśmy balony w kształcie zwierząt z filmu, były psy, które kochała, a także toast prosecco, co było niespotykane w tej branży. Inna ceremonia, którą prowadziliśmy w Rzeszowie, miała charakter wspomnieniowy, bo prochy spoczywały już w Gdyni. To była uroczystość pełna wspomnień, a rodzina zmarłej stworzyła dla niej piękne, symboliczne miejsce pamięci.
GS: Wiele z tych ceremonii brzmi bardzo osobliwie. W jaki sposób udaje się Pani wyważyć balans między smutkiem a celebracją życia?
AD: Myślę, że kluczem jest zrozumienie potrzeb rodziny i atmosfery, jaką chcą stworzyć. Każda ceremonia jest inna, zależna od indywidualnych preferencji i osobowości osoby, którą żegnamy. Czasem jest to bardzo radosna uroczystość, a czasem pełna zadumy i spokoju. Jedno jest pewne – nie wyobrażam sobie, żebym poprowadziła pogrzeb w tonie patetycznym, smutnym. Moja praca jest moją pasją, jestem osobą mega pozytywną i staram się dzielić pozytywną energią, by bliscy osoby zmarłej mogli choć na chwilę zapomnieć o bólu.