BIEGNĄ TAM, SKĄD UCIEKAJĄ INNI…

Getting your Trinity Audio player ready...

– Mamo, mamo, a jak dorosnę zostanę strażakiem! – to zdanie z ust wielu chłopców pada niejednokrotnie. Oglądając telewizję, filmy, czy będąc naocznym świadkiem akcji ratowniczo – gaśniczych ze strachem i podziwem patrzą na tych rosłych mężczyzn, którzy z poświęceniem przystępują do pracy. Ilu z tych chłopców zostaje strażakami? Część pewnie w przyszłości założy mundur i złoży przysięgę. Inni, uświadamiając sobie ryzyko, wybierze inny zawód.
Moim przewodnikiem po tajnikach zawodu jest mł. bryg. inż. Marcin Nyga, oficer prasowy Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Starachowicach, który od 22 lat pełni służbę strażacką.
Szerokie spektrum  działania,  czyli strażak ratownik
Zima. Rok 2006. Wtedy Polską wstrząsnęła tragedia. W Katowicach, podczas wystawy gołębi pocztowych zawalił się dach hali wystawowej Międzynarodowych Targów Katowickich. Wiadomym było, że przebywają w niej zarówno wystawcy, jak i oglądający. Ogrom zniszczeń przerażał widzów i ratowników. Nie wiadomo było, ile osób było w hali, co się z nimi dzieje, a przecież trzeba było jak najszybciej dotrzeć z pomocą. W akcji ratowniczej udział brali ratownicy górniczy, zespoły ratownictwa medycznego, Grupy Poszukiwawczo – Ratownicze z psami ratowniczymi, policjanci, strażnicy miejscy, żołnierze oraz ratownicy górscy. Tymi, którzy jako pierwsi podążyli z pomocą byli strażacy. W akcji udział brało blisko 103 zastępów strażaków Państwowej Straży Pożarnej, tj. 1300 osób. Upływające godziny nie sprzyjały służbom ratowniczym, spod zawalonej konstrukcji wyciągano zarówno żywych, jak i martwych. Jednak nikt się nie poddawał, jedynie był zmieniany przez kolegę czy koleżankę, którzy nabrali sił.
Ta akcja ratownicza pokazała, że praca strażaka ma szerokie spektrum działania.
– W zasadzie do 1991 roku zadaniem strażaków w Polsce było gaszenie pożarów. Rozwój cywilizacyjny przyniósł wiele innego rodzaju zagrożeń. I wzorem państw zachodnich, w 1991 roku powołano do istnienia Państwową Straż Pożarną i przydzielono tej nowej organizacji właśnie takie szerokie spektrum. To już nie było tylko gaszenie pożarów, czyli pierwsze i sztandarowe działanie, ale i likwidacja wszystkich innych realnych zagrożeń. W tym zawiera się to wszystko, co nie jest pożarem. Od wypadków na drogach poprzez katastrofy budowlane do wypadków z udziałem substancji niebezpiecznych.
Jak mówi Marcin Nyga, dzięki tym zmianom system reagowania bardzo dobrze w Polsce funkcjonuje. Państwowa Straż Pożarna dzieli się na jednostki ratowniczo – gaśnicze, każdy powiat ma przynajmniej jedną, większe miasta trzy – cztery jednostki. Każda z nich, na podstawowym poziomie jest uprawniona do tego, by ugasić pożar czy zlikwidować skutki wypadku drogowego. W obecnej rzeczywistości mamy do czynienia z zagrożeniami większej skali w poszczególnych dziedzinach ratownictwa (chemiczne, ekologiczne, wodne, wysokościowe). Są to dziedziny które wymagają drogiego sprzętu i ściśle wykwalifikowanej kadry, dlatego nastąpiła pewnego rodzaju rejonizacja.
– W Starachowicach, oprócz tych podstawowych działań, które prowadzimy, zajmujemy się też ratownictwem wodnym. Większość z nas jest płetwonurkami. W Kielcach na przykład jest jednostka z ciężkim sprzętem ratownictwa technicznego, jest jednostka ze strażakami alpinistami (ratownictwo wysokościowe – przyp. red.), jest też jednostka ratownictwa chemicznego. W Skarżysku – Kamiennej i Ostrowcu Świętokrzyskim również są jednostki chemiczne – opowiada Marcin Nyga.
