Getting your Trinity Audio player ready...
|
– Panie Michale, jako mały chłopiec marzył Pan o muzycznym świecie?
– Tak, gasiłem rodzicom telewizor, mówiłem, że ja umiem lepiej i odrywałem aktorskie sceny albo śpiewałem przeboje. Wszyscy bliscy wiedzieli, że nie zostanę lekarzem, czy matematykiem.
– Jak to się stało, że zaczął Pan występować na scenie?
– Mój tato, aktor lalkowy, prowadził teatrzyk dla dzieci i kiedy miałem 9 lat zagrałem u niego wilka, w Czerwonym Kapturku. A potem bardzo wcześnie wystąpiłem w filmie, bo mając niespełna 17 lat wystąpiłem u boku Beaty Tyszkiewicz, w debiucie telewizyjnym, dzisiaj światowej reżyserki, Agnieszki Holland.
– Bliscy wspierali Pana w dążeniu do spełniania pragnień?
– Od samego początku. Mama pedagog, ojciec aktor, babcia śpiewaczka operowa, siostra mamy pianistka. Zwariowana artystyczno – pedagogiczna rodzinka. Nie mogło być inaczej.
– Pamięta Pan swój pierwszy festiwal, konkurs i nagrodę?
– W trzeciej klasie podstawówki dostałem pierwsze miejsce na festiwalu piosenki harcerskiej. W wieku 16 lat nagrodę dziennikarzy i jury na festiwalu piosenki w Zielonej Górze, a potem już poleciało z górki.
– Gdy wchodzi Pan na scenę, to co Pan czuje?
– Przed premierą spektaklu, czy nowego recitalu, tremę. To naturalne. Ale głównie czuję radość, a im jestem starszy coraz większą odpowiedzialność, ale i wdzięczność dla mojej fantastycznej publiczności. Wdzięczność za zaufanie, jakim mnie obdarza i za życzliwość, dzięki której mogę spełniać swoje, nie tylko muzyczne, marzenia…
– Co jest takiego w tym świecie muzycznym, że nadal Pan nas, słuchaczy, zaskakuje?
– A to już państwo muszą odpowiedzieć sobie na to pytanie. Publiczność i krytycy. Niczego nie kalkuluję, bo inaczej wpadłbym w rutynę. A jeśli czasami jeszcze zaskakuję, to miło mi to słyszeć. W każdym razie na pewno się staram.
– Michał Bajor ma chwile słabości?
– Jak każdy człowiek. Jednak jestem już w takim wieku, że ich nie wykorzenię, więc i nie za bardzo umiem je nazywać, czy oceniać, bo są przecież częścią mojego charakteru, lub – jak kto woli – osobowości.
– Do Starachowic przyjechał Pan w miniony piątek, z recitalem „Od Kofty do Korcza”…?
– To koncert z utworami z podwójnego, jubileuszowego albumu, z wieloma piosenkami, wybranymi przeze mnie z tych wielu lat pracy. Zawsze podróżuję przez dwa sezony z repertuarem z kolejnego krążka. Nie było łatwo wybrać z kilkuset piosenek, tych blisko 30 ulubionych, ale te, które na nowo nagrałem, oddałem interpretacyjnie z moją dzisiejszą dojrzałością i świadomością siebie na scenie. Wielu wspaniałych autorów i kompozytorów, a wszystko spięte aranżacyjnie przez świetnego muzyka Wojciecha Borkowskiego.
– Czego się Pan boi?
– O, wielu rzeczy. Świat w tej chwili jest w wielkim zgiełku, a zgiełk zawsze niesie za sobą wiele negatywnych reperkusji i skutków. Dlatego tak cieszę się, że mam swój teatr piosenki, w którym mogę od tego zgiełku uciec.
– Co chce Pan po sobie zostawić?
– Czy coś zostanie, to zdecydują ludzie i czas, w którym już mnie nie będzie. Nie mogę oceniać w tej chwili, że to, co stworzyłem w mojej twórczości jest tym, co po mnie zostanie.
– Jakie dalsze plany i marzenia?
– Przed Świętami Bożego Narodzenia wyjdą na nowo nagrane przeze mnie kolędy, z wspaniałymi gośćmi: Agatą Kuleszą, Joanną Kulig i moją bratanicą Bogumiłą Bajor. Rodzinno – aktorskie kolędowanie, w dodatku w tradycyjnych interpretacjach, więc można śpiewać z nami. A w studiu już nagrywamy piosenki na kolejną płytę, która ukaże się z rok, ale to niespodzianka…
– Czego mogę życzyć wokaliście, który muzycznie jest spełniony?
– Tego, żeby do końca mojego twórczego życia było tak jak teraz. To mi wystarczy.
– Dziękuję za rozmowę.
Maciej Cieciora
Michał Bajor to nietuzinkowy wokalista i aktor
Artysta, który na scenie czuje się jak ryba w wodzie