AUTOSTOPEM SIĘGAJĄC MARZEŃ

Getting your Trinity Audio player ready...

Nie potrzeba milionów, żeby podróżować po świecie. Wystarczy wielka pasja, odwaga i konsekwencja. – Magia autostopu polega na tym, że rządzi nim przypadek. Podróż jest tym bardziej ekscytująca im więcej niespodziewanych sytuacji przytrafi się po drodze. To czas nawiązywania kontaktów z ludźmi i nabywania doświadczenia w poznawaniu obcych krajów na własną rękę – mówi Paweł Waglewski, 26-letni starachowiczanin. Autostopem w miesiąc przejechał z Polski do Turcji.
Przygoda życia
Paweł Waglewski po skończeniu liceum wyjechał do Florencji we Włoszech, gdzie studiował ekonomię. Zakończył edukację w połowie kwietnia br. i postanowił wrócić do kraju.
– Miałem wybór, albo iść do pracy, albo sobie gdzieś pojechać – mówi z uśmiechem Paweł.
Swoją przygodę rozpoczął 24 czerwca br. Zabrał ze sobą tylko plecak i namiot. Postanowił podróżować tylko autostopem, polegając na ludzkiej życzliwości.
– Pewnego dnia, siedząc ze znajomymi zadałem sobie pytanie, „co tutaj robić?” i stwierdziłem, że fajnie byłoby gdzieś pojechać i coś zobaczyć. Poszedłem do domu, spakowałem się i udałem się do babci. Tam rano dopakowałem plecak. Zostawiłem wszystkie pieniądze, bo chciałem zobaczyć jak żyje się bez środków do życia i wyruszyłem licząc na ludzką życzliwość. Z Kieleckiej zabrała mnie moja dziewczyna i podwiozła do Wąchocka. Tam łapałem pierwszego stopa – opowiada Paweł.
– Wszystko w mojej głowie zrodziło się dużo wcześniej, ale nigdy nie było czasu na realizację moich marzeń. Docelowo planowałem dojechać do Istambułu i odwiedzić swoich znajomych. To największe i najludniejsze miasto w Turcji. Umówiłem się z nimi dopiero 15 lipca, a że wyjechałem pod koniec czerwca postanowiłem ten czas wykorzystać na zwiedzanie ciekawych miejsc po drodze. Nie wyznaczałem trasy, wybrałem tylko ogólny kierunek. Pozwalałem wydarzeniom po prostu się wydarzyć, a drodze prowadzić poprzez nowe miejsca, kraje i przygody – mówi Paweł.
Niespełna 20 minut wystarczyło na złapanie pierwszego „stopa”. Z kierowcą, który się zatrzymał, dojechał pod Kraków.
– I, co ciekawe, był to Turek – roześmiał się. – A ja przecież jechałem do Turcji. Kierował się w stronę Krakowa, więc się z nim zabrałem i stwierdziłem, że skoro już tam jestem, to wypada odwiedzić Zakopane. Na Zakopiance zatrzymał się pan, który jechał do Nowego Targu. Ale był na tyle uprzejmy, że stwierdził, że zawiezie mnie do samego Zakopanego. Na miejscu byłem o 22.00, rozłożyłem namiot i położyłem się spać. O świcie postanowiłem wyruszyć w góry. Jednak z plecakiem byłoby mi ciężko, więc odwiedziłem znajomą mojej mamy z Kuźnic i zostawiłem u niej swoje rzeczy – wspomina chłopak.
Po powrocie ze spaceru znajomi zaproponowali mu, by został u nich na noc i dopiero rano wyruszył dalej.
…przez Słowację
– Zostałem – uśmiecha się. – Obejrzeliśmy mecz i położyłem się spać. Rano poszedłem za zachód na Chochołów, przedostałem się na Słowację i postanowiłem złapać „stopa” do Bojnic, chciałem zobaczyć tamtejszy zamek. Zatrzymał się samochód, w nim dwóch chłopaków z dziewczyną. Powiedzieli, że jadą do miasta, gdzie odbędzie się festiwal, na którym oni będą grać. I dodali, że zamek będzie stał zawsze, a fajnie by było jakbym pojechał z nimi. I tak zrobiłem…
Wejście na festiwal było płatne, ale że Paweł przyjechał z muzykami, za nic nie musiał płacić.