Będę strażakiem,  zostałem nim
Gdy młody chłopak podejmie decyzję o tym, że swoją przyszłość chce związać ze służbą pożarniczą musi dostać się do szkoły. Tam przechodzi szkolenia ze wszystkich dziedzin związanych z pożarnictwem.
Strażakiem można zostać na dwa sposoby, po szkole średniej można zostać słuchaczem dwuletniego studium, które kształci techników pożarnictwa, albo ukończyć Szkołę Główną Służby Pożarniczej, kształcącą oficerów pożarnictwa. Czasami komendy ogłaszają nabór i jeśli spełni się wymogi również można rozpocząć służbę.
– Po szkole do końca nie wiadomo, gdzie kto się znajdzie – mówi Marcin Nyga. – Nie można założyć, że będzie się pełnić służbę tu czy tam. Idzie się tam, gdzie akurat są aktualne potrzeby. Kiedyś bywało tak, że to Komenda Główna decydowała o tym, gdzie skierować danego strażaka. Idąc do szkoły podpisuje się dokument, który obliguje to tego, że trzeba te kilka lat popracować w zawodzie. Nie można z tego zrezygnować.
Jak wspomina mój rozmówca, jego ta praca pociągała i pociąga z tego powodu, że obok niesienia pomocy drugiemu człowiekowi, czuje się ciągłą adrenalinę w organizmie.
– Idzie się na służbę i ona może przebiegać w miarę spokojnie, ale przez te 24 godziny, gdy siedzi się w strażnicy, to czuje się ciągły, wysoki poziom tej adrenaliny. Nigdy nie wiadomo gdzie, w którym momencie, do jakiego zdarzenia się pojedzie.
Strażacy dyżurują w systemie 24 – godzinnym, zawsze są gotowi do wyjazdu.
– W momencie, kiedy rozlegną się dzwonki mamy około 60 sekund na to, by wyjechać z garażu. Tak funkcjonują ześlizgi, nie korzysta się ze schodów, by zminimalizować czas wyjazdu, a ubieramy się w samochodzie – mówi mł. bryg. Nyga.
Jak dodaje, to uczucie podwyższonego poziomu adrenaliny jest pozytywne, ponieważ strażak wie, że jedzie na wezwanie po to, by zawsze pomóc.
– Ta świadomość, że jest się potrzebnym pomaga, że realizujemy się po to, by pomagać… Tu nie pracuje się dla pieniędzy, bo pensje nie zachęcają, tu chodzi o coś innego. Może o chęć przygody, a na pewno o to, by nieść pomoc…
Przed strażakiem od pierwszego dnia służby stoją wyzwania. Nie ma okresu na wdrożenie się, szkoła i szkolenia mają ich przygotować do tego, by natychmiast po usłyszeniu dzwonka jechać na miejsce zdarzenia, obojętnie jakie ono będzie.
Strażak, ten zawód ma się i w głowie, i w sercu. To zawód, który od lat cieszy się największym zaufaniem społeczeństwa. O tym, że trzeba mieć go w sercu niech świadczą zachowania druhów z Ochotniczych Straży Pożarnych. Marcin Nyga prezentuje ich, jako mężczyzn, którzy potrafią w jednej chwili rzucić swoje zajęcie, odejść od stołu, czy zabawy z dziećmi, by pojawić się w remizie i jechać do zdarzenia.
– To bardzo jaskrawy przykład. Oni pełnią służbę ochotniczą, nie biorą za to pieniędzy, a gdy dostaje smsa czy słyszy syrenę wybiega z domu, tak jak stoi. I bardzo często jest tak, że z tych druhów mamy potem strażaków. To najlepszy dowód na bezinteresowność naszego zawodu.
Bezinteresowność, chęć pomocy drugiemu człowiekowi, brak sztampy to określenia, które najczęściej padają z ust mojego rozmówcy. Na słowo bohaterstwo kryguje się, ale nie zaprzecza, że jego koledzy takimi są. Bo w tym zawodzie nie ma rutyny. Bo za każdym razem, kiedy strażak spotyka się z sytuacją trudną, gdy czyjeś życie czy mienie jest zagrożone, to daje z siebie wszystko po to, by jak najwięcej udzielić pomocy, minimalizując straty i ratując zdrowie, a bardzo często i życie.
