Getting your Trinity Audio player ready...
|
Po sześciu latach ciszy, przyszedł czas na rozmowę o wyjątkowej orkiestrze, o której każdy prawdziwy starachowiczanin nie mógł, nie usłyszeć. Stworzona w 1993 roku przez młodego, pełnego pasji nauczyciela muzyki, orkiestra przez ćwierć wieku była kulturalną wizytówką miasta, kształcącą wielu utalentowanych muzyków. Po latach wspaniałych koncertów, licznych sukcesów i nagrań, nadeszła niespodziewana cisza. Po jubileuszowym koncercie z okazji 25-lecia orkiestra Juniors Band przestała istnieć. Nikt wtedy nie wyjaśnił, co się wydarzyło? Dziś, po sześciu latach, rozmawiamy z Mirosławem Gęborkiem o tym bolesnym wydarzeniu i spróbujemy odpowiedź na pytanie: Co przyczyniło się do zakończenia działalności orkiestry Juniors Band ? Dlaczego to, co budowane było przez lata, zostało zniszczone w mgnieniu oka? Dziś opowiemy historię, która ukazuje kulisy tych wydarzeń.
Pasja, która przerodziła się w coś więcej
Orkiestra początkowo działała przy Szkole Podstawowej nr 11 w Starachowicach jako „Międzyszkolny Big Band”, następnie przy Gimnazjum nr 3 już o nazwie „ Juniors Band-Starachowice”. Była dla każdego, kto chciał uczyć się grać i sprawiało mu to radość. Pan Mirosław tworzył orkiestrę z zamiłowania i zupełnie społecznie. Powstało wtedy też Stowarzyszenie „Przyjaciół Juniors Bandu-Starachowice”, które wspierało działalność zespołu, m.in. przy pozyskiwaniu środków finansowych. Dzieci, które dołączyły do orkiestry, znalazły w niej nie tylko miejsce do rozwijania talentu, ale także poczucie wspólnoty oraz przyjaźnie. – Wspólne wielogodzinne próby obozy, warsztaty, koncerty, nagrania – to były niezapomniane lata – wspomina z uśmiechem tamte czasy M. Gęborek. Juniors Band była czymś więcej niż tylko zespołem, to była muzyczna rodzina. Przez lata orkiestra zyskała uznanie zarówno w Starachowicach, jak i poza ich granicami. Mieszkańcy miasta z dumą słuchali młodzieży, która pod batutą Gęborka pokazywała, że kultura to nie tylko elitarne wydarzenia, ale także inicjatywa, która może rozwijać się na poziomie lokalnym.
Polityczne cienie…
Mirosław Gęborek swoje życie zawodowe związał nie tylko z muzyką, ale przede wszystkim z pracą w szkole. Był dyrektorem Gimnazjum nr 3 w Starachowicach, które tworzył od podstaw. To dzięki jego inicjatywie oddano do użytku nowoczesną halę gimnastyczną, kompleks boisk sportowych , czy wreszcie przeprowadzono termomodernizację budynku i sąsiadującej Szkoły Podstawowej nr 11. Wymienione powyżej działania, to nie jedyne podejmowane przez M. Gęborka jako dyrektora szkoły, dzięki czemu stworzył cenioną w naszym mieście i województwie placówkę oświatową. Był ambitny i wymagający, ale dużo wymagał też od siebie. Skupił wokół siebie takich samych nauczycieli, którzy razem stanowili zgrany, twórczy i zaangażowany zespół. Warto wspomnieć, że jednocześnie prowadził samodzielnie orkiestrę, uczył gry na instrumentach, szukał środków na jej działalność, nagrywał kolejne płyty z zespołem, organizował wyjazdy na festiwale, letnie warsztaty czy obozy. Nie robił tego dla pieniędzy, ale przede wszystkim z pasji do muzyki i pracy z młodzieżą. – Nauczycielem się jest, dyrektorem się bywa”- mówi pan Gęborek. Wiedziałem, że nie zawsze będę dyrektorem, ale jednak niezrozumiały i zaskakujący był dla mnie sposób, w jaki potraktowano mnie po nieudanym starcie w wyborach na prezydenta miasta w 2014r. Nigdy nie przypuszczałem, że to skończy się tak boleśnie, że zapłacę za to tak wysoką cenę – dodaje. Konsekwencją udziału w tych wyborach była dla mnie najpierw utrata pracy, a potem w kolejnych latach również utrata orkiestry. Z jakiegoś powodu zobaczono we mnie zagrożenie i różnymi działaniami doprowadzono do zniszczenia czegoś, co było nie tylko moją własnością, ale także całego miasta. Wtedy właśnie kończyła mi się kadencja dyrektora w szkole. Wystartowałem w konkursie na to stanowisko, ale oczywiście go przegrałem. Pozostałem na etacie nauczyciela, a po roku w szkole, którą budowałem z nauczycielami przez 17 lat, otrzymałem propozycję 2/18 etatu, tym samym straciłem pracę 5 lat przed emeryturą. Godność nie pozwoliła mi walczyć – po prostu się usunąłem. Nie wiedziałem, że to jeszcze nie koniec. Wkrótce pozbawiono mnie także sali prób, którą sami z uczniami i rodzicami przystosowaliśmy akustycznie i wyposażyliśmy w niezbędne pomoce. Najpierw zażądano, żebym płacił za jej wynajem, mimo że byłem nauczycielem tej szkoły, a część grających również jej uczniami. Dostaliśmy salę na rok, ale po tym czasie poinformowano mnie, że będzie tam serwerownia i muszę się z orkiestrą wyprowadzić. W rezultacie sala stała pusta przez kolejny rok, a ja nie miałem, gdzie prowadzić zajęć. Przypominam, że to nie była prywatna czy komercyjna orkiestra. Jednocześnie środki, które co roku otrzymywało nasze stowarzyszenie od gminy na działalność, sukcesywnie zostały zmniejszane do takiej wysokości, która nie pozwalała na jej istnienie. Pamiętam, że jednego roku orkiestra otrzymała jedynie 2 tysiące złotych dotacji na cały rok. Był to dla zespołu i dla mnie cios, wręcz upokorzenie. Stowarzyszenie zwróciło te środki, co wywołało poruszenie, ale taka kwota nie wystarczyłaby nawet na autokar, by pojechać na festiwal. Nie chciałem żądać od członków zespołu opłat za granie w orkiestrze. To było sprzeczne z celem i misją orkiestry. Oczywiście przez cały okres istnienia Juniors Bandu mieliśmy przyjaciół i kilku sponsorów, ale środki od nich wykorzystywaliśmy na szczególne okazje: warsztaty, letnie obozy, stroje, nagrania fonograficzne, itd., w związku z czym byłyby niewystarczające na codzienną działalność. Jednocześnie na Fb została zhakowana nasza strona i pomimo interwencji nie udało się jej przywrócić.
