Getting your Trinity Audio player ready...
|
Agnieszka D., mieszka w Starachowicach, podawała się za lekarza i… żerowała na ludzkim współczuciu i dobrym sercu. Trzy kobiety oszukała na blisko 50 tysięcy złotych, a poszkodowanych może być dużo więcej.
Informację o starachowiczance podającej się za onkologa i wyłudzającej pieniądze przekazała GAZECIE jedna z poszkodowanych. Pani Justyna, mieszkanka Pińczowa poznała się z Agnieszką D. i przez pewien czas były w dość bliskich relacjach.- Agnieszkę D. poznałam pod koniec stycznia 2016 r. przez Internet. Spotkałyśmy się dwa razy. Przez cały ten czas żyłam w przekonaniu, że jest lekarzem onkologiem i że posiada jeszcze drugą specjalizację z psychiatrii. Mówiła bowiem, że pracuje w Świętokrzyskim Centrum Onkologii w Kielcach, posługiwała się językiem medycznym. Często powtarzała, że ma koleżankę na wysokim stanowisku w województwie i dzięki tej znajomości jest w stanie załatwić mi pracę w szkolnictwie – relacjonuje nam pani Justyna.Początkowo znajomość kobiet nie budziła żadnych zastrzeżeń. Agnieszka D. doradzała w sprawach medycznych pani Justynie.- Opowiedziałam Agnieszce, że zmagam się z chorobą autoimmunologiczną. Aga stwierdziła, że mam słaby układ odpornościowy i że położy mnie na dwa tygodnie w szpitalu, w którym pracuje i zrobi mi dokładne badania. Wstępnie stwierdziła, że mogę mieć gronkowca złocistego i tocznia. Mówiła, że rzadko kiedy myli się w swoich diagnozach i już zwołała konsylium. Do szpitala jednak nie trafiłam, ponieważ Agnieszka niespodziewanie zerwała ze mną kontakt. Po około pół roku przypadkowo natrafiłam na jej profil na portalu społecznościowym i wysłałam jej wiadomość. Wznowiłyśmy kontakt – relacjonuje kobieta.Agnieszka D. zaczęła wówczas opowiadać o swoich problemach i prosić o pożyczenie pieniędzy. Taka sytuacja miała miejsce trzykrotnie, za każdym razem miały być to pieniądze na inny cel. Dla uwiarygodnienia swoich historii przytaczała różne wydarzenia, które, jak się później okazało, prawie wszystkie wymyśliła. Pani Justyna jednak początkowo wierzyła w słowa swojej znajomej.- Pod koniec listopada 2016 roku po raz pierwszy pożyczyłam Agnieszce pieniądze. Powiedziała mi, że pod wpływem alkoholu potrąciła rowerzystkę i musiała zapłacić jej wysokie odszkodowanie. Dodała, że brakuje jej tysiąc złotych na opłaty sądowe. Mówiła jeszcze, że nie dostała wypłaty ze szpitala. 29 listopada przelałam jej na konto bankowe pieniądze, miała je zwrócić do 10 grudnia. Opowiadała też, że ordynator zaproponował jej kolację ze śniadaniem, a gdy odmówiła, to uwziął się na nią i nie dostała wypłaty na czas. Powiedziała, że umówiła w Krakowie zabieg na kolano córki, który będzie kosztował 2 tys. złotych. Zlitowałam się i obiecałam, że pożyczę jej jeszcze te pieniądze. Przekazałam je 16 grudnia 2016 roku. Napisała mi ręcznie oświadczenie, że 3000 złotych plus prowizję na poczet dokonanego przelewu odda mi do końca stycznia 2017 roku. Zdjęcie oświadczenia wysłała mi przez internet. 11 stycznia 2017 roku po raz trzeci pożyczyłam jej pieniądze, tym razem tysiąc złotych. Potrzebowała ich na ostatnią ratę opłat sądowych za spowodowany wypadek. Powiedziała, że ma stan depresyjny, że już wszystko spieniężyła, wystawiła mieszkanie na sprzedaż, a auto poszło prawie za darmo, a jak nie zapłaci tych pieniędzy, to za chwilę będzie albo za kratkami, albo w Morawicy. Żaliła się, że sięgnęła dna, że jeszcze nigdy nie była w tak rozpaczliwej sytuacji i że najlepiej byłoby by umarła – relacjonuje GAZECIE pani Justyna.Oczywiście, na wszystkie pożyczone pieniądze napisały aneks do wcześniejszego oświadczenia, ale podpisanego już nie dała.- Miała mi oddać w sumie 4200 zł do ostatniego lutego 2017 r. Umówiłyśmy się, że ja pójdę na pocztę i wyślę jej ten tysiąc złotych i listownie aneksowane oświadczenie. A ona cały czas wymyślała różne powody i opóźniała odesłanie pisma – relacjonuje mieszkanka Pińczowa.Cierpliwość pani Justyny się wreszcie skończyła i postanowiła podjąć kroki prawne, zawiadomiła też policję o zastraszaniu, ponieważ – jak twierdzi – Agnieszka D. wysyłała jej sms-y z pogróżkami.- Dopiero, jak Agnieszka nie odesłała mi podpisanego oświadczenia z aneksem to oprzytomniałam, że były to wyłudzenia. Dowiedziałam się w szpitalu, że nigdy taka osoba tam nie pracowała. Wmawiała mi, że ma raka z przerzutami. Mimo to, domagałam się zwrotu długu, a ona zaczęła mnie zastraszać. Prawniczka doradziła mi, żebym wysłała jej listem poleconym za zwrotnym potwierdzeniem odbioru przedsądowe wezwanie do zapłaty. Jeżeli w ciągi 7 dni od otrzymania pisma nie otrzymam zwrotu długu, to miałam złożyć do sądu pozew o nakaz zapłaty. Tak zrobiłam rano 27 lutego i tego samego dnia wieczorem otrzymałam od Agnieszki sms-a, że w związku z upływającym terminem zwrotu pożyczonych pieniędzy prosi o uwzględnienie 14-dniowej zwłoki w zwrocie pożyczki. Jednocześnie w związku z informacją, że zamierzam wystąpić na drogę sądową nadal podtrzymuje, że nie uchyla się od zwrotu gotówki. Ja napisałam, że do 8 marca chcę pieniądze wraz z odsetkami. Nie zwróciła mi ani grosza i 9 marca złożyłam do sądu pozew o nakaz zapłaty. Obecnie czekam na wezwanie na rozprawę sądową – dodaje pani Justyna.Liczne kłamstwa, osaczanie i kolejni poszkodowaniOkazuje się, że działaniami Agnieszki D. poszkodowane są inne osoby. Po publikacji ogłoszeń pani Justyny z Pińczowa zaczęły się do niej zgłaszać inne poszkodowane kobiety.W 2014 r. Agnieszka D. wynajęła mieszkanie i właśnie wtedy pojawiła się w Starachowicach. Prawdopodobnie pochodzi z Inowrocławia, a przez pewien czas mieszkała także w Krakowie. Nieoficjalnie udało nam się dowiedzieć, że przyjechała do naszego miasta, aby zamieszkać z poznaną kobietą. Obie panie wynajęły mieszkanie i początkowo wszystko było w porządku.- Panią Agnieszkę poznałam w momencie, gdy wynajmowałam mieszkanie. Zgłosiła się do mnie z ogłoszenia. Powiedziała mi jeszcze, że studiowała w Krakowie, a ja wcześniej przez 10 lat wynajmowałam mieszkanie mężczyźnie z Krakowa i miałam miłe doświadczenia. Pomyślałam, że nie będzie żadnego problemu, tym bardziej że pani Agnieszka przedstawiła się jako lekarz pracujący na kontrakcie w szpitalu wojskowym w Krakowie. Umowę najmu podpisaliśmy 1 sierpnia 2014 roku. Wiem, że zamieszkała w moim mieszkaniu z kobietą i przez ponad rok wszystko było w porządku, czynsz wpływał regularnie. Problemy zaczęły się kiedy obie kobiety się rozstały i pierwsze zaległości pojawiły się w grudniu 2015 roku, a już od lutego 2016 roku wpłat za czynsz nie było – mówi GAZECIE pani Beata, która wynajmowała mieszkanie Agnieszce D.Do właścicielki mieszkania zaczęły jednak dochodzić niepokojące głosy o tym, co dzieje się w jej mieszkaniu. Kiedy zdecydowała się wymówić wynajem Agnieszce D., pojawiły się kłopoty, a do dzisiaj nie odzyskała części pieniędzy za wynajem.- Do tego wszystkiego zgłaszali się do mnie sąsiedzi, że w moim mieszkaniu pojawiły się jakieś nowe osoby i panuje zamieszanie. W tym czasie w mojej piwnicy również doszło do pożaru i mogę się domyślać, że to też miało związek z panią Agnieszką. Nie mogłam nigdy zastać jej w domu, a kiedy w końcu pod koniec marca 2016 r. ją zastałam, dałam jej wypowiedzenie najmu i wyprowadzenia się w ciągu miesiąca. Mieszkanie opuściła 30 kwietnia, choć były problemy z oddaniem kluczy. Złożyłam sprawę do sądu o zapłatę zaległego czynszu wraz z odsetkami i pani Agnieszka musi mi oddać w tej chwili 3 tys. zł plus koszty sądowe i odsetki. Sprawa trafiła do komornika, który jednak nic nie może wskórać i sprawa od wielu miesięcy jest w martwym punkcie. Z tego co wiem, w obecnym mieszkaniu również nie płaci czynszu i musi je opuścić do końca maja. Boję się, że wyjedzie i przepadnie jak kamień w wodę – dodaje pani Beata.Okazało się również, że w tym samym czasie zaprzyjaźniła się z jedną z sąsiadek z bloku, w którym wynajmowała mieszkanie. Początkowo tak jak i w innych przypadkach nic nie było podejrzane. Później jednak Agnieszka D. oszukała córkę swojej sąsiadki.- To była sąsiadka mojej mamy. Poznały się, gdy przyszła do mojej mamy pożyczyć termometr, potem znowu jakąś drobnostkę i w końcu 50 zł, które oddała. Podawała się za lekarza, mówiła że przyjechała z Krakowa, a chwilowo jest na zwolnieniu lekarskim. Wszystkie te historie potwierdzała również jej córka. W pewnym momencie zaczęła systematycznie przychodzić do mojej mamy, sprawiała dobre wrażenie i można powiedzieć, że się nawet zaprzyjaźniły. U mojej mamy spotykała się także z moją siostrą i na całej rodzinie zrobiła naprawdę bardzo pozytywne wrażenie. Doszło nawet do tego, że zaczęła doradzać mojej mamie w sprawach medycznych. Nigdy nie wypisała jej żadnej recepty, ale wtedy nikt nie przypuszczał, że to wszystko może być kłamstwem. Moja mama w rozmowie ze mną bardzo często mówiła Agnieszka to, Agnieszka tamto, bardzo się polubiły – przypomina pani Katarzyna, z której mamą zaznajomiła się Agnieszka D.Po jakimś czasie doszło do spotkania córki sąsiadki z Agnieszką D. Rzekoma pani doktor od razu starała się dowiedzieć jak najwięcej o córce swojej sąsiadki, która mieszka na stałe w Warszawie i Agnieszka D…. wprosiła się do kobiety. Wtedy zaczął się dramat pani Katarzyny, która do dzisiaj wspomina tę historię drżącym głosem. Nie chodziło nawet o samo oszustwo, ale sposób, w jaki do niego doszło.- Kiedyś odwiedziłam mamę i wtedy osobiście poznałam Agnieszkę. Zaczęłyśmy rozmawiać, a ona zaczęła mnie wypytywać czym się zajmuję, czy mieszkam z kimś, czy sama itd. Zapytała czy może na kilka dni razem z córką przyjechać do mnie do Warszawy. Zgodziłam się głównie z wdzięczności, że pomagała mojej mamie. Któregoś dnia podczas pobytu u mnie powiedziała, że jej bardzo dobry przyjaciel miał wypadek za granicą, chyba w Belgii, i natychmiast potrzebuje pieniędzy. Powiedziała, że akurat nie ma pieniędzy i musi coś zrobić, bo to jest sprawa na już. Nie potrafię tego wytłumaczyć dlaczego to zrobiłam, bo wydaje mi się, ze jestem w miarę rozsądną osobą, a dałam się w to wciągnąć. W kilku ratach dałam jej w sumie 38 tys. zł i… zaczął się mój horror. Agnieszka cały czas u mnie była, a ja bałam się własnego cienia, ona zaczęła mnie osaczać, kontrolowała mnie na każdym kroku. Nie jestem w stanie wytłumaczyć dlaczego i w jaki sposób do tego doszło, ale nie byłam w stanie wykonać żadnego ruchu czy podjąć decyzji. Nawet jak dzwoniła moja mama, to ona odbierała telefon i mówiła, że nie mogę akurat rozmawiać. Po miesiącu wyrzuciłam ją siłą, pomogła mi trochę koleżanka, której powiedziałam o całej sytuacji – opowiada historię niczym z horroru oszukana pani Katarzyna.Kobieta po tamtych traumatycznych wydarzeniach otrzymała pomoc rodziny, a sprawa trafiła do sądu. Mimo korzystnego wyroku, nadal nie jest jednak rozwiązana do końca.- Po tamtych wydarzeniach od razu wsiadłam w samochód, pojechałam do domu i o wszystkim powiedziałem rodzinie. Szwagier poszedł po Agnieszkę, bo ona też już wróciła do Starachowic i przyprowadził ją do mieszkania mamy. Kazaliśmy jej w obecności świadków podpisać umowę w sprawie pożyczonych pieniędzy. Bez problemu ją podpisała, ale u notariusza wyszła z gabinetu. Zgłosiłam sprawę na policję i do prokuratury. W maju 2016 r. zapadł wyrok i sąd nakazał Agnieszce zwrot pożyczonych pieniędzy. Zobowiązała się, że do czerwca 2016 r. odda wszystkie. Oczywiście ich nie oddała. Po kolejnej rozprawie sąd nakazał jej spłacać po 500 złotych miesięcznie i jedynie spłaciła 4 raty. W marcu i kwietniu rat już nie płaciła – dodaje pani Katarzyna.Kiedy poszkodowane kobiety zaczęły się bardziej interesować życiem Agnieszki D. okazało się, że ma znacznie więcej na sumieniu. Kobieta jest bezwzględna w swoich działaniach, oszukała nawet rodziców w szkole, do której chodziła jej córka. Agnieszka D. była prawdopodobnie przewodniczącą Rady Rodziców w Szkole Podstawowej nr 10 w Starachowicach i zabrała pieniądze przeznaczone na zakup mundurków szkolnych. Podobno chodziło o znaczną sumę pieniędzy. Tamta sprawa jest już wyjaśniona, bowiem pieniądze zwróciła. Prawdopodobnie pożyczonymi od pani Katarzyny, którą oszukała na blisko 40 tysięcy złotych.To z pewnością nie koniec sprawy, bowiem na apel pani Justyny z Pińczowa odpowiedziała jeszcze jedna kobieta, którą Agnieszka D. chciała oszukać. Nie udało się, ponieważ mieszkanka Starachowic zorientowała się, co tak naprawdę jest grane. Analizując te przypadki można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że osób poszkodowanych jest jeszcze więcej. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się również, że sprawą osobiście zainteresował się Świętokrzyski Komendant Wojewódzki Policji w Kielcach.(mp)