Ale nie da się ukryć, że to zawód, gdzie obok satysfakcji, gdy uda się pomoc, jest niepewność i stres. Strażacy nie są zostawieni sami sobie, dzięki zatrudnionemu przez Komendę Wojewódzką psychologowi, objęci się pomocą profesjonalnego terapeuty.
– Jeździmy do wypadków, gdzie ranny jest dorosły i dziecko. Dzieci to szczególny przypadek, gdyż większość z nas jest ojcami. Jesteśmy mężami. Dlatego nie da się do końca oddzielić tej pracy od emocji grubą kreską. Te dwie sfery życia się przenikają między sobą i mają na siebie wpływ. Dlatego, gdy jedzie się do wypadku, szczególnie do drastycznego, gdy ginie dziecko, to nie pozostaje bez wpływu na psychikę. Chłopaki to nie maszyny, nie jesteśmy nimi – opowiada Marcin Nyga. – Jesteśmy ludźmi, z krwi i kości. Pełni uczuć i emocji…
Rozmowa pomaga. Psycholog to jedno, ale przede wszystkim pomaga rozmowa między nimi samymi czy wspólna inicjatywa.
O tym, co się wydarzyło na służbie starają się nie rozmawiać z żonami, partnerkami. Szczególnie jeśli dotyczy to drastycznych, dramatycznych szczegółów akcji. Z żonami strażaka jest identyczna sytuacja, jak z partnerkami żołnierzy i policjantów. Kochają bezwarunkowo…
Decyzja jest tu i teraz, czyli musimy ratować
– Zdecydowanie jest tak, że gdy jest zgłoszenie, że gdy jedziemy i jesteśmy na miejscu, stajemy przed wyzwaniem, to reszta świata przestaje istnieć.
Składają przysięgę, której słowa mówią o tym, że mają nieść pomoc z narażeniem życia. Gdy widzą, że drugie życie jest zagrożone, nie myślą o niczym innym, jak tylko o tym, że muszą pomóc. Czy mają z tyłu głowy świadomość, że w domu czeka rodzina? Mają, ale robią wszystko, by uratować życie tego, kto tej pomocy w danej sytuacji wymaga. Ale strażak nigdy nie pozostaje sam sobie.
– Gdy dojeżdżamy do płonącego domu, gdzie wiemy, że ktoś może być w środku, to nie zdarza się, by nikt do tego domu nie wszedł. Największa odpowiedzialność jest w rękach dowódcy, to on ocenia konstrukcję budynku, czy wytrzyma jeszcze dodatkowe piętnaście minut, by móc wejść do środka i wyciągnąć pokrzywdzonego. To ogromnie trudna decyzja, która leży w rękach dowódcy. Często bywa tak, że oni sami wchodzą w ogień.
Wiek, w którym przyszło nam żyć, to nowinki technologiczne. Dlatego, gdy strażak wchodzi w „ścianę ognia” ma na sobie wysokospecjalistyczne ubranie, które chroni go nie tylko przed oparzeniami, ale też zabezpiecza jego drogi oddechowe, jego oczy. Wyposażenie, które strażak ma na sobie, waży około 30 kilogramów. Mają dobry sprzęt, w niczym nie odstający od wyposażenia jednostek pożarniczych z państw zachodnich. Jak mówi Marcin Nyga, rządzący nie oszczędzają na wyposażaniu Straży Pożarnej, a co za tym idzie samych strażaków.
– W środku płonącego pomieszczenia temperatura sięga kilkuset stopni. Obok stroju strażak chroniony jest poprzez sygnalizatory bezruchu. Jeśli strażak nie porusza się przez około 25 sekund, to ten sprzęt powiadamia nas, że coś się dzieje.
– Kolega zawsze wchodzi po kolegę?
– Tak, to jest bezdyskusyjne. Po pierwsze nie wchodzimy pojedynczo, tylko dwójkami. A po drugie, nie było takiej sytuacji, by ktoś po kogoś, za kogoś nie wszedł.
W zawód strażaka wpisane jest zagrożenie. Niestety, zdarzają się zgony tych dzielnych chłopaków.
– To jest o zawsze jeden zgon, jedna śmierć za dużo – mówi Marcin Nyga.
– Strażak płacze?
– Hmm… To trudne pytanie… (cisza). Może pomińmy ten wątek…
Koledzy – kompani – bracia
To nie są zwykli koledzy z pracy, to jest, jak mówi mój rozmówca, brać strażacka. Są zżyci ze sobą, pomagają nie tylko obcym ludziom w chwili zagrożenia, ale też sobie wzajemnie. Łączy ich solidarność i wspólne przeżycia, których my – przeciętni obywatele – nie do końca zrozumiemy. Muszą sobie ufać.
-To nie tylko wspólna służba. To w wielu przypadkach przyjaźń poza pracą, na stopie prywatnej – opowiada Nyga. – Gdy jedną trzecią życia spędza się razem, to siłą rzeczy przenosi się te relacje do życia prywatnego.
Łączą ich mocne więzi. Gdy ginie strażak na służbie, jego rodzina nigdy nie pozostaje sama. Organizowane są turnieje charytatywne, czy zbiórki pomocowe dla rodziny zmarłego kolegi, czy dla strażaka, gdy on tej pomocy potrzebuje. Bo, mimo że są w naszych oczach herosami, tak jak nas dotykają ich osobiste nieszczęścia.
– Oczywiście, przy takich zbiórkach jest dobrowolność, ale nie ma praktycznie nikogo, kto by nie dołożył tej pomocowej cegiełki.
Bo niesienie pomocy nie zna granic
Rok 2010 – trzęsienie ziemi na Haiti, pożary lasów w Rosji, są nasi. 2015 – trzęsienie ziemi w Nepalu, jadą nasi ratownicy. 2018 rok, pożar trawi lasy w Szwecji i w Grecji. W tym drugim państwie stanowi realne zagrożenie dla ludzi, są ofiary śmiertelne, w tym Polacy. Nasi strażacy jadą. W Szwecji stanowią największą grupę (140 strażaków, pełne wyposażenie ratunkowo – gaśnicze).
Jak mówi Marcin Nyga ta pomoc to nie przymus. Nikt ze strażaków nie jedzie tam na siłę, a dowódcy nie wyznają zasady zmuszania podwładnego do wyjazdu.
Konwój, który jechał przez szwedzkie miasta i miasteczka był entuzjastycznie witany przez rodzimych mieszkańców. Nasi strażacy witani byli, jak bohaterowie.
– Szwecja nas bardzo pozytywnie zaskoczyła – mówi Marcin Nyga. – Jest nam bardzo miło, a takie widoki bardzo cieszą.
Jak dodaje pan Marcin, strażacy są traktowani pozytywnie i entuzjastycznie. Dodaje, że ma nadzieję, że ludzie doceniają tę bezinteresowność jego kolegów.
– Strażak po wykonaniu czynności ratowniczo – gaśniczych powinien zapakować sprzęt i odjechać. Niejednokrotnie bywa tak, że my po akcji zostajemy jeszcze chwilę, by pomóc tym poszkodowanym, zmniejszyć straty.
W Polsce jest 30 tysięcy zawodowych strażaków, w województwie świętokrzyskim 900. Do tej liczby trzeba dodać druhów ochotników, którzy ramię w ramię stają i pomagają zawodowcom. Dlatego nie ma obawy, że w razie niebezpieczeństwa może zabraknąć rąk do niesienia pomocy.
* * *
– Starachowice otoczone są lasami, w naszym powiecie i województwie jest ich pełno. Czy starachowiccy strażacy przygotowani są na opanowanie ewentualnego zagrożenia pożarowego?
– Właśnie rozmawiałem z dowódcą jednostki, że przez ostatnie lata nie było tylu ćwiczeń, jak teraz. Były i wcześniej oczywiście szkolenia, ale nie było ich aż tak dużo, jak obecnie.
Mł. bryg. Marcin Nyga uspokaja mieszkańców, że nasze lasy są naprawdę bezpiecznie, W Polsce momentem przełomowym był pożar lasu w Kuźni Raciborskiej w 1992 roku. Był to jeden z największych pożarów, jaki miał miejsce w Polsce po II wojnie światowej. Trwał od 26 do 30 sierpnia 1992 i strawił 9062 ha.
