Getting your Trinity Audio player ready...
|
Okres wakacji zwykle kojarzy nam się z wypoczynkiem, podróżami, urlopem, oderwaniem od szarej codzienności. Nieraz przygotowujemy się do niego kilka miesięcy wcześniej, planując miejsce krajowych lub zagranicznych wojaży, rezerwując noclegi, bilety lotnicze, itp. Co prawda w okresie pandemii trudno wszystko zaplanować tak jak kiedyś, ale nie zniechęca nas to zorganizowania sobie wypoczynku poza miejscem zamieszkania.
archiwum prywatne
W polityce i życiu publicznym czas wakacji nazywany bywa sezonem „ogórkowym”. W internetowym słowniku języka polskiego PWN znajdziemy definicję, że to „okres letniego zastoju w życiu kulturalnym”. Z jednej strony tak, bo wiele placówek, jak choćby teatry, ogranicza w tym czasie swój repertuar lub całkowicie zamyka się w oczekiwaniu na jesienne otwarcie z nowym programem artystycznym. Równocześnie jednak w wielu miejscach, na świeżym powietrzu odbywają się koncerty, pikniki i festyny. Czyli kultura w lecie ma się całkiem dobrze, chociaż jednak zwykle w tym lżejszym, mniej refleksyjnym wydaniu.
Życie polityczne w czasie lata też często ograniczało się lub zamierało. Jestem przekonany, że miało to zbawienny wpływ na nasze zdrowie psychiczne. Odpoczynek od rządzących to konieczność, aby dobrze wypocząć. Tak samo jak rządzący powinni sobie zrobić urlop od rządzenia, aby odprężyć się, zrelaksować, a po powrocie do swoich publicznych obowiązków mieć nowe przemyślenia i świeższe, może bardziej zdroworozsądkowe podejście do niektórych spraw.
Tymczasem od jakiegoś czasu – trudno dokładnie powiedzieć od kiedy (może od silnego rozwoju mediów społecznościowych) – wakacje przestały być wolne od polityki w takiej skali jak kiedyś. Odbywają się różne spotkania partyjne, na których są podejmowane kluczowe decyzje. Rząd i opozycja raz po raz organizują konferencje prasowe, na których prezentują najlepsze programy dla Polski. Trudno od tego wszystkiego uciec. Tym bardziej „perełką” sezonu ogórkowego niech będzie temat, który przypadkiem zauważyłem w Internecie. Otóż w pewnej miejscowości naszego województwa ustanowiono pomnik przyrody, któremu nadano imię odnoszące się do jednego z parlamentarzystów, który czynnie działa i wspiera lokalne działania. Nie ma w tym nic nagannego, wszak tym imieniem corocznie nazywa się kilkudziesięciu nowo urodzonych chłopców. Szkoda, że u nas nie wpadliśmy na ten pomysł, kiedy w czerwcu ustanawialiśmy pomnik przyrody. Można było nadać imię Mateusz, Andrzej, Donald albo Jarosław. Zamiast tego wybraliśmy „Wieńczysław”. Przynajmniej apolitycznie.
Michał Walendzik / Radny Rady Miejskiej