„FILM TO RZEMIOSŁO, W KTÓRYM CZASEM DZIEJĄ SIĘ MAGICZNE RZECZY”

Getting your Trinity Audio player ready...

Absolwent III LO im. K. K. Baczyńskiego w Starachowicach, Wydziału Studiów Międzynarodowych na Uniwersytecie Łódzkim, studiów podyplomowych – Organizacja Produkcji Filmowej w PWSFTViT w Łodzi, pracownik jednego z największych studiów produkcyjnych w Polsce – Opus Film, współtwórca firmy producenckiej Lava Films, wykładowca na Wydziale Reżyserii i Wydziale Organizacji Sztuki Filmowej w słynnej łódzkiej „Filmówce”. Członek Stowarzyszenia Filmowców Polskich i Europejskiej Akademii Filmowej. Współtwórca Oscarowej „Idy” Pawła Pawlikowskiego.
–  Podobno Twoją pierwszą pasją było oglądanie filmów i jedzenie lodów?
– Rzeczywiście, miałem taki okres w młodości, kiedy codziennie po szkole chodziłem  do wypożyczalni kaset video, brałem dwa tytuły, a potem do sklepu po lody.
– Z sentymentem wspominam te czasy. I trzeba było koniecznie pamiętać, żeby oddać przewinięte kasety. Rozumiem, że pasja filmowa stała się właściwie Twoim sposobem na zawodowe życie. Było coś oprócz tego?
– Potem pojawił się sport – siatkówka i tenis. Ale film był zawsze. Kuchnia też została, może nie lody, ale generalnie gotowanie lub smakowanie.
– Chciałam Ci przypomnieć, że w licealnych  czasach udzielałeś się też w kole teatralnym. Grałeś Romea, a Anna Rokita – Julię…
– Scena balkonowa była piękna, stałem na parkiecie sali gimnastycznej, a Julia na antresoli i wygłaszałem słynny monolog. Anka została aktorką, ja – odnalazłem się w świecie filmu.
–  A najciekawsze jest to, że Adam, który grał księdza, naprawdę nim został. To było niesamowite przedstawienie. Kiedyś, gdy z Tobą rozmawiałam, powiedziałeś takie ważne słowa: „W liceum bardzo ważne było dla mnie to, że nauczyciele we mnie wierzyli. To dawało mi wiele siły”. Teraz sam jesteś wykładowcą w łódzkiej „Filmówce” na  Wydziale Reżyserii oraz Wydziale Organizacji Sztuki Filmowej czyli tak naprawdę nauczycielem. Czy to zajęcie daje Ci satysfakcję?
– Tak, bardzo. Jest jakaś energia w młodych ludziach. Lubię patrzeć, jak rozwijają się talenty. Oczywiście po kilku latach widzę, że wszystko zależy od grupy, z jednymi pracuje się lepiej, z innymi gorzej. Jest w tym jakaś cykliczność. Pewnie ona też jest we mnie.
– Ale przede wszystkim jesteś producentem filmowym. Na czym polega Twoja praca?
– Produkuję głównie filmy fabularne. Szukam ciekawych tematów, ciekawych ludzi. Wspólnie rozwijamy pomysły i potem staramy się przerobić je na filmy. Poza twórczym developmentem, szukam partnerów do projektów, tworzę plany finansowania, uczestniczę w castingu, w doborze ekipy, aplikuję po fundusze, zabiegam o festiwale. Bardzo często jestem na planie i wspieram tam kogo się da, albo siedzę przed podglądem i obserwuję. Staram się stać na straży kreatywno – finansowej odpowiedzialności.
– Z tego, co mówisz, wynika, że jest to naprawdę odpowiedzialna praca. Kiedy myślimy o filmie, najczęściej pamiętamy reżysera, aktorów, a przecież na najważniejszych festiwalach filmowych nagrodę dla najlepszego filmu odbierają właśnie jego producenci. Co uważasz  za swój największy sukces?
– Trudno mi to jednoznacznie stwierdzić. Jestem typem człowieka, który zawsze stawia sobie jakieś cele, a w momencie ich osiągnięcia, szukam nowych. Czuję, że mógłbym powiedzieć, iż  sukcesem jest połączenie pasji i pracy. Ale czasem też tego żałuję, bo bywa, że praca męczy, a wtedy do pasji mniej ochoczo się podchodzi.
– Zupełnie nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Myślałam, że zaczniesz wymieniać nagrody indywidualne dla Twoich filmów – „21 x Nowy Jork”, „Bez śniegu”, „Żniwa”, „Intruz”. Zdobywałeś nagrody na prestiżowych festiwalach, w ubiegłym roku byłeś ze swoim filmem w Cannes… Nie mówiąc już o Oscarowej „Idzie”. Pamiętam ten moment, wspaniałe doświadczenie dla wszystkich interesujących się filmem. A Ty chyba wtedy powiedziałeś, że nie mogłeś uwierzyć, iż trzymasz w rękach najprawdziwszą statuetkę Oscara. Czy to była najbardziej wyjątkowa sytuacja w Twoim życiu?
– Wyjątkowa na pewno. Byłem bardzo szczęśliwy, jako członek Oscarowej ekipy miałem wrażenie, ze stało się coś niezwykłego. Podczas zdjęć czułem, że obcuję z czymś wyjątkowym, ale chyba nikt z nas nie wierzył w taki sukces filmu, w tyle nagród.
