Getting your Trinity Audio player ready...
|
Ośrodki pomocy społecznej pewnie nawet starachowiczanie częściej kojarzą ze świadczeniami dla osób wielodzietnych, gorzej sytuowanych albo z nałogami. Tymczasem to potężne centrum, bez którego niejeden senior nie dałby sobie rady!
Żadna tam „biedota” czy „patologia”. To niekiedy lekarstwo życia dla samotnych, starszych i schorowanych osób, które bez opiekunek z mops-ów i gops-ów najnormalniej w świecie by zginęły. Dawno temu zdarzyło mi się towarzyszyć takiej opiekunce przez cały dzień. Miała pod opieką trzy panie, czyli tzw. środowiska, jak to się (niezbyt jednak zręcznie) w tej pracy mawia. Dwie sąsiadki z tego samego bloku przy ulicy Harcerskiej i jedną seniorkę mieszkającą trochę dalej w drewnianym domu na osiedlu „Stadion”. Wszystkie już od samego rana czekały na nią, jak na zbawienie. Same nie wstałyby z łóżek, nie umyły się, nie ubrały i nie uczesały. Wszędzie więc opiekunka z ośrodka kręciła się jak fryga. Bo do jej obowiązków należały jeszcze zakupy i przygotowanie obiadu. Również porządki domowe. Zadania do wykonania rozpisywała sobie na kartce i dzieliła na kolejne dni tygodnia. Żeby zadowolić swoje podopieczne i ze wszystkim zdążyć. Dziś najprawdopodobniej praca opiekunek wygląda podobnie. Tyle że dla wszystkich seniorów, których wciąż przybywa, tej pomocy nie wystarczy. I na nic zdadzą się uniwersytety trzeciego wieku czy senioralne grupy wsparcia, jeśli zdrowie odmówi posłuszeństwa.
Kiedy rodzic zaczyna wymagać opieki, nawet dorosłe dzieci mieszkające na miejscu stają się bezradne. Samo poruszanie się po systemie ochrony zdrowia i opieki społecznej wymaga określonej wiedzy. Lekarz rodzinny często nie wie, gdzie jeszcze leczy się jego pacjent. Nie mówiąc już o tym, czy ma jakieś wsparcie. Przydałby się zatem ktoś w rodzaju koordynatora, kto tym wszystkim się zajmie. Będzie rzecznikiem praw pacjenta i rzecznikiem starszego człowieka nawet wobec nie radzących sobie z problemem dorosłych dzieci. Z rodziną bowiem różnie bywa. Choćby matka wychowała czwórkę czy piątkę dzieci, zdarza się, że na starość (nie należy dziś bać się używać tego słowa) zostaje sama. Poza opiekunką z mops – u czy gops –u, rozdartą między kilkoma domami (środowiskami), miałaby zatem jeszcze co robić osoba o interdyscyplinarnych zdolnościach. Potrafiąca rozmawiać z seniorem, lekarzami, pielęgniarkami, a nawet z nie najlepiej ze sobą żyjącymi dziećmi seniora. Inaczej mówiąc, koordynator, tworzący domową kartotekę seniora, która ułatwi mu uzyskiwanie niezbędnej pomocy w każdej sprawie.
I kto wie, czy taki właśnie zawód nie pojawi się w przyszłości? Wszak seniorzy wolą dożywać swoich dni we własnych mieszkaniach – luksusowych domów opieki, przy tym na kieszeń przeciętnego emeryta nie ma – więc życzenie w miarę komfortowych warunków nie jest chyba wygórowane. Zresztą podobne usługi zbierania informacji o seniorze i zarządzania nimi funkcjonują już na Zachodzie. To tzw. menedżerowie opieki geriatrycznej, czyli … zawodowi członkowie rodziny. Chodzi tylko o to, żeby każdy senior – jeśli jest w potrzebie – mógł sobie na to pozwolić.
Co ciekawe, choć wiele osób przeprowadzało swoich wiekowych bliskich na drugą stronę cienia, inni nie zawsze chcą korzystać z ich doświadczeń. Popełniają te same błędy, nie bacząc na to, że drzwi już dawno ktoś wyważył. Przekonałam się o tym niedawno wysłuchując powinowatego opiekującego się matką z demencją. Z oślim uporem tłumaczy jej co i rusz, kiedy ta przygotowuje się do zbioru porzeczek (a czyni to bardzo często, bez względu na porę roku), że plantację zlikwidował. I złości się, że do matki to nie trafia. Bo ona, wcale nie przekornie, ubiera się jednak, by wyjść na pole. Po prostu żyje w równoległym świecie. Kuzyn powinien raczej podążyć za nią. Powiedzieć dla świętego spokoju, że zaraz do niej dołączy, gdyż matka przecież za chwilę zapomni o swoich planach i będzie snuć nowe.
Starzenie się jest nieuchronne (gorzej z dożyciem późnej starości) i w sumie przebiega podobnie. A że każdy może być stary, lepiej żeby na system pomocy senioralnej zwrócił uwagę i – co ważniejsze – postawił nań teraz, kiedy do emerytury jeszcze daleko.
PS. Wielkie słowa uznania dla załogi starachowickiego MOPS – u, który ani razu, także teraz, podczas pandemii, nie zawiódł matki chrzestnej (na tej podstawie sądzę, że i pozostałych podopiecznych). Ba, dokładnie monitoruje tę opiekę, w razie potrzeby wysyłając na zastępstwo inną opiekunkę. Publicznie dziękujemy lekarzom, pielęgniarkom, salowym, ratownikom medycznym, fizjoterapeutom, aptekarzom – kłaniam się nisko pracownikom starachowickiego jednoimiennego szpitala – za ich poświęcenie w ratowaniu pacjentów, ale to również one, jak np. pani Małgosia i niekiedy zamiennie panie Jole, służbowo odwiedzające akurat matkę chrzestną w ramach swoich obowiązków, oraz ich koleżanki z MOPS – u, zasługują na naszą wdzięczność. Każdego ranka meldują się w pracy. Niełatwej przecież.