– Po tym ogromnym pożarze, prace legislacyjne poszły w tym kierunku, aby zobligować administratorów lasu do lepszego zabezpieczenia przeciwpożarowego. W naszym powiecie mamy tereny czterech nadleśnictw. O tym, że jest w miarę bezpiecznie, niech świadczy fakt, że z roku na roku spadają liczby pożarów lasu. A system zabezpieczenia przeciwpożarowego jest bardzo wysoki. Tylko drastyczne susze lub czynnik ludzki mogłyby doprowadzić do sytuacji, jaka obecnie jest na północy czy na południu Europy.
Rozkaz się wykonuje
Przed naszymi oczami mamy obrazy, których jesteśmy naocznymi świadkami lub te, które widzimy w telewizji. Wchodzą do płonących budynków, zniszczonych konstrukcji, podchodzą do samochodów, z których wycieka paliwo, nurkują, wspinają się. Są wszędzie. Powtarzają, jak mantrę, że pomoc należy nieść i to robią. Czy poczucie niebezpieczeństwa dociera do nich dopiero po zakończonej akcji?
– Jakiś czas temu było zdarzenie, podczas którego tak naprawdę 1/3 naszej komendy mogła zginać. Pożar w dużym zakładzie. Jeśli jest wiedza, że w środku nie ma człowieka, nikt nie naraża życia strażaka i nie wprowadza go do środka. Tak było w tym przypadku, prowadziliśmy akcję gaśniczą, a po „zbiciu” płomienia, gdy strażacy weszli do środka, okazało się, że w środku znajdowały się butle acetylenowe. Strażak musiał wziąć tę rozgrzaną butlę z acetylenem, która w każdej chwili mogła wybuchnąć… Kiedy oni gasili tę butlę, kiedy wchodzili do środka, kiedy wynosili te butle, to był moment, w którym wszystko mogło się zrównać z ziemią na przestrzeni kilkuset metrów, a cała ekipa ratunkowa mogła zginąć. Nie miałbym wtedy kolegów…
Marcin Nyga opowiada, że gdy zapadła decyzja o wyniesieniu butli, strażacy nie odmówili wykonania rozkazu, choć zdawali sobie sprawę z ogromnego zagrożenia. Bez tzw. „gadania” zabrali się za wybuchowy „problem”.
… bo bycie strażakiem. ..
– „Mamo, mamo zostanę strażakiem!” – zostajecie?
– Chłopaki się śmieją, że nie chcieli zostać strażakami. Czasami, jak sobie rozmawiamy między sobą, to marzenia zawodowe były inne. Śmieciarz, kolejarz…
– A kiedy pojawia się świadoma decyzja o tym, że swoje życie chce się poświęcić ratowaniu ludzi? Na pana przykładzie, panie Marcinie.
– Myślę, że w większości z nas, to etap szkoły średniej. Tak było w moim przypadku, jak obserwowałem działania w telewizji czy lokalnych naszych strażaków.
– Oczarowało?
– Raczej zaimponowało. Strażacy są traktowani inaczej, wyjątkowo.
– Jest pan ojcem, co będzie, gdy za kilka lat syn powie: tato będę strażakiem?
– Mój syn nie chce na razie nim być (pan Marcin mówi ze śmiechem)
– A jak padnie to sakramentalne słowo: strażak?
– Jeśli mój syn zmieni zainteresowania i postanowi zostać strażakiem, to będę go w tym dopingował.
– A odwrotne sytuacje, żona prosi męża, by zrezygnował z zawodu?
– Takie rozmowy i sytuacje są trudne. Ale… Nasze żony wiedziały, jaki mamy zawód. Dlatego godzą się z tym, co robimy.
* * *
– W naszym zawodzie, za każdym razem jest ryzyko – mówi Marcin Nyga. – Staramy się je oceniać, ale nigdy nie przewidzimy, czy nie stanie się coś złego.
Strażacy są bardzo świadomi, jakie niebezpieczeństwo niesie ich zawód ze sobą. Jednak… Gdy tylko zagrożone jest czyjeś życie, czyjeś mienie, to oczywistym dla nich jest to, że trzeba jak najszybciej rozpocząć akcję ratowniczą. Że liczy się każda minuta.
Doceniani przez społeczeństwo, są bohaterami nie tylko dla małych chłopców. Są bohaterami dla nas wszystkich. Każdy, kto choć raz widział ich w akcji, nie może wyjść z podziwu.
Bo tam, skąd my uciekamy, skąd my chcemy się wydostać… oni wbiegają…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *