Włodzimierz Cyrkowicz – lekarz wszech nauk

Getting your Trinity Audio player ready...

Kiedy rok temu zmieniano nazwy ulic w Starachowicach, propozycja by jedną z nich nazwać imieniem Włodzimierza Cyrkowicza, została przyjęta jednogłośnie. Radni nie mieli wątpliwości, doktor zasługiwał na to, by w ten sposób uczcić jego dokonania.
Wśród nas są mieszkańcy, którzy tego lekarza pamiętają doskonale, jego oddanie i poświęcenie pacjentom. Młodzi mieszkańcy pewnie zadają sobie pytanie, kim jest człowiek, którego nazwisko widnieje na tablicach informacyjnych. Postanowiliśmy przybliżyć i przypomnieć Czytelnikom tego wybitnego starachowiczanina.
Włodzimierz Cyrkowicz urodził się w grudniu 1904 roku w Tarnowie. Tam ukończył szkoły: powszechną i gimnazjum. Na Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego wstąpił w 1922 roku. Po sześciu latach ukończył szkołę wyższą, uzyskując tytuł: „doktora wszech nauk lekarskich”. Po zakończeniu studiów powrócił do Tarnowa, gdzie przez rok pracował w miejscowym szpitalu. Po odbyciu służby wojskowej, w sierpniu 1931 roku został mianowany lekarzem powiatowym i lekarzem miejskim w Starachowicach. Praktykę lekarką przerwał wybuch II wojny światowej.
– Wojna praktykę przerwała czasowo – mówi GAZECIE Wojciech Cyrkowicz, syn Włodzimierza. – Pod koniec sierpnia `39 roku tata został zmobilizowany i trafił do armii. Pod Lublinem dostał się do niewoli.
W tym nieszczęściu, doktor Cyrkowicz miał trochę szczęścia. Okupant niemiecki obawiał się szerzących się w społeczeństwie chorób zakaźnych. Cyrkowicz został zwolniony z niewoli i skierowany do Starachowic, w których miał zwalczać epidemię duru brzusznego i czerwonki. Pomagał ludziom, leczył mieszkańców, pomagał partyzantom, donosił jedzenie do getta. Pomagał również dzieciom pracującym w fabryce przy produkcji broni, wystawiał im zwolnienia, by mogły uniknąć ciężkiej pracy.
Tak rozpoczęła się jego sława… Sława lekarza, dla którego obok rodziny najważniejszy był pacjent. Opieka nad chorym człowiekiem, który w swoim cierpieniu nie powinien być sam.
Po wojnie, Włodzimierz Cyrkowicz został powołany na stanowisko lekarza powiatowego. Zorganizował ośrodki zdrowia w Jasieńcu, Bałtowie, Lipsku i w Iłży. W 1954 roku swoją praktykę lekarską ograniczył do przyjmowania pacjentów w przychodni przyzakładowej FSC. Pięć lat później podjął decyzję o przejściu na rentę inwalidzką i pracy w ograniczonym wymiarze. Pacjentów zaczął przyjmować u siebie w domu.

– Doktora Cyrkowicza pamiętam i wspominam bardzo dobrze – mówi GAZECIE pani Zofia, 86-latka ze Starachowic, która podkreśla, że takiego lekarza, jak Cyrkowicz już w swoim długim życiu nie spotkała. – Chodziłam do niego nie tylko z dziećmi, ale również z moim mężem i teściową.
Lekarz, który kończył medycynę w latach 20-tych XX wieku, otrzymywał tytuł doktora wszech nauk lekarskich. Gdy rozmawiałam z ludźmi, którzy znali doktora Cyrkowicza, z ich opowieści wyłania się postać człowieka, który starał się pomóc każdemu, szukał przyczyn choroby poświęcając choremu tyle czasu, ile uznał za stosowne
– Byłam małą dziewczynką, ale tak pamiętam doktora – wspomina pani Ewa, która ze swoją mamą chodziła na wizyty do Cyrkowicza. – Pamiętam, że miał brodę i był bardzo miły. Ach i jeszcze to – mówi ze śmiechem pani Ewa – że wizyty u niego trwały bardzo długo, co mnie, jako małe dziecko, bardzo denerwowało.
Mąż pani Zofii ciężko zachorował na zapalenie płuc. Choroba nie mijała, pacjent czuł się coraz gorzej.
– Trafiliśmy do doktora Cyrkowicza, u niego szukaliśmy ratunku – wspomina po latach – i pomógł. Pomagał również moim dzieciom. Zawsze pytał o objawy, interesował go każdy szczegół, nawet drobny.
Również teściowa pani Zofii była leczona przez doktora Cyrkowicza. Była jego pacjentką… ginekologiczną. Bo doktor zajmował się wszystkim, leczył drobne schorzenia, poprzez te poważniejsze. Potrafił wyrwać zęba, ale też odebrać poród.
– Ale tata, gdy wiedział, że pacjent potrzebuje dalszej diagnostyki kierował pacjenta do konkretnego specjalisty. Potrafił powiedzieć, że jego pomoc, jego leczenie kończy się na pewnym etapie i pacjentom musi zająć się specjalista – wspomina Anna Cyrkowicz – Krzemińska, córka Włodzimierza, też lekarz.
Zarówno pan Wojciech, jak i jego siostra Anna potwierdzają, że ich dom charakteryzował się tym, że gdy oni odrabiali lekcje, jedli obiad czy kolację, rozmawiali ze swoją mamą, tuż za ścianą siedzieli pacjenci czekający na wizytę u ich ojca. Często do późnych godzin wieczornych, a nawet nocnych.
– Ojciec zawsze miał czas dla pacjenta. Kolejki do nocy stały, ojciec nikomu nie odmawiał – mówi pan Wojciech. – I to było tak, że pacjenci musieli być przyjęci. Tata był typem sowy, jak już kończył przyjmowanie pacjentów, wtedy czytał, zajmował się swoimi sprawami.
Choć uczelnię skończył w 1928 r., nie bazował tylko na wiedzy wtedy zdobytej. Cały czas rozwijał się, rozwijał swoje umiejętności. Jak wspominają jego dzieci, medycyna była jego podstawową pasją, pasją życiową.
– W momencie kiedy diagnostyka się rozwijała potrafił tych ludzi kierować dalej – mówi Wojciech, a słowa brata potwierdza Anna
– I zawsze wychodził z założenia, że pacjenta trzeba przede wszystkim poznać. Od przysłowiowego A do Z.
– Rozpoznał m.in. tzw chorobę Wilsona – opowiada Anna – co wzbudziło podziw u jego kolegów, innych lekarzy. Charakterystyczną cechą, którą lekarz powinien wychwycić, jest takie brązowe kółeczko, które tworzy się wokół oka oraz powiększona wątroba podczas badania. Ojciec to wychwycił.
Ludzie wracali do niego. Wracali ze swoimi schorzeniami, leczyli u niego swoich bliskich. A potem, gdy młodzi pacjenci doktora Cyrkowicza osiągali wiek dojrzały i zakładali swoje rodziny, to też do niego chodzili, tym razem ze swoimi dziećmi.
– Był lekarzem wielu pokoleń – mówi pan Wojciech.
. . .
– Choć rozpocząłem pracę w Starachowicach w 1969 r., nigdy nie poznałem doktora Cyrkowicza – wspomina Janusz Zakrzewski, lekarz. – Ale wiele o nim słyszałem i mam wrażenie, jakbym go znał.
Doktor Zakrzewski podkreśla że doktor Cyrkowicz był i jest przez niego bardzo podziwiany.
– Trafiali do mnie pacjenci przysyłani przez doktora Cyrkowicza. Opowiadali, jak byli przez niego leczeni, przynosili rozpiski leczenia i leków, nawet rozpiski z rysunkami – z uśmiechem wspomina Janusz Zakrzewski.
W opinii doktora Zakrzewskiego, ogromną zaletą doktora Włodzimierza Cyrkowicza było to, że po pierwsze potrafił słuchać pacjenta. Po drugie, umiał rozmawiać z pacjentem. Po trzecie, jak postawił diagnozę, to dokładnie tłumaczył, na czym i jak będzie wyglądać leczenie.
– Kiedy tu, w Starachowicach, zacząłem praktykę jako alergolog, zaczęli do mnie trafiać pacjenci. Byłem zaszokowany wiedzą alergologiczną doktora Cyrkowicza. Alergologia była wtedy w powijakach, a on mając doskonałe wyczucie potrafił fantastycznie zalecać, to czego ja nauczyłem się w ramach specjalizacji. Miał zmysł i intuicję.
Doktor Janusz Zakrzewski z sentymentem wspomina pewne wydarzenie. Włodzimierz Cyrkowicz czuł, że powoli należy zamknąć poradnię i przyjmowanie pacjentów. Po jego śmierci, do doktora Zakrzewskiego trafiła kobieta, która przekazała mu słowa usłyszane od dr. Cyrkowicza: w mieście przyjmuje taki młody doktor, Zakrzewski się nazywa i jakby była potrzeba, to niech pani do niego się zgłosi…
– On mnie nie znał osobiście, a mnie rekomendował… I wie pani co? Po śmierci doktora, ze swoją córką, a jego wnuczką zaczął do mnie przychodzić Wojtek Cyrkowicz. Teraz leczę wnuki Wojtka, czyli prawnuki doktora. Czuję, że on przekazał swoich pacjentów do mnie, przekazał ich leczenie. Oczywiście, mówimy o leczeniu dzieci, bo takim omnibusem, jak doktor Cyrkowicz nie byłem i nie jestem – z uśmiechem dodaje dr Zakrzewski.
Zakrzewski podkreśla, że jako młody lekarz był pozytywnie zszokowany podejściem Cyrkowicza do pacjentów i z każdym następnym trafiającym do niego pacjentem, nabierał jeszcze większego szacunku do dokonań doktora Włodzimierza.
Mówiąc o doktorze Cyrkowiczu wymienia też te cechy, które wymieniają inni. Zarówno pacjenci, jak i rodzina. Że był człowiekiem wszechstronnym, który słuchał drugiego człowieka bez względu na jego pochodzenie, wykształcenie, czy zasób portfela. Że pacjentów traktował bez wyjątku. A przy okazji, że Cyrkowicz charakteryzował się błyskotliwym poczuciem humoru.
– On nawet rysował na zaleceniach!
– Rysował?
– No tak… Jak po pół tabletki trzy razy dziennie, to rysował pół tabletki plus pół tabletki plus pół tabletki.
Jak dodaje doktor Zakrzewski, doktor Cyrkowicz pewnie byłby zachwycony rozwojem medycyny. I czerpałby z nowinek. Skąd takie wnioskowanie?
– Jestem przekonany o tym, bo wtedy, w latach 70-tych czytał o ówczesnej alergologii. Chciał wiedzieć…Rozwijał się, choć mógł odpuścić. Nie chciał odpuścić, czytał, poznawał to, co nowe w medycynie (…) Ale to humanizm jest podstawą zawodu lekarza – mówi Janusz Zakrzewski. – Żeby zrozumieć pacjenta, trzeba rozumieć człowieka. Trzeba być humanitarnym.
. . .
Włodzimierz Cyrkowicz w 1952 roku poślubił Marię Antoninę. Jak z uśmiechem wspomina Anna Cyrkowicz – Krzemińska, była to wielka miłość.
Państwo Cyrkowiczowie byli rodzicami trójki dzieci. Najstarszy Marek urodził się w 1953, Wojciech w 1955, Anna w 1957 roku. Marek i Anna poszli w ślady ojca, oboje są lekarzami. Pasją Wojciecha jest mechanika, został inżynierem.
– Pamiętam ojca, jako dbającego o rodzinę. On nie myślał o sobie. Myślał o nas, czyli swoich najbliższych i swoich pacjentach – opowiada Anna – a na samym końcu myślał o sobie.
Ze śmiechem wspomina, że ojciec miał swój ulubiony garnitur, a każdy dodatkowy zamawiany był przez żonę doktora. Że pani Maria do domu wołała też fryzjera, bo doktor Włodzimierz nie miał czasu, by samemu iść do niego.
Doktor Cyrkowicz miał swoje hobby. Była nim filatelistyka. Kiedy już przyjął ostatniego pacjenta, kiedy zamknął gabinet, wyciągał klasery i oglądał zebrane znaczki. Charakteryzowało go też to, że zawsze pisał piórem wiecznym. A o tym, że lekarz jest zawsze humanistą i posiada wszechstronne zainteresowania i zdolności, niech świadczy przytaczany przez jego dzieci fakt, że sam nauczył się grać na skrzypcach i na fortepianie. Miał też ogromne zdolności lingwistyczne, znał niemiecki i rosyjski w stopniu biegłym oraz włoski i francuski w stopniu, który dziś nazwalibyśmy komunikacyjnym.
Wojciech ojca wspomina, jako człowieka, do którego zawsze mógł zwrócić się z prośbą o pomoc. I człowieka, który nigdy nie podnosił głosu.
– Nigdy nie krzyczał, rozmawiał, tłumaczył – mówi Wojciech.
– Oj tak, byłam córeczką tatusia – ze śmiechem mówi Anna – byłam Dzidzią, mama Niusią. A Wojtuś? No wiadomo, pan inżynier od małego, z głową pełną pomysłów. Marek? Pierworodny, cichy, skupiony, wręcz tajemniczy.
Ze wspomnień Cyrkowiczów wyłania się postać domatora. Człowieka, który uwielbiał spędzać czas w domu, z najbliższymi. Mieszkali w kamienicy przy ulicy Marszałkowskiej (obecna ul. Józefa Piłsudskiego), tam spędzali ze sobą dużo czasu. Ich dom charakteryzowała rozmowa, ale również i uśmiech.
– Ojciec miał ogromne poczucie humoru, historyjki tworzył ad hoc – mówi Wojciech.
– Jak wyciągał te swoje skrzypce, jak zaczął na nich przygrywać, przytupując i śpiewając przy okazji. Pokładaliśmy się ze śmiechu – mówi Anna.
– To był wzór ojca i wzór męża, a także syna.
Mimo ogromu zajęć związanych z leczeniem pacjentów, doktor Włodzimierz Cyrkowicz potrafił znaleźć czas dla swojej rodziny, a swoim dzieciom wymyślać atrakcje, które do tej pory wspominają.
– Swoje przyzwyczajenie, jakim była gra w totolotka, zamieniał w zabawę z nami – opowiada Anna Cyrkowicz.
– Tato miał 49 piłeczek pingpongowych, każda miała numer od 1 do 49. I po kolei losowaliśmy piłeczki z pudełka po butach i wybieraliśmy cyferki, które tata zaznaczał. I jak udało się trafić, to zawsze po równo dzielił te pieniążki między nami.
Zarówno Anna, jak i Wojciech z dumą mówią o swoich rodzicach. Z dumą mówią o swoim ojcu, którego postać nadal, po tylu latach od jego śmierci, jest pamiętana i miło wspominana w Starachowicach. Doktora Cyrkowicza uczcili starachowiccy medycy, jego nazwiskiem nazywając Izbę Pamięci znajdującą się w starachowickim szpitalu. A rok temu radni miejscy, którzy podczas podejmowania decyzji o nowych nazwach ulic nie mieli wątpliwości, by jedna z nich nazwana była nazwiskiem tego znanego starachowiczanina.
– Jest nam bardzo miło – mówi pan Wojciech i ze śmiechem dodaje – nigdy nie lobbowaliśmy, nie namawialiśmy nikogo. Wręcz byliśmy zaskoczeni tym, że jednogłośnie zdecydowano o tym, by ulica nazywała się ulicą doktora Cyrkowicza. A izba pamięci w szpitalu? To miłe, że doceniono naszego ojca w leczeniu ludzi tu, w Starachowicach.
. . .
Choć urodził się Tarnowie, umarł jako starachowiczanin. Nigdy nie żałował, że nie praktykował medycyny w większym mieście.
– To był człowiek, który wielu ludziom uratował życie, który był oddany Starachowicom – mówi dr Janusz Zakrzewski.
– Ojciec był oddany lokalnej społeczności. Lubił to miasto i tych ludzi – potwierdza Wojciech Cyrkowicz.
Doktor Włodzimierz Cyrkowicz w 1978 roku przestał przyjmować pacjentów. Umarł w 1980 roku. Jego żona Maria, w 2011 r.
W Starachowicach przy ulicy Piłsudskiego wciąż stoi kamienica Cyrkowiczów. Pamięć o doktorze wciąż pozostaje żywa.
W latach 90- tych do Starachowic przyjechał młody człowiek. Nie znał ani miasta, nie znal też języka polskiego. Taksówkarzowi, który parkował przy dworcu, pokazał kartkę, na której napisane było doktor Cyrkowicz. Zawiózł go do domu Cyrkowiczów. Okazało się, że jest to wnuk ludzi, którzy mieszkali w Wierzbniku i którym udało się uniknąć losu większości starachowickich Żydów. Udało im się przeżyć.
Małżeństwo pochodzenia żydowskiego, po wojnie nowe życie rozpoczęło w Peru. Mimo upływających lat, pamiętali o lekarzu z Wierzbnika – Starachowic, który im pomagał. Gdy ich wnuk zaplanował sobie podróż do Europy, poprosili go, by odnalazł doktora Cyrkowicza. Z doktorem, niestety, się nie spotkał, ale Wojciech pokazał młodemu człowiekowi miejsca, historycznie związane z narodem żydowskim, który wtedy tu mieszkał.
– Było to dla mnie niesamowitym wydarzeniem – mówi Wojciech Cyrkowicz. – Zaskoczeniem, ale i budującym faktem, że ktoś, z tak dawnych czasów pamięta o moim ojcu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewijanie do góry