– Pamiętam, że nie omijały Cię też inne wyjątkowe sytuacje, choć nie tak przyjemne. Zamach w Paryżu…
– To prawda. Byłem zaproszony wtedy na Festiwal Cinessonne tuż pod Paryżem, gdzie nocowałem. Umówiłem się z przyjaciółką, zresztą koproducentką moich filmów, w centrum. Gdy jechałem taksówką, to w radiu słychać było jakieś oburzenie, ale nie wiedziałem, o co chodzi. Taksówkarz powiedział, że coś się dzieje na stadionie. Wysiadam, odbiera mnie Sophie i wchodzimy do baru. Nie zdążyłem jeszcze nic zamówić, a tu krzyki: odejdźcie od okien, zamykajcie drzwi. Okazało się, że na sąsiednim skrzyżowaniu strzelają do ludzi, potem Bataclan. Siedzieliśmy zamknięci przez kilka godzin. Później uciekliśmy do mieszkania Sophie i płacząc, oglądaliśmy te przerażające wydarzenia. Festiwal odwołany. Ja nie mogę wrócić, bo lotnisko zamknięte. Siedziałem cały dzień w pokoju hotelowym, nie mogłem się ruszyć. Następnego dnia postanowiłem się przemóc, spacerowałem przez 3 godziny po prawie pustym Paryżu. Reagowałem nerwowo na każdy dźwięk.
– Wyjątkowo traumatyczna sytuacja, ale chyba nie pierwszy raz uciekałeś przed takim niebezpieczeństwem?
– Kiedyś w czasie studiów pracowałem we Włoszech. W barze, w którym byłem zatrudniony, zaczęła się strzelanina. Uciekałem. Były też mniej ekstremalne sytuacje, ale pamiętam je do dziś. Spływ kajakowy na Warmii, kiedy nagle zrobiło się ciemno, my dopiero przepłynęliśmy jezioro i wpłynęliśmy na rzekę o bardzo stromych brzegach, z silnym nurtem i przeszkodami. Później się okazało, że na jeziorze był wtedy szkwał a my przed sobą mieliśmy kawał drogi w ciemności do miejsca, w którym mogliśmy wyjść na brzeg.
– Wróćmy do filmu. Czy traktujesz teraz kino jako magię czy jako rzemiosło?
– Rzemiosło, w którym czasem dzieją się magiczne rzeczy. Film to proces, bardzo długi proces i dużo w nim też rutyny, ale pomiędzy nią są momenty, dla których to się robi. Nie umiem tego do końca nazwać. Są jednak takie chwile, które ładują akumulatory. Niełatwo zrobić dobry film, nie ma na to recepty. Czasem bardzo się starasz i nie wyjdzie do końca tak, jakbyś chciał. A czasem coś magicznego się zadzieje, głównie pomiędzy ludźmi, którzy ten film tworzą, że powstaje właśnie coś niesamowitego.
–  Co jest najbardziej fascynujące w tworzeniu filmu?
– Nieprzewidywalność, choć to też czasem jest przekleństwo.
– Masz swoich ulubionych aktorów? Reżyserów? Filmy?
– Bardzo ciężkie pytanie, bo to się non stop zmienia. Uwielbiam Meryl Streep, a jednym z moich evergreenów jest „Diabeł ubiera się u Prady”. Bardzo cenię Hasa – „Pętlę” czy ” Jak być kochaną”. W ostatnich latach urzekły mnie filmy „Tamte dni, tamte noce”, „Faworyta”, „Toni Erdmann” czy „Sieranevada”.
– O, Meryl Streep… To moja ulubiona aktorka, począwszy od „Sprawy Kramerów” aż  do dzisiaj. Chyba jestem wobec niej zupełnie bezkrytyczna. A czy Ty jesteś krytyczny wobec współczesnego świata? Lubisz go?
– Kolejne bardzo trudne pytanie. Tak i nie. Mój bliski świat bardzo lubię, jest w nim wiele miłości, pasji, dobrych i otwartych ludzi. Ale tak globalnie to niestety chyba nie – bardzo martwi mnie klimat, współczesna polityka, która polega tylko na przepychaniu się i wskazywaniu winnych czy przekupywaniu ludzi ich własnymi pieniędzmi. Przeraża mnie brak otwartości na inność, kulturową, społeczną czy seksualną. Ja wierzę w to, że moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. I że nie można narzucić komuś swoich wartości tylko dlatego, że uznajesz je za słuszne.
– Gdzie i jak chciałbyś spędzić emeryturę?
– Chciałbym wybudować swój własny dom i mieć tam małą salkę projekcyjną. Myślę, że pod Łodzią. Chciałbym długo uczyć i robić filmy raz na kilka lat.
– A jakieś inne marzenia? Plany?
– Nauczyć się śpiewać. No i ten dom.
– Co czujesz, kiedy słyszysz słowo „Starachowice”?
– Dom. Rodzina. Spokój. Korzenie. Pomimo tego że już jestem dłużej poza nimi niż w nich mieszkałem, to czuje się „patriotą lokalnym”. Zawsze, kiedy gdzieś jadę i widzę rejestrację TST,  uśmiecham się i nawet sprawdzam, kto prowadzi, bo może akurat go znam? Do Łodzi teraz też już mam taki stosunek – to w sumie mój drugi dom.
– Życzę Ci tego domu pod Łodzią i wielu pomysłów na nowe filmy. Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewijanie do góry