Kiedy polityka wygrała z kulturą
Juniors Band z każdym miesiącem tracił na sile. Ostatni cios przyszedł w 2018 roku, kiedy gmina odmówiła wsparcia finansowego na jubileuszowy koncert z okazji 25-lecia orkiestry. – Wiedziałem, że to będzie nasz ostatni koncert, że nie da się tak dalej funkcjonować. Młodzież się zorganizowała, zebraliśmy fundusze dzięki wsparciu przyjaciół, sponsorów i mieszkańców, udało się zebrać na portalu POLAK POTRAFI pieniądze na sfinansowanie sceny z prawdziwego zdarzenia (została ustawiona w pięknej scenerii naszego Muzeum Przyrody i Techniki). Miasto nie pomogło w organizacji tego wydarzenia, ale i tak się odbyło. Spotkało się wtedy na scenie oprócz aktualnych członków zespołu wielu wychowanków i zaproszonych gości. Zagrała ponad czterdziestoosobowa orkiestra. – To był koncert pożegnalny, więc musiał być wyjątkowy i taki był. To było wielkie przedsięwzięcie artystyczne – wspomina Gęborek. Nie wszyscy chyba mają świadomość, że działalność takiej orkiestry wymaga zaangażowania wielu osób i środków finansowych. Przez lata robiłem to w zasadzie sam, nie miałem żadnych asystentów, tak jak niektóre orkiestry. Wspierało mnie tylko stowarzyszenie w pozyskiwaniu środków. Przygotowywałem nuty, robiłem aranżacje. Prowadziłem w tygodniu próby z orkiestrą. Musiałem także wesprzeć edukację muzyczną poszczególnych członków zespołu, którzy w większości nie chodzili do szkoły muzycznej. Aby osiągnąć pewien artystyczny poziom, należy doskonalić się pod okiem profesjonalnych muzyków, dlatego ściągałem ich do pracy z zespołem nie tylko w wakacje, ale też w roku szkolnym. Do tego również potrzebne są środki. Niestety nie miałem już możliwości kontynuowania pracy z orkiestrą dosłownie i w przenośni. – Tymczasem zostałem bez pracy, bez orkiestry. Dziś widzę, jak trudny był dla mnie czas. Naiwnie sądziłem, że mając spore umiejętności, wykształcenie i doświadczenie mogę dla mojego miasta jeszcze coś zrobić. Startowałem w konkursie na dyrektora Młodzieżowego Domu Kultury, ale niestety nie znalazłem uznania w oczach komisji konkursowej. Szkoda, bo nigdy nie dopuściłbym do tego, by go zlikwidować. Wziąłem też udział w konkursie na dyrektora Starachowickiego Centrum Kultury, ale także dano mi do zrozumienia, że jestem nieodpowiednią osobą na to stanowisko. Nie pomogły nawet studia z Zarządzania Kulturą na UJ.- Proszę nie sądzić, że się użalam nad sobą- stwierdził pan Mirosław, ale przegrane konkursy utwierdziły mnie w przekonaniu, że to raczej były działania celowe, jakaś polityczna walka, czy lokalne układy, a nie merytoryczna ocena mojej pracy. Chodziło o to, by mnie odsunąć w cień… Wracając do przeszłości, to wydaje mi się, że z jakichś powodów byłem dla Prezydenta niewygodny. Stałem się swoistą personą non grata w naszym mieście. Po latach, widzę, że ludzie pamiętają o mojej działalności kulturalnej i pracy w szkole, czego przypuszczam efektem jest wybranie mnie na radnego.
Czas, który nie goi ran
Dziś, po sześciu latach, Mirosław Gęborek spogląda na przeszłość z mieszanymi uczuciami. – Czas leczy rany? Nie wiem, czy w tym przypadku. Sądzę, że działania podjęte wobec mnie i orkiestry były okrutne i egoistyczne. Widać też, że nie wszyscy w naszym mieście rozumieją, czym jest działalność kulturalna i jak należy ją wspierać. Podczas sierpniowej sesji rady miasta radni zwrócili się z prośbą o reaktywację orkiestry. Jednak dla Pana Mirosława temat jest zamknięty – to już historia. Nie da się zbudować orkiestry w kilka miesięcy. To są lata pracy, wiele różnorodnych działań, a poza tym budowanie nowych form artystycznych w naszym mieście to rola dyrekcji domu kultury – wyznaje.
Stracony skarb Starachowic
Juniors Band pod batutą Mirosława Gęborka był czymś więcej niż tylko orkiestrą. To była wizytówka Starachowic, a jego koncerty najważniejszymi wydarzeniami kulturalnymi w mieście. Orkiestra, która wprowadziła elegancję, swing i jazz do lokalnej społeczności, została brutalnie wymazana z kulturalnej mapy miasta. Na koniec naszej rozmowy zapytałam pana Mirosława, jak na zakończenie działalności orkiestry zareagowała młodzież. Nastąpiła długa cisza. Był smutek, niedowierzanie, ale i złość. Te rany jeszcze się nie zagoiły – powiedział w końcu, a jego słowa pozostały w mojej pamięci. Tak jak pozostała w pamięci starachowiczan orkiestra, której nigdy nie zapomnimy.