– Siedzieliśmy tam przy namiotach, ludzie grali na gitarach, inni tańczyli boso, kolejni sprzedawali swoje wyroby – wymienia. – Festiwal zaczynał się w czwartek. Ci muzycy, z którymi przyjechałem chcieli żebym został z nimi aż do poniedziałku, ale nie mogłem sobie na to pozwolić. Miałem swój cel, a to dopiero była Słowacja. Zostałem tylko na noc i w piątek rano ruszyłem dalej – mówi starachowiczanin.
Podążał w stronę Węgier. Złapał kolejny transport i dostał się do miejscowości Tata, gdzie spędził dwie noce u przyjaciół. Z nimi zabrał się do Budapesztu.
– Nie planowałem zostawać na noc w miastach, bo to zawsze trudniej. Nie ma gdzie rozbić namiotu. Postanowiłem, że pójdę nad Balaton. Dostałem się na obrzeża, napisałem kartkę „Balaton” i już po minucie zatrzymał się samochód. Był to chłopak z dziewczyną. Z nimi dojechałem do celu.
Rozbił namiot w dyskretnym miejscu i przeczekał w nim do rana.
– W nocy bardzo padało, rano też był spory deszcz, więc postanowiłem, że nie ma sensu zostawać tu dłużej. Spakowałem się i stwierdziłem, że teraz dojadę do Chorwacji. Dotarłem do Bośni i Hercegowiny. Chciałem znaleźć się w Sarajewie, lecz chłopak, który mnie wiózł powiedział, że dla niego najładniejszym miastem jest Banja Luka. Stwierdziłem, że skoro tak mówi i tam jedzie, to warto je zobaczyć. Wysiadłem w centrum. Spacerując spotkałem trzech chłopaków. Okazali się bardzo przyjaźni, a jeden z nich zaproponował mi nocleg – mówi z uśmiechem chłopak.
Ludzka życzliwość
Z Banja Luki podążał na południe, by dotrzeć do Sarajewa.
– Zatrzymało się dwóch chłopaków z Niemiec. Podróżowali starym volkswagenem. W sumie spędziłem z nimi trzy dni. Razem pojechaliśmy do Sarajewa, dalej na Mostar, a stamtąd udaliśmy się do Međugorje (Medziugorie). Później pojechaliśmy nad Wodospad Kravica. To miejsce podobało mi się chyba najbardziej – wspomina Paweł.
Po chwili odpoczynku, postanowili pojechać do Chorwacji.
– Moi towarzysze chcieli dojechać do Czarnogóry, do miejscowości Kotor, ale że ja bardzo chciałem zobaczyć Dubrovnik, specjalnie dla mnie zrobili tam przystanek – śmieje się. – Poczekali aż pozwiedzam wszystko i ruszyliśmy dalej.
Dotarli do Czarnogóry. Wieczorem postanowili się zrelaksować oglądając mecz, potem był festiwal i okazja do posłuchania dobrej muzyki. Rano starachowiczanin pożegnał się z chłopakami i ruszył przed siebie.
– Pomyślałem, że pojadę do stolicy Czarnogóry i pozwiedzam trochę. Po drodze wstąpiłem do miejscowości Budva. Chciałem trochę popływać i odpocząć.
– Przez całą moją podróż miałem tylko jedną nieprzyjemną sytuację z kierowcą, z którym jechałem. Był to pan, który jak się później okazało, nie mówił ani po angielsku, ani po niemiecku, po włosku też nie, tylko po serbsku. Powiedziałem mu do jakiej miejscowości chcę dojechać. Zrozumiałem, że on też tam jedzie. Przejechał 2 kilometry i zaczął pokazywać, że mam mu zapłacić za podróż 5 euro. Próbowałem mu przetłumaczyć, że podróżuję bez pieniędzy, ale on cały czas wołał to pięć euro. Dopiero jak pokazałem, że w moim portfelu jest pusto, zatrzymał auto i kazał wysiąść. Na kolejnego „stopa” czekałem 10 minut. Dojechałem do gór i tam rozbiłem namiot. Rano z kolejnym kierowcą zabrałem się do Podgoricy. Pierwsze co zrobiłem, to poszedłem nad rzekę, by się wykąpać i zrobić sobie pranie – mówi Paweł.
Kolejnym przystankiem miała być Albania.
– Chciałem dotrzeć do Tirany. Gdy łapałem kolejny transport zatrzymał się chłopak, dyrektor albańskiej telewizji. Powiedział, że zabiorę się z nim do stolicy. Rozmawialiśmy całą drogę. Opowiedziałem mu kim jestem i jaki mam cel. Spodobało mu się to co robię. Gdy dojechaliśmy do miasta, zatrzymał auto i gdzieś poszedł. Wrócił z torbami jedzenia dla mnie. Bardzo się ucieszyłem. Załatwił mi też nocleg. Swój namiot mogłem rozbić zaledwie 100 metrów od Pałacu Prezydenckiego zupełnie legalnie – śmieje się.
Kolejnym celem podróżnika ze Starachowic było dotrzeć do Macedonii, do Ochrydy.
– Udało mi się. Dojechałem tam. Na miejscu poznałem grupę sympatycznych ludzi. Spędziłem z nimi trochę czasu. Było naprawdę miło. Kolejnego dnia podążałem w dół Macedonii. Było bardzo gorąco, aż 44 stopnie Celsjusza. Różne myśli człowiekowi przychodzą do głowy. Myślałem sobie wtedy; „gdybym miał pieniądze, to napiłbym się coca coli”, a potem: „bardziej wolałbym teraz zjeść loda”. Idę, myślę o tych rzeczach i po pięciu minutach zatrzymało się obok mnie auto i chłopak, który w nim był dał mi loda – mówi Paweł. – Zapytał, gdzie idę i zaproponował, że te parę kilometrów może mnie podwieźć. Wysiadłem niedaleko kościoła i postanowiłem do niego wejść. Tam spotkałem mężczyznę. Zobaczył, że jestem turystą, zapytał czy nie jestem głodny, a że dopiero co zjadłem odpowiedziałem, że nie. On na to: „to jak nie jesteś głodny, to może chcesz się czegoś napić” i dał mi coca colę – zaśmiał się starachowiczanin. – Wszystko to, o czym marzyłem, gdy byłem spragniony dostałem – dodał.
Również w Grecji spędził kilka dni.
– Dojechałem do Saloników. Tam poznałem grupę Brazylijczyków. Wspólnie oglądaliśmy mecz Brazylia – Niemcy. Wiadomo potem jaki był wynik. Nie sądziłem, że będą to aż tak przeżywać. Jeden chłopak zdjął koszulkę z nerwów i gdzieś pobiegł, inni płakali. Coś nieprawdopodobnego – opowiada chłopak. – W mieście nie miałem jak rozbić namiotu, więc spałem pod żywopłotem. Rano poszedłem na plażę, po drodze dopadł mnie głód. Zobaczyłem pole z arbuzami. Zerwałem jednego, a że nie miałem możliwości zabrania go ze sobą, to siedziałem przy nim dwie godziny i jadłem. Dotarłem na plażę, rozbiłem namiot zaraz przy wodzie i poszedłem spać – wspomina starachowiczanin.
Cel osiągnięty
Podczas podróży do Turcji okazało się, że potrzebne są Pawłowi pieniądze na załatwienie wizy, a że chłopak nie miał nawet grosza, jego wyprawa w pewnej chwili stanęła pod znakiem zapytania.
– Potrzebowałem 25 euro. Poprosiłem więc brata, aby przelał mi te pieniądze na konto. Zrobił to, ale dołożył coś od siebie i okazało, że oprócz pieniędzy na wizę, mam jeszcze coś na życie, mogłem pozwolić sobie na dużo więcej niż do tej pory. Ale bez nich było lepiej – stwierdził.
Łapiąc kolejnego „stopa” miał na tyle szczęścia, że osoby, które się zatrzymały jechały prosto do Istambułu.
– Dojechałem z nimi na miejsce. Odebrał mnie mój kolega i poszliśmy do niego. Kolejnego dnia dojechał do nas drugi znajomy z Włoch. Dużo zwiedzałem, największe wrażenie zrobił na mnie ogromny wiszący most nad Bosforem i meczety.
Najwspanialsze w całej wyprawie nie było tylko samo zwiedzanie, chodź nierzadko ze zdumieniem autostopowicz nie mógł uwierzyć własnym oczom, lecz możliwość poznawania osób, którzy chętnie mu pomagali.
– Nie sądziłem, że spotkam tak wielu ludzi dobrej woli. Od niektórych dostawałem jedzenie, inni proponowali nocleg, a kolejni nadkładali drogi, tylko po to, żebym dotarł do bliżej założonego celu – mówi.
Do Polski wrócił TIR-em. Z jednym kierowcą jechał trzy dni.
– Powrót okazał się bardzo szybki. Ta podróż zapadnie w mojej pamięci na całe życie – podsumował Paweł.
Jego pragnieniem są kolejne podróże. Tym razem planuje wspólnie ze swoją dziewczyną Moniką dotrzeć do Hiszpanii. Czy im się uda? Trzymamy kciuki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *