Przeżyła zamach w Tunezji

Getting your Trinity Audio player ready...

Była akurat na plaży, gdy 2 km dalej, w pobliżu hoteli Imperial Marhaba oraz Soviva, uzbrojony w kałasznikowa mężczyzna zaczął strzelać do plażowiczów. Zaczął się popłoch, Anglicy uciekali z plaży – opowiada nam starachowiczanka, która znalazła się niemalże w centrum tragicznych wydarzeń w Tunezji.
Krew, chaos, panika – tak według relacji świadków wyglądały pierwsze chwile po zamachu terrorystycznym na dwa tunezyjskie hotele w kurorcie Susa w pobliżu portu El Kantaoui. Tego samego, w którym od ponad tygodnia przebywała jedna z czytelniczek naszej GAZETY.
26 czerwca, ok. godz. 13.00, idący plażą mężczyzna otworzył ogień do plażowiczów, zabijając prawie 40 osób, a drugie tyle raniąc. Byli to głównie obywatele Niemiec i Wielkiej Brytanii, których nie brakowało również w hotelu starachowiczanki. Mieszkała niespełna 2 km od miejsca, gdzie doszło do tej masakry. W chwili, gdy to się stało, była także na plaży, tyle że dalej.
– Zaczął się popłoch. W jednej chwili rozdzwoniły się telefony, a zaraz potem wszyscy Anglicy zaczęli uciekać – opowiada nam czytelniczka.
– Nikt z nas nie wiedział, co właściwie się stało. Ze strzępków rozmów wywnioskowaliśmy tylko, że padły strzały. Ale nie wiedzieliśmy dokładnie gdzie – mówi.
Wszystko działo się bardzo szybko. W samochodach prywatnych policjanci w cywilnych ubraniach po 2-3 osoby przewozili do hotelu.
– Gdzieś padły strzały, gdzieś byli ranni… Informacje były rozbieżne. Część docierała z Polski, a część od miejscowych. W pewnym momencie usłyszeliśmy informację, że do jakiegoś hotelu wpadło dwóch Libijczyków, zabijając turystów w recepcji i przy basenie. Sami nie wiedzieliśmy co mamy o tym wszystkim myśleć. Prawda jest jedna, a niespójnych informacji tysiące… – relacjonuje.
Pozostałą część dnia spędziła w hotelu.
– Zostaliśmy poproszeni, aby go nie opuszczać, zresztą nikt chyba o zdrowych zmysłach, nie chciałby się narażać. Nie było wiadomo, co będzie dalej, a myśli pojawiały się różne, łącznie z takimi, które nie pozwalały nam zasnąć – przyznaje.
Ale w takiej sytuacji, wydaje się to reakcją normalną.
– Nie było wiadomo, czy nie będzie zamachu na hotel, zwłaszcza, że w naszym mieszkało wielu Europejczyków różnych narodowości: Anglicy, Niemcy, Węgrzy, Francuzi, Holendrzy i Czesi. Nie mogłam już słuchać ciągłych relacji. BCC oglądaliśmy na bieżąco, ale w pewnym momencie stwierdziłam: basta! Nie możemy się tak nakręcać. Musieliśmy myśleć o szczęśliwym powrocie do domu…
W hotelu czuli się w miarę bezpiecznie. Pełno było tam pracowników oraz ochrony, chociaż – jak przekonuje nas czytelniczka – nie stali oni z „giwerą” na każdym rogu albo za każdym drzewem, jak podawano w mediach. Na noc zamykano też bramy, podczas, gdy wcześniej tylko je przymykano.
– To wszystko zmieniło się diametralnie. W dniu, w którym mieliśmy wyjazd, właściciele wszystkich hoteli spotkali się z prezydentem, by rozmawiać o zapewnieniu lepszej ochrony turystom.
Ale już wtedy, jak twierdzi kobieta, zmieniło się dużo. Żeby wejść na lotnisko, trzeba było przejść przez kontrolę.
– Już zaraz po wejściu na lotnisko przeszliśmy pierwszą kontrolę bagażu i osobistą, a potem odprawa i kolejna kontrola – opowiada nam czytelniczka, która opuściła Tunezję z lekkim poślizgiem. Znalazła się w grupie pierwszych turystów, którzy wrócili w niedzielę (28 czerwca br.) do Polski.
– Nie chcieliśmy skracać pobytu. W końcu zostały nam tylko dwa dni. I choć były obawy, bo tylko głupcy w tej sytuacji by ich nie mieli, postanowiliśmy zostać. W końcu to może wydarzyć się wszędzie – stwierdza.
– We Francji do kwietnia było udaremnionych już pięć zamachów. To samo w Wielkiej Brytanii. Wsiadasz sobie do samolotu, a pilot okazuje się samobójcą i giną niewinni ludzie. Takie rzeczy się dzisiaj dzieją, bez względu na to, czy jest to Tunezja, czy inne miejsce na świecie – mówi starachowiczanka.
Dlaczego zdecydowała się na urlop w Tunezji?
– W Europie wszystko jest bardzo podobne, dookoła komercja, chcieliśmy zobaczyć coś innego, poznać nową kulturę. Bilety kupiliśmy już dużo wcześniej. Nie był to żadne last minute. Przemyśleliśmy to dość dokładnie, zresztą wszystko było cudowne. Piękne widoki, wspaniali i życzliwi ludzie. Normalne, turystyczne miasteczko: port i mnóstwo statków oraz jachtów. Do plaży dojeżdżaliśmy hotelową dorożką. Często spacerowaliśmy brzegiem, ale nigdy w kierunku hotelu, który później ostrzelano. Zawsze chodziliśmy w drugą stronę – opowiada.
Czy jeszcze tam wróci, nie potrafi powiedzieć.
– To nie jest jeszcze sprecyzowane. Pierwszy raz wyjechałam z biurem podróży, wcześniej jeździliśmy zawsze na własną rękę. No i trafiły się nam „wystrzałowe” wakacje, jak określił to syn, gdy dopadł go czarny humor.
– Kiedy człowiek już się oswoił z tym światem arabskich, nastąpiło zderzenie z brutalną rzeczywistością. Szkoda mi tylko tych wszystkich ludzi, którzy mieszkają w Tunezji i żyją z turystyki. Po tym zamachu miasto się wyludniło. Wszyscy zaczęli wyjeżdżać. I o to chyba chodziło ekstremistom, żeby zdezorganizować turystykę i gospodarkę. W końcu ta pierwsza stanowi 15 proc. PKB – podkreśla.
– Trzeba się cieszyć z tego co „tu i teraz”, mając nadzieję, że do takiej tragedii nie dojdzie już nigdy – konstatuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *