Na podstawie treści posta zdecydowałam się na krótki opis alternatywny dla obrazka wyróżniającego: "Zainspiruj się do działania - motywacyjna grafika z napisem 'Nigdy nie jest za późno, aby zacząć' na tle zachodzącego słońca nad górami".

„ŻYCIE JEST MOJĄ ENERGIĄ”

Getting your Trinity Audio player ready...

Absolwentka I LO im. T. Kościuszki, teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz studiów podyplomowych MBA HEC Paris i SGH w Warszawie. Przez wiele lat związana z Telewizją Polską, najpierw z Teatrem Telewizji, potem z Agencją Filmową. W 2011 roku wygrała konkurs na dyrektora Agencji Filmowej TVP S.A. Pod jej skrzydłami powstały filmy fabularne m.in. „Chce się żyć” w reż. Macieja Pieprzycy, „Papusza” w reż. Joanny  i Krzysztofa Krauze, „Wałęsa. Człowiek z nadziei” w reż. Andrzeja Wajdy. Obecnie ma firmę producencką RE STUDIO. Członkini Polskiej Akademii Filmowej  i Europejskiej Akademii Filmowej.
– Właśnie kończą się kolejne wakacje. Jakie masz skojarzenia z tym czasem?
– Zapach wody, pływanie i samodzielność. Moja Mama pracowała, ale zawsze starała się wyjechać ze mną i bratem chociaż na dwa tygodnie. Wakacje trwały jednak trochę dłużej. Musieliśmy radzić sobie sami.
– I pewnie nie siedzieliście w domu tak jak współcześni uczniowie?
– Oczywiście, że nie. Rano robiliśmy kanapki, herbatę w szklanej butelce i ruszaliśmy na Piachy albo na basen. Z kuzynami (mam dużą zżytą rodzinę), czasami z kimś dorosłym. Rodzice nie mieli wyjścia, musieli mieć do nas zaufanie, a my staraliśmy się go nie nadużywać. Wracaliśmy po całym dniu do domu, po drodze zahaczając o dom ukochanej Babci – Julii Kijowskiej, gdzie zawsze czekało coś pysznego, a potem już w mieszkaniu przy Radomskiej rzucaliśmy torby i biegliśmy na podwórko. Do domu wracaliśmy, kiedy robiło się ciemno.
– Zabrzmiało to nostalgicznie. Ale rzeczywiście ostatnio często pojawiają się, choćby  w mediach społecznościowych, pełne tęsknoty wpisy dotyczące czasów, gdy wakacje spędzało się na trzepaku a nie przed ekranem laptopa. Do jakich wydarzeń  z dzieciństwa, czy młodości wróciłabyś chętnie?
– Do spotkań rodzinnych. Jak wcześniej wspomniałam, mam dużą i mocno ze sobą związaną rodzinę. Nigdy się nie nudziliśmy, bo nikt nas nie zmuszał, żebyśmy grzecznie siedzieli  z dorosłymi przy stole. Zawsze mieliśmy dziecięcy stół, zazwyczaj w oddzielnym pokoju. Nikt nie sprawdzał, czy zjedliśmy, co i ile. Bawiliśmy się, przygotowywaliśmy występy, które prezentowaliśmy starszym członkom rodziny, a oni przyjmowali je zawsze z zachwytem. Kiedy już nie mieliśmy siły rozrabiać, następował magiczny moment – gasło światło i oglądaliśmy bajki z projektora, takie przesuwane ręcznie obrazki z podpisami. Starsi kuzyni czytali nam treść bajek. Uwielbiałam te projekcje, choć historie znaliśmy na pamięć.
– Masz rację. To były niesamowite chwile. Te bajki w rolkach, trochę jak taśma filmowa. Była w tym jakaś magia. Czy taki urok miały dla Ciebie licealne czasy? Spotykamy się na każdym jubileuszu I LO czy „111”, Twoja obecność właściwie jest oczywista. Co Cię tak przyciąga do budynku szkoły przy Radomskiej?
– Szkoła średnia to był wspaniały czas. Miałam niebywałe szczęście spotkać ludzi, którzy pomagali mi wejść w dorosłość i mieli ogromny wpływ na moje życiowe wybory. Myślę tu przede wszystkim o grupie moich najbliższych przyjaciół, która składała się z wyjątkowych, ale znakomicie uzupełniających się indywidualności, ciekawych świata, kontestujących ówczesną, socjalistyczną rzeczywistość. Z większością z nich utrzymuję bliski kontakt do dziś.
– Masz na myśli tylko rówieśników?
– Myślę też o osobach, które były dla mnie autorytetami, o drużynowej 111 Drużyny Artystycznej – Ludmile Mazurkiewicz, o jej następczyni – Lidii Pokuszyńskiej i pani profesor Helenie Stawarskiej, która nauczyła mnie, że nauka może być przygodą i sposobem na zrozumienie otaczającego świata, że matematyka łączy się ze sztuką, budując proporcje, a fizyka z przygodą, pozwalając wzbijać się w niebo samolotom. Dzięki niej przestałam się uczyć, a zaczęłam odkrywać. Nie wszystkim nauczycielom to się oczywiście podobało.
– Ale I LO ukończyłaś, zdałaś maturę i zostałaś na pewno zapamiętana. Przed moimi oczami często przesuwają się obrazy z przedstawień przez Ciebie reżyserowanych, oryginalnych, sprawiających, że w sali gimnastycznej zapadała cisza. Czy już wtedy wiedziałaś, że chcesz związać swoje życie z teatrem, filmem, kulturą?
– Nie umiem wskazać konkretnego momentu, kiedy zdecydowałam, co będę robić. Zawsze chciałam tworzyć, cokolwiek wtedy rozumiałam pod tym pojęciem. Nie umiałam zatrzymać się na tym, co jest. Musiało coś się dziać. Lubiłam organizować wyjątkowe wydarzenia i uczestniczyć w nich. Miałam różne pomysły na realizację swoich pasji. Próbowałam różnych profesji. Skończyłam  jako producentka filmowa. Nie mogę narzekać na brak wyzwań. Dzieje się.
– Na brak zmian w swoim zawodowym życiu na pewno nie możesz się użalać. Co uważasz  za swój największy sukces zawodowy?
– Moimi największymi sukcesami zawodowymi są zawsze zespoły, które miałam okazje tworzyć i z nimi pracować. To nigdy nie byli ludzie, wyłącznie skoncentrowani na pracy, ale łączyła nas pewna postawa życiowa, ciekawość świata i podejście do innych. Projekty się kończyły, podejmowaliśmy inne wyzwania zawodowe, ale relacje pozostały. Tak było chociażby w przypadku zespołu Weekendowego Magazynu Filmowego, który przez kilka lat ukazywał się na antenie programu 1 TVP, a którego byłam autorką i producentką.
– A gdybyś miała wybrać swoje najciekawsze doświadczenie zawodowe?
– Jeśli muszę wybrać jedno, to na pewno praca nad filmem „Wszystko, co kocham” Jacka Borcucha. Ten film jest mi bliski nie tylko z powodu zespołu, który go tworzył, ale też dlatego, że opowiadał o mnie, o dojrzewaniu w czasach karnawału Solidarności i stanu wojennego. Jacek Borcuch wykorzystał w scenariuszu też moje, dziewczyńskie wspomnienia, pierwsze miłości, przyjaźnie, rozczarowania.
– Piękny film, wielokrotnie nagradzany. Zresztą nie tylko ten. Przecież wiele wyróżnień otrzymała też produkcja „Jestem mordercą” w reż. Macieja Pieprzycy (Srebrne Lwy 2016). Byłaś też koproducentem filmów „Chce się żyć” (reż. Maciej Pieprzyca) czy „Pokłosia” (reż. Władysław Pasikowski). Być może takie laury zbierze także Twój najnowszy film czyli…
– „Ikar. Legenda Mietka Kosza” w reżyserii Macieja Pieprzycy. Będzie miał swoją premierę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (producent RE Studio). Film o genialnym, ociemniałym polskim muzyku, niestety niemal zupełnie zapomnianym. Wchodzi na ekrany kin 18 października.
– Na pewno nie są to Twoje jedyne plany zawodowe?
– Zaraz potem, w listopadzie, zaczynamy zdjęcia do filmu o Kalinie Jędrusik. Kiedy skończymy tę produkcję, zaczynamy prace nad debiutem reżyserskim. Niestety, więcej nie mogę ujawnić, bo obowiązuje mnie klauzula poufności. Ważna jest też dla mnie aktywność społeczna. Jestem zaangażowana w prace kilku fundacji i stowarzyszeń. Wraz z innymi profesjonalistkami z branży filmowej tworzę inicjatywę Kobiety Filmu, która działa na rzecz równouprawnienia płci w przemyśle filmowym.
– Przemysł filmowy, świat aktorów, fabryka marzeń… Trudno nie zapytać o to, czy masz swoich ulubionych aktorów?
– To bardzo trudne pytanie. Nie wszystkich aktorów lubię, wielu podziwiam, do nielicznych czuję jedno i drugie. Pracowałam z wieloma wybitnymi aktorami i aktorkami, ale gęsią skórkę albo doznanie metafizyczne, jak wolą inni, miałam tylko kilka razy. Zamierałam w zachwycie patrząc na przemianę, jaka dokonywała się na moich oczach. Jej twórcami byli Janusz Gajos, Maja Komorowska, Danuta Stenka, Danuta Szaflarska, Krzysztof Globisz, Jan Frycz, a ostatnio na planie filmu o Mietku Koszu, Dawid Ogrodnik.
– Na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, że świat gwiazd filmowych dla przeciętnego odbiorcy jest wielką magią. Dla Ciebie film to magia czy rzemiosło?
– Film to rzemiosło. Tylko od nas zależy, czy przemieni się w magię, ale to wymaga ogromnej pracy i wyobraźni.
– Ale, jak sama powiedziałaś, nawet patrząc na pracę aktorów, można dostać gęsiej skórki… Czy oprócz filmu masz inne pasje?
– Życie jest moją pasją. Cieszę się z każdego dobrze przeżytego dnia, z każdego spotkania, z pokonania swoich ograniczeń, wad. Mam szczęście do ludzi. Gdyby praca nie była także moją pasją, pewnie dawno bym ją rzuciła. Bo bycie producentem filmowym w Polsce, to nie jest łatwy kawałek chleba. Trzeba łączyć stalowe nerwy, odporność na stres, upór osła i… dużą wrażliwość.
– Jako człowiek wrażliwy jakie wartości życiowe cenisz najbardziej?
– Wolność, uczciwość, pracowitość, otwartość, szacunek dla drugiego człowieka. Wszystkie wyniosłam z domu. Chciałabym choć w malutkiej części być takim człowiekiem jak moja Mama, Anna Czarnkowska. Zawsze miała czas dla nas i dla innych ludzi, rodziny, kolegów z pracy, sąsiadek i przypadkowo spotkanych ludzi. Umiała słuchać i chciała pomagać. I bardzo nie lubiła absorbować innych swoimi kłopotami, a nie było jej łatwo. Przy tym wszystkim była radosną i ufną osobą.
– Imię Twojej Mamy nosi Twoja córka…
– Gdybyś spytała o mój największy osobisty sukces,  powiedziałabym, że z dumą patrzę na to,  jaką kobietą staje się moja najukochańsza córka, Ania.
– Czy wyobrażasz sobie siebie w innym zawodzie? Innym miejscu?
– Oczywiście. Widzę siebie w różnych zawodach, ale najbardziej chciałabym zostać pastuszką w Beskidzie Niskim. Podczas zdjęć do „Ikara” spotkałam małżeństwo z Krakowa, które wybrało taką drogę. Byli naprawdę szczęśliwi.
– Studiowałaś w Krakowie, od wielu lat mieszkasz w Warszawie. Gdzie Ci się lepiej żyło?
– Ja mam chyba naturę Zeliga z filmu Woody`ego Allena. Kiedy mieszkałam w Starachowicach, byłam pełną gębą starachowiczanką, w Krakowie szybko poczułam się u siebie, podobnie było w Warszawie. Po drodze jeszcze była Francja. Te wszystkie miejsca to ważne etapy w moim życiu i są podobnie, jak ludzie, których spotkałam, częścią mnie. Ale w głębi serca, chyba najlepiej czułam się w Krakowie.
– A jakie jest najpiękniejsze miejsce na Ziemi?
– Podlasie, Giby, okolice Sejn. Jeżdżę tam co roku od 1979. Najpierw na obozy letnie 111 ADH, potem już prywatnie, ale zawsze wpadam do harcerzy. Tam żyje się inaczej, oddycha się inaczej, inaczej płynie czas. Tam gwiazdy świecą najjaśniej. Wcale nie na czerwonym dywanie w Gdyni.
– Twoje marzenia?
– Mieć czas dla siebie. Pobyć czasami w samotności i ciszy. Rzadko mam ku temu okazję i to nie tylko z powodu zawodu, który uprawiam, ale też dlatego, że lubię być z ludźmi – wspierają mnie i inspirują. Wcale nie muszę wyjeżdżać na Malediwy. Wystarczy chałupa na Podlasiu.
– Więc na emeryturze tam wyjedziesz?
– Emerytura? A co to takiego?
– Powodzenia na festiwalu w Gdyni. Jak najwięcej sukcesów i więcej czasu dla siebie. Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *